Jeszcze 12 miesięcy temu trener Karol Bartkowiak był opiekunem najstarszej drużyny wronieckiej części Akademii Lecha Poznań oraz pracował w szkolnictwe w roli nauczyciela. Tymczasem przed niespełna kilkoma dniami związany od wielu lat z Kolejorzem szkoleniowiec podpisał nową umowę z klubem przy Bułgarskiej i pozostanie w sztabie szkoleniowym pierwszego zespołu niebiesko-białych. Oddajemy głos samemu zainteresowanemu, który opowiedział nam między innymi o debiutanckim sezonie w seniorskiej piłce, współpracy z trenerem Dariuszem Żurawiem czy znaczeniu rozmów indywidualnych z piłkarzami.
Po zakończeniu sezonu mojej poprzedniej drużyny, najstarszej ekipy poznańskiej części Akademii, zostałem zaproszony na rozmowę przez trenera Rafała Ulatowskiego. Wraz z przejściem trenera Ivana do pierwszego zespołu pojawiła się informacja, że udaje się z nim jego sztab, co stworzyło dziurę w rezerwach. Klub zdecydował się na głównego szkoleniowca – Dariusza Żurawia – z licencją UEFA PRO i sporym doświadczeniem. Natomiast dobrany został do niego trener znający od lat i rozumiejący filozofię klubu, czyli ja. Nie będę ukrywał, że ta propozycja była nobilitująca i miła, ale i stanowiła coś innego i zapowiedź ogromnego przeskoku.
To była poważna zmiana, ponieważ przez wcześniejsze dwanaście lat pracowałem przecież nie tylko w Akademii, ale i w szkolnictwie. Jestem człowiekiem, dla którego bardzo liczy się zdanie jego najbliższych, pojawiały się różne obiekcje, takie jak sprawa chociażby codziennych dojazdów do Wronek. Okazało się jednak, że nowe zajęcie wymagałoby dla mnie tyle samo czasu, co poprzednie w roli takiego trenera-edukatora w poznańskiej części Akademii. U trenera Żurawia miałem poznać nową rolę, asystenta w zespole seniorskim.
Gdyby ktoś zadał mi pytanie dwa-trzy lata temu, czy chciałbym w ogóle pracować w dorosłym futbolu, być może bym zaprzeczył. Mało mamy specjalistów na poszczególnych poziomach piłki, niewiele osób chce zostać przez całą swoją przygodę z trenerką na szczeblu juniorskim. Ma na to wpływ między innymi aspekt finansowy, bo te pieniądze w seniorach są znacznie większe. To największy problem, jeśli chodzi o szkolenie dzieci i młodzieży. Ci pasjonaci zajmujący się najmłodszymi w bardzo długim okresie czasu są nieliczni. Mi sprawiało to ogromną satysfakcję, to jest sport w czystej postaci, jego esencja.
Wchodząc do szatni rezerw miałem przeolbrzymie szczęście spotkać wielu zawodników, których trenowałem we wcześniejszych latach. Baza tej drużyny składa się z graczy z rocznika 2000, można tu wymienić Bartka Bartkowiaka, Pawła Tupaja, Eryka Kryga, Michała Zimmera, Łukasza Norkowskiego czy schodzącego na mecze drugiej drużyny Matiego Skrzypczaka. Do rozwoju części z nich miałem okazję dołożyć cegiełkę w minionych latach, co teraz okazało się sporym ułatwieniem. Znałem się z boiska z czasów juniorskich z Darkiem Dudką, ponadto wcześniej miałem okazję poznać się z Krzysztofem Kołodziej, więc tych punktów wspólnych nie brakowało. W szkole na korytarzu spotykałem z kolei niektórych zawodników z roczników 1998 czy 1997, którzy uczyli się w Poznaniu, a później trafili do Wronek. Dlatego okres adaptacji i przygotowania do nowego sezonu w tym zespole przebiegły dla mnie bezboleśnie.
W rozgrywki trzeciej ligi nie weszliśmy najlepiej, zdobywając w pierwszych czterech meczach pięć punktów. Jakiś wpływ na to mogło mieć to, że spora część tej drużyny walczyła – z powodzeniem – o mistrzostwo Polski juniorów starszych, kończąc sezon 20 czerwca. Okres przygotowawczy został przesunięty o tydzień później, niż pierwotnie planowano, bo mówiliśmy o bardzo licznej grupie zawodników.
To były moje pierwsze doświadczenia z piłką seniorską na poziomie trzeciej ligi. Cechuje ją więcej doświadczenia, grania na wynik, wyrachowania – do tego musiałem się też przystosować. Te początkowe spotkania nie układały się dla nas dobrze, dwukrotnie występowaliśmy w dwóch z nich w osłabieniu przez sporą część. W jednym z nich, z Mieszkiem, mimo gry w dziesięciu i dwóch bramek straty zdołaliśmy jednak wyciągnąć remis, pokazaliśmy charakter. Wtedy zaczęła się jednak tworzyć drużyna i taki "team spirit", który panuje w niej do dzisiaj.
Miesiąc rozpoczęliśmy najlepiej, jak tylko się dało, bo od przełamania w wyjazdowym starciu z mocnym KKS-em Kalisz. Czytałem gdzieś ostatnio, że trener Żuraw jest zbyt spokojny i nie potrafi zareagować w zdecydowany sposób, gdy drużynie nie idzie. No to w przerwie tamtego spotkania byłem świadkiem sytuacji, która totalnie zaprzeczała tej tezie. Oczywiście jest to tajemnica szatni, ale powiem tylko, że po pierwszej połowie przegrywaliśmy 0:1, a wynik mógł być wyższy na korzyść rywali. Po powrocie z szatni już to my dyktowaliśmy warunki w zdecydowany sposób, oczywiście pomogło nam również to, jak świetnie byliśmy przygotowani pod względem motorycznym do tego meczu. Mieliśmy siły, dominowaliśmy na boisku, odwróciliśmy losy meczu i sami zawodnicy cieszyli się z tego. Tym bardziej, że czuli, że wcześniej taka sztuka udawała im się rzadko.
Powyżej opisany mecz zapoczątkował serię dziewięciu wygranych w dziesięciu kolejkach z rzędu. Oczywiście atmosfera w zespole sprzyjała, pogłębiała się także nić porozumienia pomiędzy mną i trenerem Żurawiem. Już od momentu pierwszego spotkania i pierwszych rozmów o piłce okazało się, że mamy dużo mianowników wspólnych, chociażby jeżeli chodzi o wizję prowadzenia zespołu czy spojrzenie na futbol. Darek dał się poznać jako człowiek, który swoim współpracownikom pozwala działać, obdarzył każdego z członków sztabu szkoleniowego sporym zaufaniem.
Każdy pomysł, który rodził się w którejś z naszych głów mógł zostać wypowiedziany, czy to ze strony ówczesnego trenera bramkarzy Dominika Kubiaka, trenera Karola Kikuta, czy też gdy jakaś inicjatywa wychodziła ode mnie. Ta burza mózgów mi się podobała, można powiedzieć, że ujął takim sposobem współpracy swój sztab. Oczywiście, ostateczna decyzja należała do niego, w końcu pełnił rolę szkoleniowca, ale dawał nam się wykazać. Mój model prowadzenia treningu przypadł do gustu trenerowi Żurawowi, widział, że przynosi efekty. Jako jego asystent też mam coś do zaoferowania drużynie i bardzo często te pomysły znajdywały jego aprobatę.
Dyrektor Ulatowski w którymś wywiadzie porównał trenera Żurawia i mnie do dwóch żywiołów, ognia i wody. To dobre, pomysłowe ujęcie, które jest blisko prawdy. Idealnie się to równoważy, każdy z nas daje drużynie coś innego i trener w pełni akceptuje to, jaką osobą jestem. Podoba mi się to, że nigdy nie powiedział mi: "zmień się".
Wydarzenia z 4 listopada zeszłego roku pamiętam bardzo dobrze, bo tego dnia przypadały moje imieniny. Tego dnia Lech grał przy Bułgarskiej z Lechią Gdańsk i bardzo chciałem obejrzeć ten mecz, ale życie jest sztuką kompromisów i udałem się z moją żoną do teatru Apollo. W trakcie spektaklu sprawdzałem na bieżąco wynik w telefonie, a po zakończeniu spotkania nie miałem nawet świadomości tego, co działo się w klubie.
Trener Żuraw zadzwonił do mnie około godziny 22 z informacją, że został on poproszony, żeby wraz ze mną przejąć pierwszy zespół po trenerze Ivanie. Pamiętam, że po odłożeniu telefonu żona poznała po mojej minie od razu, że coś jest na rzeczy. Akurat była przerwa i gdy jej wytłumaczyłem sytuację chciała wyjść z teatru, ale ostatecznie zostaliśmy na tej sztuce do końca. Chociaż nie ukrywam, myślami już byłem zupełnie gdzie indziej.
Następujące po tym dniu tygodnie były bardzo intensywne. Do końca rundy jesiennej rezerw jeździliśmy z trenerem Żurawiem na mecze tego zespołu, kiedy tylko mogliśmy. Ostatni mecz – z Bałtykim Gdynia - przypadał na niedzielę, 25 listopada, a dzień później szkoleniowcem Lecha został trener Adam Nawałka. Staraliśmy się połączyć obowiązki w obu tych drużynach i pamiętam sytuację w trakcie tego ostatniego weekendu listopada. W sobotę wygraliśmy z Wisłą Płock przy Bułgarskiej w ekstraklasie, a dzień później pokonaliśmy po trudnej konfrontacji właśnie Bałtyk 1:0.
Ze względu na to, że rezerwy zakończyły rozgrywki po tym spotkaniu, zostałem poproszony o pozostanie w sztabie pierwszego zespołu aż do końca rundy. Byłem świadomy, że każdy sztab ma swoich ludzi, sytuacja była więc dla mnie w pełni uczciwa i przejrzysta, ten miesiąc dużo mi dał. Wiedziałem przy tym cały czas, gdzie jest moje miejsce, oraz że wraz z początkiem roku wracam do drugiej drużyny.
W okresie naszej ponownej pracy z rezerwami nie było jakiejś ogromnej zmiany. Trenerzy Żuraw oraz Kikut zaplanowali okres przygotowawczy w okolicach grudnia, ale na początku stycznia spotkaliśmy się już na spokojnie we trzech. Cel został jasno określony i został on wypowiedziany wyraźnie w szatni: posiadamy dobrą pozycję wyjściową (drugi zespół spędził zimę na pierwszym miejscu w tabeli - przyp. red.) i mamy zamiar ją utrzymać. Wiedzieliśmy, że będą wspomagać nas zawodnicy z pierwszego zespołu. Chylę czoła w tym kontekście przed piłkarzami, z którymi pracowaliśmy na co dzień, że rozumieli sytuację, w której trenując nie zawsze grasz. Trener Żuraw rozmawiał z nimi na ten temat, tłumaczył nasze działania i decyzje. Chłopacy rozumieli, że to wszystko ma na celu dobro drużyny, a nie jakąś dyskryminację ich osoby.
Wraz z początkiem kwietnia wraz z trenerem Żurawiem powróciliśmy do pierwszej drużyny. Wiedzieliśmy jedno: podejmując pracę w tym zespole po raz drugi dostajemy więcej czasu na funkcjonowanie w nim. To była spora zmiana w porównaniu z tym krótkim rozdziałem jesienią. Tym razem mieliśmy otrzymać szansę na przynajmniej dziesięć meczów ligowych, aż do połowy maja. To inna świadomość pracy, ale i inne obciążenie. Najpierw musieliśmy zakwalifikować się do górnej ósemki, a dopiero później mogliśmy myśleć o tym, żeby walczyć o jak najwyższe miejsce.
Każdy zastanawiał się w tamtym czasie, co będzie po samym zakończeniu sezonu, w końcu drugi raz taka szansa może nie przyjść. Skupiałem się jednak przede wszystkim na tym, co tu i teraz. Tę decyzję podejmują w końcu inne osoby, które ja mogę starać się przekonać swoją pracą – tak sobie myślałem.
Jeszcze przed pierwszym meczem z Pogonią w tej nowej-starej roli wiedzieliśmy z trenerem Żurawiem, że to nie miejsce i czas na wielkie przebudowy tej drużyny. Można było mówić o jednej czy dwóch korektach w składzie, jeszcze wtedy miała nastąpić ewolucja, a nie rewolucja. Postawiliśmy na rozmowy indywidualne i było nam łatwiej w tym względzie, bo zawodnicy nas znali już z tych trzech tygodni poprzedniej rundy. Wiedzieli, czego mogą się spodziewać i czego będziemy od nich wymagać. My z kolei czuliśmy, że punkty musimy zdobywać praktycznie od razu, bo one były dla nas najważniejsze.
Sytuacja w rundzie mistrzowskiej nie należała do najłatwiejszych. W szatni było wiadomo, że z częścią piłkarzy się pożegnamy, a rewolucja nadchodziła nieuchronnie. Ja ze swojej strony czułem, że wciąż wraz z trenerem Żurawiem możemy jeszcze wyciągnąć z tego trudnego okresu coś dobrego dla siebie na przyszłość. Będąc sobą zostałem zaakceptowany przez chłopaków z zespołu, potrafiliśmy nadawać na tych samych falach. Wielką korzyścią dla mnie po tych ostatnich meczach jest niewątpliwie to, że dostałem od zawodników, że potrafię rozmawiać z każdym. Cieszył mnie taki sygnał, bo wyznaję zasadę, że konflikty powstają wtedy, kiedy właśnie ludzie przestają ze sobą rozmawiać. To dla nas wielkie doświadczenie.
Koniec rozgrywek pokazał mi, że miałem okazję pracować z profesjonalistami. Spójrzmy na to z ich perspektywy: to byli zawodnicy, którzy wiedzieli, że muszą szukać kontrakty w innych klubach. Przy tym starali się do końca wypełnić swoje obowiązki w sposób bardzo profesjonalny. Były problemy zdrowotne, ale niektórzy z nich zaciskali zęby i chcieli grać dla tego klubu. Ja widziałem po tych ostatnich meczach, czy to u siebie czy na wyjeździe, łzy w oczach, bo to wzruszenie u nich było spore. Biorąc pod uwagę nawet ten przegrany pojedynek w Gliwicach 0:1, w pierwszej połowie oglądaliśmy w dużej większości takiego Lecha, jakiego byśmy sobie życzyli. Drużyna była kolektywem, grającym szybko, zdecydowanie, agresywnie, świetnie rozumiejącym się, a przede wszystkim walcząca o korzystny wynik.
Next matches
Friday
29.11 godz.20:30Friday
06.12 godz.20:30Recommended
Subscribe