Gdy był chłopcem, nie wyobrażał sobie życia poza Płockiem i bez futbolu. Dziś wciąż piłka nożna pozostaje dla Marka Rzepki (po prawej - przyp. red.) czymś bardzo ważnym, przynoszącym radość i relaks, ale z rodzinnego miasta na dobre wyjechał już całe 22 lata temu.
Pierwszy kontakt z futbolem miał bardzo wcześnie. Trzyletniego brzdąca ojciec zabrał na derby Płocka: Stal-Wisła. Niesforny malec wybiegł na boisko, chcąc bliżej poznać zasady gry. Śmiechu było, co niemiara, a wszyscy uznali, że to z pewnością wróżba przyszłej piłkarskiej kariery. Jak każdy chłopak uganiał się całymi dniami za futbolówką, na sąsiadującym z rodzinnym domem boisku. Nie mniejszy talent miał jego młodszy brat Jacek, ale jemu zabrakło z czasem motywacji i ochoty do futbolu, choć podobno był w kręgu zainteresowań pierwszoligowców.
Marek bardzo chciał trenować i grać jak najszybciej w prawdziwym klubie, ale wymogiem było skończenie 10 lat. On o rok młodszy, młodzieńczymi sposobami zdołał jednak zapisać się do MOS przy płockiej Wiśle. Jak każdy młodzian grywał w ataku, ale z czasem został przesunięty do obrony. Jego pierwszym trenerem był Jan Zboiński, pracował też pod okiem Stanisława Tymowicza i Włodzimierza Małowiejskiego. Gdy zadebiutował w juniorskiej reprezentacji Polski, zainteresował swoją osobą działaczy Widzewa Łódź, gdzie spędził tydzień na testach, a później także Legię.
Ówczesny trener wojskowych Jerzy Kopa nie dawał większych szans przebicia się Markowi do silnej przecież Legii, o czym lojalnie informował. Z kolei powołanie do wojska zniechęciło na dobre łodzian do transferu i popularny Rzepa musiał grywać w barwach bydgoskiego Zawiszy, znów na trzecioligowych boiskach. Trafił tam na znakomitego szkoleniowca Wiesława Gałkowskiego, który na dobre ustawił go na prawej obronie, namawiając nie tylko do działań destrukcyjnych, ale i do śmiałych ataków na bramkę. Zachęcony słowami trenera strzelał coraz więcej bramek, wywołując coraz większe zainteresowanie swoją osobą w futbolowym światku. Dzięki dobrej jego grze Zawisza z trzecioligowca szybko stał się pretendentem do ekstraklasy.
O Rzepkę pytało pół II ligi, a także pierwszoligowcy – szczecińska Pogoń, Lech i Górnik Zabrze. Gdy już przebywał w Poznaniu na miesięcznym rekonesansie, do kontrataku przystąpili zabrzanie. Za Górnikiem przemawiały sportowe sukcesy. Wszelkie materialne dobra, jak mieszkanie czy zarobki, działacze Górnika mnożyli razy dwa, a nawet trzy. Mocno piłkarzowi zapadła w pamięci rozmowa z ministrem górnictwa Janem Szlachtą, dla którego nie było rzeczy niemożliwych. Obecny przy rozmowach Rzepka-senior wręcz przeżył szok, jak w dobie kartkowej rzeczywistości wszelakie dobra były tak blisko jego syna.
Mimo wszystko Rzepka, po telefonie od wiceprezesa Lecha – Hilarego Nowaka, zdecydował się podpisać kontrakt z Kolejorzem. W Zabrzu długo nie mogli tego zrozumieć, być może nie pojmowali, że na taką decyzję wpływ też miało środowisko naturalne obu regionów Polski, bo zadymiony Śląsk zwyczajnie Marka odstraszał. Nigdy nie żałował swej decyzji, wszak ze stolicą Wielkopolski związał się na zawsze. Tu poznał swoją żonę Jolantę (w młodości pływaczkę i medalistkę Mistrzostw Polski juniorów), tu przyszły na świat jego dzieci - córki Paulina i Karolina oraz synek Radek. Także sportowo przeżył najlepszy okres w karierze. Trafił do reprezentacji Polski, w której w latach 1991-93 rozegrał 15 spotkań, dwukrotnie pełniąc honory kapitańskie jako pierwszy w historii Lecha piłkarz.
Ze swych reprezentacyjnych dokonań nie do końca jest zadowolony, bo uważa, że grał zbyt asekuracyjnie i bojaźliwie, co nie oddawało jego faktycznych możliwości i sposobu gry. Zadowolony jest za to z tego, co osiągnął w klubowej piłce z Lechem. Właściwie od początku Marcyś, jak zwano go w Kolejorzu, został etatowym defensorem, grającym zawsze na wysokim poziomie. W ekstraklasie debiutował 2 marca 1986 z Zagłębiem Lubin, a potem tych pierwszoligowych spotkań w niebiesko-białych barwach było jeszcze 272! Do jego dorobku doszło także 19 gier w Pucharze Polski, 3 w Superpucharze, 17 w Pucharze Lata i 16 w europejskich pucharach, czyli w sumie 328 oficjalnych występów dla Kolejorza, co plasuje go w tym względzie na szóstym miejscu w dziejach klubu.
Choć wciąż pozostawał bardzo ofensywnie nastawionym obrońcą, goli tak wiele, jak kiedyś, już nie zdobywał. Strzelił ich tylko siedem, z czego w ekstraklasie pięć oraz po jednym w Superpucharze i w PEMK – wbity Panathinaikosowi Ateny. By móc występować w europejskich pucharach, musiały wpierw pojawić się krajowe sukcesy, a tych w Lechu nie brakowało. Zwycięski finał Pucharu Polski z Legią w 1988 dał jesienią niezapomniany dwumecz z FC Barceloną. Do dziś Rzepa żałuje, że nie udało się wykorzystać wyjątkowej okazji do sprawienia europejskiej sensacji, jaką byłoby wyeliminowanie słynnej Barcy. Rok 1990 przyniósł pierwszy w jego karierze mistrzowski tytuł i zaraz potem Superpuchar Polski.
Identyczne osiągnięcia były jego dziełem i klubowych kolegów także dwa lata później, a trzeci i ostatni jak dotąd mistrzowski tytuł, także dla Lecha, Marcyś wywalczył w 1993 roku. Efektem tych sukcesów były dalsze występy w europejskich pucharach i niezapomniane pojedynki z Panathinaikosem Ateny czy Olympique Marsylia. Wówczas już kapitanował Lechowi i miło było mu się witać przed meczem z takimi asami, jak Dmitros Saravakos czy Jean-Pierre Papin. Z Grekami w pierwszym meczu strzelił na 3:0 swego jedynego gola w 16 pucharowych występach. Spośród graczy Lecha w europejskich pucharach występował najdłużej – 1 470 minut, czyli całą dobę i pół godziny, bo ani na minutę nie opuszczał boiska.
Z tej pucharowej przygody najbardziej utkwiły mu w pamięci oba pojedynki z Olympique. Pierwszy, ten w Poznaniu, bo najlepszy w wykonaniu Lecha i zakończony ogromnym sukcesem nad niezwykle silnym rywalem. Rewanż - ze względu na pozasportowe podteksty. Chciałby kiedyś poznać prawdę o tym meczu w Marsylii, bo poszlaki i całą otoczkę zna doskonale. Największym jednak niesmakiem sportowym była dla niego rywalizacja z IFK Göteborg o Ligę Mistrzów jesienią 1992, kiedy to zawiniły trenerskie eksperymenty nie mające żadnego sensownego uzasadnienia. A lody z ciemnym piwem do dziś wzbudzają sarkastyczny śmiech, nie tylko u niego.
Wówczas to zaczęto wykonywać nerwowe ruchy w Kolejorzu. Z czasem sprzedawano co lepszych graczy, a młodzież miała zastępować rutyniarzy. Marek Rzepka w 1994 niepodzielnie panował w Wielkopolsce. Wybrano go piłkarzem roku w dwóch niezależnych plebiscytach „Głosu Wielkopolskiego” i „Gazety Poznańskiej”. W klubie doradzono mu rezygnację z wyjazdu i ewentualnego transferu do Grecji, bo był podobno niezbędny. Po czym kilka tygodni później - latem 1995 oświadczono, że może szukać sobie klubu. Bardzo go to zabolało, bo karierę chciał kończyć w Lechu i nie takiego rozstania oczekiwał. Niemile wspomina ten okres i tę ekipę lechickich działaczy, ale czas zaciera wszelkie rany.
W końcu trafił do Sokoła Tychy z pniewskim rodowodem, gdzie, choć tworzono zespół z łapanki, wyniki były początkowo całkiem nie najgorsze. Spotkał się tam ze swoim szwagrem Przemkiem Bereszyńskim, z którym od 1989 grał w Kolejorzu. W Sokole wystąpił 17 razy w lidze, strzelając gola Hutnikowi Kraków oraz dwukrotnie w PP. Kontuzja, nomen omen rzepki, na dłużej wykluczyła go z gry. Ostatni w barwach Sokoła mecz zagrał na Bułgarskiej, wygrywając niespodziewanie 2:1 z Lechem i, jak dodaje, satysfakcji nie miał, choć mógłby przecież mieć.
W Tychach organizacja była kiepska, więc fortelem odzyskał kartę zawodniczą, krótko grając w swarzędzkiej Unii. Jako wolny gracz trafił wiosną 1997 roku na pół roku do GKS Bełchatów, gdzie wyśrubował ilość swoich ligowych występów do 303 (w GKS zagrał w 13 pierwszoligowych spotkaniach). Nie udało się jednak uratować ekstraklasy dla Bełchatowa, a mimo to prezes Zdzisław Drobniewski zaproponował Rzepce dalszy dwuletni kontrakt. Marek miał już jednak dość rozłąki z rodziną, a że równolegle przyszła propozycja biznesowa, na długo zapomniał o futbolu. Próbowano go jeszcze namówić do gry w nowopowstałej drużynie Poznań 2000, także w Unii Swarzędz. Złamał się dopiero w ubiegłym roku, aby znów reprezentować Kolejorza, tym razem w ekipie Lech Poznań Oldboys.
Nieco wcześniej, w 2003, pojawił się na Bułgarskiej w roli trenera juniorów młodszych. Satysfakcję z pracy przesłaniały inne mankamenty, nie tylko finansowe. Trudno było być jednocześnie trenerem, menadżerem, kierownikiem, magazynierem i normalnie zawodowo funkcjonować. Później jeszcze krótko pracował po sąsiedzku z trampkarzami Unii Swarzędz. Na dziś to wszystkie dokonania instruktora Marka Rzepki. Chciałby jeszcze kiedyś móc szkolić młodych chłopców, ale by jednocześnie mieć wpływ na ich piłkarskie wzrastanie i możność obserwacji ich postępów dłużej niż tylko jeden sezon.
Zauważa wielkie zmiany zachodzące na Bułgarskiej i bardzo się cieszy, że w ukochanym klubie znów liczy się historia, że znów szanuje się dawnych graczy i ich dokonania. W Oldboysach grywają dziś Juskowiak, Niewiadomski, Rzepka, Pachelski, Bereszyński, Kryger... Kto wie, może za jakiś czas w ligowej jedenastce Kolejorza ponownie pojawią się te nazwiska, bo czteroletni Radek Rzepka ma na to wielką ochotę.
Jan Rędzioch
* tekst opublikowany w programie meczowym "Heeej Lech" w sezonie 2006/2007 z informacjami aktualnymi na moment publikacji artykułu.
Next matches
Friday
29.11 godz.20:30Friday
06.12 godz.20:30Recommended
Subscribe