W polskiej ekstraklasie debiutował jako dziewiętnastolatek w marcu 1971 roku w Rzeszowie przeciw miejscowej Stali (1:1), a rozstawał się z ligą 11 lat później w dniu swoich 31 urodzin w meczu z Cracovią (2:1) przy Bułgarskiej. Nie należał do piłkarzy tuzinkowych, inteligencją i profesjonalizmem odbiegał od wielu pierwszoligowców. Nie ograniczał się tylko do sportu wyczynowego, o czym świadczą jego dalsze zawodowe osiągnięcia.
Marek Kazimierz Skurczyński (na zdjęciu z lewej - przyp. Lech Poznań) urodził się w Wałbrzychu 21 sierpnia 1951 w usportowionej rodzinie. Jego ojciec Mieczysław po mało znaczącej karierze piłkarskiej postanowił zostać nadal przy futbolu. Jako trener pracował z młodzieżą wałbrzyskiego Zagłębia, ale w końcu trafił i do pierwszej drużyny w roli masażysty, cały czas pozostając oddanym działaczem klubowym. Był też pierwszym nauczycielem i doradcą utalentowanego syna. Początkowo Marka zadawalał podwórkowy futbol, ale gdy w domu tak często poruszano tematy piłkarskie, latem 1962 roku postanowił samemu zapisać się do prawdziwego klubu. Wyboru wielkiego nie miał, bo na Zagłębie był zwyczajnie skazany, a lokalny rywal – Górnik - nigdy nie wchodził w rachubę. Do pierwszej drużyny trafił w 1969 roku, ale na oficjalny debiut w niej musiał czekać rok. Być może miała na to jakiś wpływ osoba ojca, ale „Skóra” nigdy koleżeńskiej zawiści nie odczuwał, bo piłkarsko nie odstawał od zespołu.
Początkowo prezentowano go na łamach prasy centralnej z przekręconym nazwiskiem Skorczyński, ale tak to bywa z nieznanymi graczami i przekłamaniami telefonicznymi. Gwiazdą wałbrzyskiej piłki w tamtym okresie był Marian Szeja – znakomity bramkarz, złoty medalista olimpijski z 1972, który to właśnie jako pierwszy wróżył Markowi ligową karierę, jeszcze oglądając go w grupie juniorskiej. Skurczyński z racji wzrostu (188 cm) od początku grywał na obronie, z czasem przesunięty został do pomocy, a na koniec swego pobytu w rodzinnym mieście do ataku. U schyłku kariery znów powrócił do defensywy. Jego popisowym zagraniem był strzał z główki, większość bramek zdobywał właśnie w ten sposób. Seniorski debiut w Zagłębiu zaliczył 29 listopada 1970 w ćwierćfinale PP w wyjazdowym spotkaniu z Zagłębiem Sosnowiec. Mimo porażki 0:3 należał do najlepszych w swej ekipie, ale do ligowej swej premiery musiał czekać do wiosny 1971, bo liga już nie grała. Z czasem stał się pewnym punktem zespołu, wręcz niezbędnym jego ogniwem.
W Wałbrzychu w jednym klubie spędził 16 lat i czuł coraz bardziej, że chcąc coś więcej osiągnąć w futbolu, musi koniecznie zmienić otoczenie. Nie bardzo chciał opuszczać rodzinne strony, a do wrocławskiego Śląska jakoś specjalnie go nie ciągnęło. Zdecydował się na Poznań i nigdy swego wyboru nie żałował. Po wielce udanym sezonie 1977/78, gdy Lech zakwalifikował się do Pucharu UEFA, poszukiwano w Poznaniu wzmocnień, m.in. skutecznego napastnika. Padło na Skurczyńskiego, na którego bardzo liczył ówczesny trener Kolejorza Jerzy Kopa. Rosły napastnik miał też w Wielkopolsce plany kontynuacji nauki, tak więc obie strony były bardzo zadowolone i pełne nadziei. Jego ligowy debiut w barwach Kolejorza miał miejsce w Łodzi 6 sierpnia 1978, a tydzień później zdobył swoją pierwszą i od razu zwycięską bramkę dla Lecha w meczu z Zagłębiem Sosnowiec. Oczywiste, że strzeloną głową. W pierwszym sezonie zdobył jeszcze 5 goli w lidze, pokonując bramkarzy Szombierek Bytom, GKS Katowice, Śląska Wrocław, Legii Warszawa i Wisły Kraków oraz 2 gole w PP, zostając najlepszym strzelcem zespołu. Osiągnięcie powtórzył po dwóch latach, zwiększając jednak ilość bramek w sezonie do 9. Grał może mało efektownie, ale za to niezwykle efektywnie. Często nie widoczny, ledwie truchtający po murawie, zdobywał ważne bramki.
Od sposobu niecodziennego poruszania się poznańscy kibice nazwali go „Tuptusiem”. Był kimś bardzo ważnym w drużynie, z którego zdaniem liczyli się wszyscy – trenerzy, działacze i koledzy. Nic więc dziwnego, że szybko został kapitanem zespołu. Nie wywoływał skandali, nie utrudniał życia trenerom, był przykładnym mężem i ojcem, profesjonalistą na boisku i poza nim. Jeszcze jako zawodnik Zagłębia Wałbrzych ukończył Politechnikę Wrocławską z tytułem inżyniera elektryka. Także pobyt w stolicy Wielkopolski wykorzystał na dalszą edukację, studiując na kierunku trenerskim na AWF, a później pracując tam jako adiunkt w Zakładzie Gier Zespołowych. Po latach stwierdził, że właśnie ta akademicka placówka czasem przyciąga go jeszcze.
W Lechu występował przez pięć sezonów (1978-82), rozegrał w jego barwach 128 meczów, w tym 115 ligowych, 3 w europejskich pucharach i 10 w PP, zdobywając 26 goli, w tym 24 w ekstraklasie i 2 w PP. Miał olbrzymie szczęście do historycznych momentów w dziejach Lecha. Jego bramka dała zwycięstwo 1:0 nad GKS Katowice w marcu 1980 w jubileuszowym pięćsetnym meczu Kolejorza w ekstraklasie. Inny jego gol przeszedł do historii Lecha, bo był inauguracyjnym trafieniem na stadionie przy Bułgarskiej. 23 sierpnia 1980 w meczu z Motorem Lublin Skurczyński uratował remis poznańskiemu zespołowi. Także jako pierwszy kapitan w dziejach Kolejorza wzniósł we Wrocławiu 19 maja 1982 po zwycięstwie nad szczecińską Pogonią 1:0 Puchar Polski. Ten mecz uznawał zresztą za swoje najmilsze wspomnienie z Lecha, choć za najlepszy swój mecz uznał zwycięstwo 3:0 w Łodzi nad Widzewem wiosną 1980. W tamtym okresie łodzianie ze Smolarkiem, Żmudą i Bońkiem w składzie rzadko u siebie przegrywali, a w takim stosunku nigdy. Krajowy triumf w PP dał poznańskiej drużynie prawo gry w PEZP, a rywalem Lecha był islandzki zespół IBV Vestmannaeyjar.
Wówczas już „Tuptuś” był na walizkach. Zdążył się pożegnać z polską ligą – zagrał ostatnie 3 mecze w sezonie, który przyniósł Kolejorzowi pierwsze mistrzostwo. Był już po słowie ze szwedzkim Trelleborgs FF, gdy mający problemy kadrowe trener Łazarek poprosił go jeszcze raz o pomoc. W wyjazdowym meczu z IBV Skurczyński skutecznie dyrygował obroną Kolejorza, rozgrywając w jego barwach ostatnie swoje spotkanie. Kolejne sezony spędził już w Allsvenskanliga, gdzie w latach 1982-87 grywał w Trelleborgu, później zostając tam asystentem trenera. Pracował też w ligowych zespołach Gefle IF i Kristianstad FF, równolegle kontynuując inną pasję – pracę z młodzieżą.
Dziś pracuje w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Kristianstad, gdzie uczy teorii sportu i treningu, nie zapominając o praktycznym treningu. Poza futbolem zajmuje się m.in. gimnastyką, lekkoatletyką i pływaniem. Mentalność skandynawska najwyraźniej bardzo mu odpowiada, bo zdecydował zostać w Szwecji na stałe. Jesienią tego roku minie ćwierć wieku pobytu na obczyźnie. W Polsce, rzecz jasna, bywa co jakiś czas, odwiedzając swe rodzinne strony. Do Poznania zagląda bardzo rzadko. Może warto zaprosić go na Bułgarską jako tego, który otwiera listę strzelców piękniejącego z dnia na dzień obiektu? Kapitanie, zapraszamy!
Jan Rędzioch
* tekst opublikowany w programie meczowym "Heeej Lech" w sezonie 2006/2007 z informacjami aktualnymi na moment publikacji artykułu.
Next matches
Friday
29.11 godz.20:30Friday
06.12 godz.20:30Recommended
Subscribe