Dziś już nikogo nie dziwi popularność Henryka Kasperczaka w światowym futbolu i powszechne uznanie jego trenerskiego warsztatu mimo ostatniego niepowodzenia z reprezentacją Senegalu w Pucharze Narodów Afryki. Wciąż jednak jest on tylko wyjątkiem od reguły, bo polska myśl szkoleniowa jakoś nadal nie cieszy się międzynarodowym wzięciem. Ale to nie Kasperczak był pierwszym polskim trenerem robiącym zagraniczną karierę. Tym pierwszym był nieżyjący już dziś Antoni Brzeżańczyk (na zdjęciu pierwszy z lewej w górnym rzędzie - przyp. Lech Poznań), postać dość zagadkowa i mająca też swoje miejsce w historii Kolejorza.
Pan Antoni pozostaje jedynym obok Krzysztofa Pawlaka piłkarzem z lechicką przeszłością, który później prowadził narodową reprezentację w roli szkoleniowca. Pawlak pojawił się w 1997 w jednym meczu jako trener awaryjny, Brzeżańczyk natomiast w 1966 roku prowadził Polskę w 9 spotkaniach m.in. z Brazylią, Anglią i Francją. Z PZPN związał się w latach sześćdziesiątych, gdzie najpierw zajmował się reprezentacjami juniorskimi, a od lutego 1966 i meczu z Węgrami (1:1) już pierwszym zespołem narodowym. Dla reprezentacji odkrył m.in. bramkarza Jana Gomolę i Romana Strzałkowskiego, a żegnał się z nią w październiku 1966 po niezłym, choć przegranym 1:2 spotkaniu z Francją. Na stanowisku selekcjonera zastąpił go Michał Matyas, swoisty jego prześladowca i częsty następca.
Jak podają oficjalne dokumenty, Antoni Brzeżańczyk urodził się 19 stycznia 1919 roku w Krakowie, choć niektóre źródła wskazują na Brzeżany we wschodniej Galicji jako faktyczne miejsce jego narodzin. Wątpliwości są też co do początków jego piłkarskiej kariery, a on sam nigdy nie zabiegał, by wyjaśnić to raz na zawsze. Jako macierzysty klub w jego biografii pojawia się Podgórze Kraków, niektórzy twierdzą, że rozpoczynał jeszcze w innych krakowskich drużynach – Kablu lub Łagiewniance. Przed wojną grał też ponoć w Tarnowie. To nie koniec niejasności w jego życiorysie, bo dopiero od roku 1950 wszystko stało się nareszcie klarowne. Przypuszczalnie część okupacji spędził w Poznaniu pod obcym nazwiskiem i grał najprawdopodobniej w drużynie „Strzelecka” w konspiracyjnych mistrzostwach Poznania.
Wiele też wskazuje na to, że w prawdziwy futbol zaczął grać właśnie w stolicy Wielkopolski dopiero po wojnie w Dębie w 1947. Nie dzielił się wojennymi przeżyciami i niechętnie wracał do tego czasu, a swojej tajemnicy nie pozwalał odkrywać. Długo szukał swojego miejsca na ziemi i sposobu na życie, odnalazł się w futbolu, a konkretnie w II lidze, gdzie od 1950 przez rok grał dla Lechii Gdańsk. Kolejne 6 miesięcy spędził w Odrze Opole, krótko występował także w AKS Chorzów. Później wrócił do Poznania do pierwszoligowego Kolejorza, w którego barwach zadebiutował w ekstraklasie. Miało to miejsce 2 września 1951 roku w zwycięskim 3:0 spotkaniu z Arkonią Szczecin i do końca sezonu poznańska drużyna z nim w składzie zanotowała już tylko jedną porażkę. W swoim drugim ligowym występie w stolicy przeciwko Legii strzelił swego premierowego gola ratującego remis Kolejorzowi.
Bardzo szybko zaaklimatyzował się w Poznaniu, rozwijając się nie tylko na niwie sportowej, ale także kulturalnie i intelektualnie. Chętnie odwiedzał przybytki Melpomeny, bywał na koncertach muzyki poważnej, sporo też czytał, ale piłkarskich treningów nigdy nie odpuszczał. Mało tego - gdy któryś z kolegów nie przykładał się do treningowych zajęć, głośno wyrażał swoje niezadowolenie, bo uważał to za niekorzystne działanie dla drużyny. Był człowiekiem pogodnym, koleżeńskim i niezwykle pracowitym, sprawiającym wrażenie głodnego życia i nadrabiającego jakieś towarzyskie zaległości.
Nosił charakterystyczny beret i długi płaszcz, a ten wierzchni strój przez lata był jego wizytówką na polskich boiskach. W Kolejorzu spędził tylko trzy sezony i zagrał dla niego 37 meczów, w tym 25 w pierwszej lidze ze zdobytymi 4 golami oraz 11 spotkań z 3 bramkami w Pucharze Zlotu - w takim dzisiejszym Pucharze Ligi. Tylko raz zagrał dla Lecha w Pucharze Polski, ale strzelając honorową bramkę w przegranym 1:2 meczu z Gryfem Słupsk, zapisał się w dziejach klubu jako pierwszy zdobywca gola w tych rozgrywkach. Z kolei celne trafienie w ligowym spotkaniu z warszawską Polonią wciąż stawia go na 4. miejscu wśród najstarszych zdobywców bramek w ekstraklasie dla Kolejorza, po Jacku Dembińskim, Piotrze Reissie i Teodorze Napierale. Miał wówczas 33 lata i 280 dni i mocno myślał już o swej trenerskiej karierze, choć z murawą jeszcze się nie rozstawał.
Być może na dłużej związałby się z Wielkopolską i samym Poznaniem, do którego zawsze czuł ogromny sentyment, ale nie było tu dla niego pracy. Kurs instruktorski kończył jeszcze jako gracz Kolejorza w rodzinnych stronach – w Krakowie, a pierwszą swoją szkoleniową pracę podjął w 1953 w A-klasowej jeszcze Stali Mielec jako grający trener. Koledzy i jednocześnie podopieczni nie mieli nic przeciw jego meczowym występom, bo swym doświadczeniem i snajperskimi umiejętnościami szczególnie w trudnych momentach okazywał się wciąż pomocny. Razem awansowali najpierw do III ligi, później także na zaplecze ekstraklasy, gdzie wystąpił jeszcze w 3 meczach. W sporach z działaczami klubowymi zawsze stawał po stronie piłkarzy i z tego powodu musiał w 1956 odejść, zastąpiony po raz pierwszy przez Michała Matyasa. Przeniósł się do Bydgoszczy, gdzie trenował miejscowe kluby - Polonię i Zawiszę, dbając jednocześnie o swoją dalszą trenerską edukację, zaliczając w międzyczasie kurs w Jugosławii.
Wrócił też do Mielca, z konkretnym postanowieniem wprowadzenia Stali do pierwszoligowego towarzystwa, co nie udało się jego poprzednikowi - Matyasowi. Swój plan zrealizował co do joty, fetując awans 16 października 1960 po zwycięstwie nad Piastem Gliwice 3:0. Na długie lata został bohaterem niewielkiego Mielca, gdzie szanowano go za ojcowskie podejście do zawodników i stwarzania rodzinnej atmosfery w klubie, a przede wszystkim za historyczny sukces. Był nie tylko trenerem, ale i wychowawcą. Swoimi podopiecznymi interesował się na co dzień, także poza boiskiem. Pomagał w życiu prywatnym, dbał o ich rozwój kulturalny, zapraszając w przedmeczowe dni do teatru, a nawet urządzając na zgrupowaniach wspólne lekcje śpiewu i deklamacji poezji. Był postacią nietuzinkową, wciąż zaskakującą swoje otoczenie. Po wygranych meczach miał w zwyczaju w drodze powrotnej osobiście prowadzić autokar z rozśpiewaną drużyną. Po odejściu ze Stali na krótko wrócił do Poznania, gdzie w 1961 podjął pracę z Wartą. Później nastąpiła prawdziwa trenerska karuzela w jego życiu – GKS Katowice, Olimpia Poznań, Odra Opole, Zagłębie Wałbrzych, Zagłębie Sosnowiec, Górnik Zabrze, Polonia Bytom i wreszcie Wisłoka Dębica.
W Zabrzu w 1972 roku zdobył swoje jedyne mistrzostwo Polski i pozostawił po sobie opinię trenera niezwykle surowego. Nie odpuścił Hubertowi Kostce nawet wtedy, gdy ten zjawił się na treningu z ręką w gipsie. Nakazał mu wykonywać ćwiczenia piłką lekarską tą drugą, zdrową kończyną. Górnicy za jego kadencji musieli trenować 3 razy dziennie, co nie przypadło do gustu zabrzańskim graczom. Los tak wymagających szkoleniowców był w tamtym czasie łatwy do przewidzenia, bo klubowi działacze zwykle opowiadali się za futbolistami. Z Zabrzem Brzeżańczyk rozstał się tuż przed zwycięskim finałem PP pewnie wygranym z Legią Warszawa 5:2, ale jego udział w tym sukcesie był oczywisty. Nie zmienił go tym razem Matyas, który w Zabrzu pracował, ale cały rok wcześniej.
Gdy w 1974 Brzeżańczyk trafił do drugoligowej Wisłoki, wydawało się, że jego trenerska kariera chyli się ku końcowi, a pobyt w Dębicy stał się swoistym zesłaniem. I wówczas całkiem niespodziewanie przyszła propozycja ze słynnego Feyenoordu Rotterdam – zdobywcy Pucharu UEFA w roku 1974. Także i w Rotterdamie Brzeżańczyk zastosował metodę wytężonej pracy, rygoru i solidnych treningów, co nie spodobało się to starszyźnie Feyenoordu, a „zaledwie” drugie miejsce na finiszu sezonu 1975/76 zakończyło przygodę Polaka w tym portowym mieście. Ale odtąd na brak propozycji pracy na Zachodzie już nigdy nie narzekał. Kolejne sezony spędził w Wiedniu, z którym związał się na stałe i gdzie po śmierci został pochowany. Najpierw pracował z Rapidem, zdobywając dwukrotnie wicemistrzostwo Austrii, później w Admirze-Wacker. Na jakiś czas przeniósł się do Grecji, szkoląc kluby z Salonik – Iraklis i PAOK, po czym wrócił do Austrii. Pracował kolejno z SV St. Veit, Wiener SC i SV Breitensee.
Nie zapominał o swoich korzeniach i gdy tylko mógł zawsze wspierał rodaków na obczyźnie. Często wnioskował o zatrudnieniu polskich graczy w prowadzonych przez siebie zespołach, nieraz pomagał innym w naprawdę trudnych życiowych momentach, jak np. Jackowi Jareckiemu. Dobre kontakty utrzymywał też z polskimi trenerami, wspierając ich i pomagając w różnorodny sposób. Tak silnie zadomowił się w austriackim futbolu, że mało kto tam pamiętał o jego polskiej karierze. Sam Brzeżańczyk często wracał wspomnieniami do poznańskiego okresu, a piłkarzy Lecha po raz ostatni oglądał w meczu Pucharu Lata w podwiedeńskim Reyersdorfie w pasjonującym meczu z Admirą-Wacker Wiedeń w lipcu 1985 roku. Niespełna dwa lata później – 26 maja 1987 roku zmarł nagle w Wiedniu, nigdy nie odsłaniając swych życiowych tajemnic, zostawiając jednak po sobie wiele zawodowych osiągnięć, sympatii i zwykłej ludzkiej wdzięczności za włożone w futbol serce.
Jan Rędzioch
* tekst opublikowany w programie meczowym "Heeej Lech" w sezonie 2007/2008 z informacjami aktualnymi na moment publikacji artykułu.
Next matches
Friday
29.11 godz.20:30Friday
06.12 godz.20:30Recommended
Subscribe