Pani Krystyna urodziła się przed drugą wojną światową, a nie wyobraża sobie, żeby opuścić w sezonie jakikolwiek mecz przy Bułgarskiej. Pan Tomasz wraz z najbliższymi dostosowuje daty rodzinnych uroczystości do terminarza spotkań Kolejorza. A Pan Janusz już myśli o tym, żeby kolejny wnuczek zaczął regularnie odwiedzać Enea Stadion. Co ich wszystkich łączy? Niebiesko-białe serce i kupowanie karnetów odkąd tylko te pojawiły się w sprzedaży.
Blisko 9 tysięcy osób zdecydowało się na abonament na sezon 2023/2024. A ty, drogi kibicu Kolejorza, masz już karnet? Jeśli nie, to wbijaj na bilety.lechpoznan.pl. Może przekonają ciebie historie fanów z dziada pradziada, którzy przekazują miłość do niebiesko-białych barw z pokolenia na pokolenie i w rodzinnym gronie goszczą przy Bułgarskiej na każdym spotkaniu.
Pani Krystyna Kortus urodziła się w lutym 1939 roku, czyli kilka miesięcy przed wybuchem drugiej wojny światowej. Owszem, w trakcie okupacji odbywały się konspiracyjne mistrzostwa Poznania, ale do ligowej rywalizacji powrót nastąpił po zakończeniu działań wojennych. W 1947 roku gościła przy Rolnej, gdzie Warta zdobywała mistrzostwo Polski, ale dziś od wielu dekad jej serce jest niebiesko-białe. Dokładnie nie pamięta, kiedy pierwszy raz oglądała na żywo Kolejorza.
- To było na pewno na początku lat 50. Kiedyś to próbowałam ustalić, ale pamiętałam tylko, że graliśmy z rywalem z Górnego Śląska, prawdopodobnie Ruchem Chorzów - wspomina. - Kiedy byłam na spotkaniu Warty jako ośmiolatka, to w jej barwach biegał Henryk Czapczyk, który chwilę później przeniósł się do Lecha i stworzył legendarny tercet ABC. A dziś ja zasiadam na trybunie Czapczyka - uśmiecha się dziarska seniorka.
Dzisiaj nie wyobraża sobie, żeby miało jej zabraknąć na Enea Stadionie. Kiedyś zawsze kupowała bilety, a odkąd pojawiły się karnety, to stawia na wygodę i gwarancję stałego miejsca. Choć niedawno zmieniła miejsce i sektor, bo poprzednie było dla niej trochę za wysoko, więc przeniosła się do jedenastego rzędu i teraz cieszy się, że piłkarzy ma niemal na wyciągnięcie ręki. - Chodzę z wnukiem, który ma dwadzieścia lat i zaraziłam go Lechem i miłością do klubu. Towarzyszy nam także mój brat, z którym już kilkadziesiąt lat temu chodziłam na mecze - opowiada.
Niesamowite jest to, że nie wystarczą jej tylko spotkania domowe. Podróżuje za Kolejorzem po całej Polsce i nie tylko. To niesamowite, ale wiosną wybrała się na wyjazdowe starcie w Lidze Konferencji Europy z Djurgårdens IF! - Poleciałam indywidualnie do Sztokholmu, nie było zresztą innej opcji, musiałam towarzyszyć piłkarzom w tak ważnym spotkaniu w europejskich pucharach - twierdzi i podziw dla 84-letniej seniorki jest w tym momencie wręcz ogromny.
Kiedyś podziwiała tercet ABC, widziała wiele razy na żywo Teodora Aniołę, czyli do dziś najlepszego strzelca klubu w Ekstraklasie. Dziś do jej ulubionych graczy należą Szwedzi Mikael Ishak oraz Jesper Karlström, a także Afonso Sousa. - Widziałam, że ludzie narzekają na drugą połowę z Żalgirisem. A ja jestem bardzo tolerancyjnym kibicem i wiem doskonale, dlaczego musiała być gorsza ta druga część. Przecież mieliśmy wynik 3:0, w niedzielę jest starcie z Radomiakiem, potem rewanż w Kownie, gdzie spokojnie awansujemy - zapewnia.
Pan Tomasz Nowak ma 47 lat i można go spotkać wraz z całą rodziną na sektorze J2 na trybunie Anioły.
- Bierzemy co rundę co najmniej osiem karnetów. Mamy stałe miejsca i można powiedzieć, że zrobił się taki familijny sektor, bo wokół nas też są kibicujące całe rodziny. To są już nasi znajomi ze stadionu, w tym samym towarzystwie spędzamy już sam nie wiem który sezon z rzędu. Jak kogoś brakuje, to trzeba potem tłumaczyć się i odpowiadać na pytania, dlaczego opuściło się jakiś mecz - uśmiecha się. Zresztą pilnują tam swoich miejscówek, żeby ktoś nie do końca orientujący się w topografii stadionu nie zabłądził w ten rejon. - Ktoś czasami mówi, że dotrze przez sprawy prywatne na ostatnią chwilę i wtedy staramy się pilnować tych krzesełek - dodaje.
Dziś ma 47 lat i staż na Kolejorzu tylko o rok krótszy. Jak to możliwe? Kiedy miał roczek rodzice zabrali go na ówczesny Stadion 22 Lipca (dziś Szyca) na Wildzie, gdzie w latach 70. Lech grał w Ekstraklasie. - Wtedy mecz był połączony z etapem Wyścigu Pokoju. Najpierw finiszowali kolarze, a potem odbywało się spotkanie ligowe. Oczywiście niewiele z tego pamiętam, bazuję raczej na wspomnieniach najbliższych. Tak się zaczynała ta nasza miłość do Lecha, wtedy jeszcze nie chodziliśmy tak regularnie, ale w końcu doszliśmy do takiego momentu, że dziś już tylko jakaś naprawdę poważna sytuacja sprawia, że nas brakuje na trybunach. Wraz z najbliższymi dostosowujemy daty rodzinnych uroczystości do terminarza piłkarskiego. Szkoda, że ze względu na transmisje powstaje on z zaledwie miesięcznym wyprzedzeniem - opowiada.
I wylicza, z kim pojawia się w naszym domu, czyli przy Bułgarskiej:
- Chodzą ze mną mama i tata. A do tego ja ze swoją trójką dzieci, a także moja siostra z synem. To osiem osób, wszyscy mamy karnety od początku, kiedy się pojawiły. Zdarza się zresztą też, że kibicujemy w większej grupie. Moja żona daje się namówić na zwykle jeden mecz w sezonie, poza tym uznaje, że jak nas nie ma, to może więcej rzeczy zrobić w domu. Ale przy wyjazdowych spotkaniach towarzyszy nam przed telewizorem i dorzuca naprawdę ciekawe eksperckie komentarze.
Kiedyś przez swoją firmę był biznesowo związany z klubem, było to jeszcze w latach 90., zresztą do dzisiaj pozostały fajne znajomości, np. z byłym piłkarzem niebiesko-białych, Waldemarem Krygerem. – To były takie kryzysowe czasy pod względem finansowym i staraliśmy się wspierać, działaliśmy także w Lech Business Club. Zaliczyliśmy trochę wcześniej kilka wyjazdów pucharowych z klubem. Byliśmy w Szwecji, Izraelu, na Łotwie. Można powiedzieć, że jestem związany z klubem całe życie. I nie wyobrażam sobie, żeby miało być inaczej - podsumowuje.
Pan Janusz Andrzejewski pamięta jeszcze Lecha grającego na Dębcu. To były studenckie czasy i z żoną chodził wówczas na mecze. Dziś ma 71 lat i wciąż pojawia się regularnie na spotkaniach.
- Kiedy pojawiły się karnety, to brałem po 2-3, bo też dla brata. A teraz od jakiegoś czasu ta nasza grupa karnetowa rozrosła się już do siedmiu osób. A jeszcze powoli chcę zabierać na Bułgarską wnuczka - mówi.
Był radnym Czerwonaka, przez znajomego działał trochę w miejscowym fan clubie Kolejorza. Wtedy chodził ze znajomymi, teraz już jednak stawia na rodzinne wypady na Enea Stadion.
- Moja filozofia jest taka, że kibicem się jest na dobre i na złe. Niezależnie od tego, jak w danym momencie zespół się prezentuje, trzeba chodzić i go wspierać. To miłość na całe życie - zapewnia.
Zapisz się do newslettera