Historia konfrontacji Lecha Poznań z belgijskimi ekipami jest stosunkowo krótka. Znajdziemy w niej tylko dwóch przeciwników: Club Brugge i KRC Genk. To właśnie z pierwszym z wymienionych, równe 10 lat temu, udanie zainaugurowaliśmy rywalizację z przedstawicielami tego kraju. - Przebieg spotkania pokazał, że nie bez powodu faworyta upatrywano w Belgach. Byliśmy jednak w dobrej dyspozycji i podnieśliśmy im poprzeczkę wysoko - wspomina obrońca Kolejorza, Marcin Kikut.
Na tym etapie rozgrywek (czwarta runda eliminacji do Ligi Europy 2009/10 - przyp. red.) zawsze budzą się dodatkowe emocje. Niezależnie od rywala. Po wylosowaniu Club Brugge, wiedzieliśmy, że jest to przeciwnik mocny. Nie mieliśmy jednak wątpliwości, że jest w naszym zasięgu.
Przebieg spotkania pokazał, że nie bez powodu faworyta upatrywano w Belgach. Byliśmy jednak w dobrej dyspozycji i podnieśliśmy im poprzeczkę wysoko. Początkowo przypatrywałem się temu starciu z ławki rezerwowych (zawodnik nie znalazł się w podstawowym składzie, a na boisku zameldował się w 71. minucie - przyp. red.). Moje wrażenia były takie same, czy z tamtej perspektywy, czy później z boiska. Przeciwnik był trudny. Przeżyliśmy kilka chwil grozy, ale nie daliśmy się zepchnąć do obrony na dłużej. Ten mecz przepływał bardzo falowo. Statystyki zresztą to potwierdzały.
W grze Club Brugge było widać, że jest to drużyna, która praktycznie co roku walczy w fazie grupowej europejskich rozgrywek. Odczuwalna była również różnica poziomów, która wynikała z lig, w których występowaliśmy. Sprostaliśmy jednak postawionemu przez nich zadaniu jako zespół. Byliśmy bardzo silni mentalnie. To, co nas cechowało to brak jakichkolwiek kompleksów w pojedynkach z takimi ekipami. Chcieliśmy dominować, szukaliśmy kolejnych szans. Gorsze momenty nie podcinały nam skrzydeł, wręcz przeciwnie - chcieliśmy jak najszybciej "odbić piłeczkę".
Poświęcenie i konsekwencja w realizacji planu taktycznego się opłaciły. Belgowie mieli mocny środek pola. Swoich szans szukaliśmy więc na skrzydłach. Lewe było bardzo ofensywne, o czym sam się przekonałem, gdyż grałem właśnie na boku boiska. Prawe funkcjonowało jednak nieco gorzej, co udało nam się wykorzystać. Ostatnie minuty meczu były bardzo intensywne w naszym wykonaniu. Z pewnością było to spotkanie, które mogło podobać się kibicom. Chcieliśmy maksymalnie wykorzystać atut własnego stadionu. Stąd mocny finisz w naszym wykonaniu i gol, który dał nam zwycięstwo w pierwszym meczu.
Zatrzymam się jeszcze na moment przy wspomnianym wątku. Muszę bowiem przyznać, że na stadionie we Wronkach było wtedy bardzo "klimatycznie" (obiekt w Poznaniu był w trakcie renowacji przez zbliżającymi się rozgrywkami mistrzostw Europy - przyp. red.). Wszystko to, dzięki naszym fanatycznym kibicom, którzy tłumnie przybyli nas dopingować tego dnia. Bliskość trybun, frekwencja (wg oficjalnych statystyk na stadionie zasiadło 5 500 kibiców - przyp. red.) - motywowało nas to do jeszcze cięższej pracy i niosło do zwycięstwa. Ich wsparcie, jak zawsze, było nieocenione.
Po ostatnim gwizdku sędziego poczuliśmy satysfakcję i radość. Dzięki tej wygranej zyskaliśmy pewność siebie i wiarę we własne umiejętności. Byliśmy jednak świadomi, że czeka nas trudny rewanż, ponieważ w meczach pucharowych pierwszy mecz to tylko krok, do którego trzeba dołożyć drugi. Niestety, nam go zabrakło.
Bramka: Sławomir Peszko (90.)
Lech Poznań: Grzegorz Kasprzik - Dimitrje Injac, Manuel Arboleda, Bartosz Bosacki, Seweryn Gancarczyk - Sławomir Peszko, Tomasz Bandrowski, Semir Stilić (65. Gordan Golik), Jakub Wilk (71. Marcin Kikut) - Hernan Rengifo, Robert Lewandowski (90. Tomasz Mikołajczak)
Club Brugge: Stijn Stijnen - Jorn Vermulen, Jeroen Simaeys, Antolin Acaraz, Michael Klukowski - Nabil Dirar (72. Wesley Sonck), Ronald Vargas (81. Daniel Chavez), Jonathan Blondel, Ofoe Vadis Odjidja, Karel Geraerts - Joseph Akpala
zredagowała Wiktoria Łabędzka
Zapisz się do newslettera