Za mniej niż dwadzieścia cztery godziny piłkarze Lecha Poznań rozpoczną spotkanie 1/8 finału Totolotek Pucharu Polski ze Stalą Stalowa Wola. W ramach cyklu „Jeden Klub Tysiąc Historii” przypominamy nieudane starcie z tym samym przeciwnikiem z 2009 roku, kiedy drużyna trenera Jacka Zielińskiego odpadła ze Stalą po rzutach karnych. Tamten mecz wspomina gracz rezerw Kolejorza, Grzegorz Wojtkowiak.
Do tamtej edycji Pucharu Polski podchodziliśmy jako obrońcy tytułu, bo przecież kilka miesięcy wcześniej pokonaliśmy Ruch Chorzów na Stadionie Śląskim i mogliśmy wznieść w górę trofeum. Po wylosowaniu Stali Stalowa Wola zdawaliśmy sobie sprawę, że jesteśmy murowanym faworytem i przejście do kolejnej fazy jest naszym obowiązkiem. W tamtym momencie żaden z nas, ani żaden z kibiców Lecha, nie przewidywał, że może to się nie udać. Jak to się skończyło wszyscy wiemy i na pewno nie był to fajny moment w historii tamtej drużyny. Ta historia idealnie pokazuje jaka jest piłka nożna i że nie zawsze faworyt, który w meczu pucharowym jest skazany na sukces, schodzi z boiska zwycięski.
Z tego co pamiętam mecz był przełożony ze względu na żałobę narodową i do Stalowej Woli pojechaliśmy w innym terminie. Dla mnie było to wyjątkowe starcie, ponieważ było to moje pierwsze spotkanie od pierwszej minuty po dosyć długiej kontuzji. Miałem być powoli wprowadzany w cykl meczowy, a okazało się, że musiałem nie tylko grać pełne 90 minut, ale jeszcze dogrywkę. Samo starcie rozgrywane było po dużych opadach deszczu. Cała otoczka stadionu dla nas była czymś innym niż przy Bułgarskiej i nie sprzyjała rozgrywaniu naprawdę fajnego spotkania. Bardzo kameralny obiekt, a do tego grząskie i błotniste boisko. Wybijało nam to nasze atuty, bo wiadomo jaką drużyną byliśmy i jak wtedy chcieliśmy grać w piłkę. Okazało się, że ze względu na warunki był to bardziej mecz walki i gra toczyła się tak naprawdę do pierwszego błędu przeciwnika.
Walczyliśmy, ale wiemy, że drużyny ekstraklasowe jadąc na mecz do zespołu z niższej ligi, tak naprawdę jadą jako faworyt tylko na papierze. Już na samym boisku widać nastawienie gospodarzy i jak grają przeciwko tym teoretycznie lepszym przeciwnikom. Nie mają oni nic do stracenia. Mogą tylko wygrać, bo nikt za porażkę nie będzie miał do nich pretensji i później wolą walki oraz zaangażowaniem, które jest na zdecydowanie większym poziomie niż normalnie są w stanie sprawić niespodziankę. Zresztą nasze mecze z Juventusem czy Manchesterem City również pokazały, że słabsza drużyna w obliczu starcia z bardziej renomowanym przeciwnikiem potrafi wznieść się na wyżyny. Wbrew pozorom w tym meczu dużo się działo. Były nieuznane gole, słupki, poprzeczki, a w dogrywce Seweryn Gancarczyk i Sławek Peszko wylecieli z boiska z czerwonymi kartkami. Aż doszło do nieudanej serii rzutów karnych. W tamtym meczu debiutował Jasmin Burić, któremu raczej nie pomogliśmy w fajnym starcie w Kolejorzu, ale nie ważne jak się zaczyna, ważne jak się kończy i Jasiu później pokazał, że jest klasowym bramkarzem.
Nie można przegrywać takich meczów i my dobrze zdawaliśmy sobie z tego sprawę. Jednak ostatecznie sezon zakończyliśmy z mistrzostwem Polski, co jeszcze dobitniej pokazuje, że porażka w Stalowej Woli była tylko wypadkiem przy pracy. Stawaliśmy się wtedy z roku na rok coraz silniejszą drużyną, dążyliśmy do sukcesów i w końcu się udało. Osłodziliśmy kibicom ten blamaż, jednak zadra w sercu spowodowana tym spotkaniem nadal gdzieś tam została.
Na pewno drużyna trenera Żurawia obecnie jest faworytem, tak samo jak i my byliśmy dziesięć lat temu. Muszą wyjść na to starcie w pełni skoncentrowani, nie dopuszczać do kontrataków i przeciwstawić się prostym środkom, z których na pewno będzie korzystać drużyna Stali. My mieliśmy swój mecz na błocie i oby obecnym piłkarzom warunki atmosferyczne bardziej sprzyjały. Sprzyjały na tyle, że w środę zameldują się w ćwierćfinale Pucharu Polski.
Zredagował Mateusz Jarmusz
Next matches
Friday
29.11 godz.20:30Friday
06.12 godz.20:30Recommended
Subscribe