Choć na co dzień mieszka na Wyspach Brytyjskich, w trakcie każdego pobytu w Polsce stara się zjawić przy Bułgarskiej. Damian Nawrocik nie ukrywa, że na "stare śmieci" wpada z radością, choć akurat wczoraj nie było mu dane wziąć udziału w pożegnaniu Krzysztofa Kotorowskiego, z którym wspólnie występował w Kolejorzu w lata 2004-2005.
Choć na co dzień mieszka na Wyspach Brytyjskich, w trakcie każdego pobytu w Polsce stara się zjawić przy Bułgarskiej. Damian Nawrocik nie ukrywa, że na "stare śmieci" wpada z radością, choć akurat wczoraj nie było mu dane wziąć udziału w pożegnaniu Krzysztofa Kotorowskiego, z którym wspólnie występował w Kolejorzu w lata 2004-2005.
Co tym razem sprowadza Damiana Nawrocika na Bułgarską?
- Przede wszystkim przyjechałem na komunię do syna. Jestem w Polsce przez 10 dni z dziewczyną, a w sobotę dołączyły do nas dziewczyny z drużyny futsalowej z Liverpoolu, które brały udział w turnieju futsalowym na Morasku. Fajnie się to zgrało w czasie i można było pogodzić sprawy rodzinne z piłką i wizytą na stadionie.
INEA Stadion praktycznie zawsze w czasie wizyt w Polsce znajduje się w Twoim grafiku...
- Tak. Najpierw zabrałem tu synów, którzy też grają w piłkę, potem przyprowadziłem mamę, swoją dziewczynę, a teraz dziewczyny z Liverpoolu.
Wczoraj żegnaliśmy przy Bułgarskiej Krzysztofa Kotorowskiego, z którym dzieliłeś miejsce w szatni. Jak wspominasz Kotora?
- Bardzo dobrze. Dużo rzeczy można byłoby powiedzieć i to wyłącznie pozytywnych, zarówno sportowo i jako o przyjacielu w życiu prywatnym. Zawsze uśmiechnięty, nigdy nie narzekający - tytan pracy. Niestety wczoraj nie udało się być na pożegnaniu, miałem propozycję od Radka Majchrzaka byśmy się tutaj spotkali, ale nie było to możliwe.
Niedawno była też akcja wsparcia drugiego z bramkarzy Kolejorza z tamtych lat, Waldemara Piątka.
- Waldek był zawodnikiem, który najlepiej spośród bramkarzy grał nogą. Kiedy zostawaliśmy po treningu z Rejsikiem czy Goliną by uderzać rzuty wolne to w ogóle nam nie ustępował. Przykre, że w czasie gdy był w topowym okresie, wyszła historia z chorobą i nie mógł osiągnąć tego co chciał. Teraz jest bardzo dobrym trenerem, a być może jeszcze stanie między słupkami, w końcu wielu bramkarzy broni do czterdziestki, ma zatem szansę.
Udało się spotkać z dawnymi znajomymi z boiska?
- Ciężko o to. Mam dzieci, którymi się tutaj zajmuję, a teraz jeszcze dziewczyny pod opieką. Myślałem, że 10 dni to długi okres czasu, ale kiedy każdy chce się zobaczyć, robi się bardzo krótko.
Masz jeszcze jakąś styczność z futbolem?
- Tak. Pomagam głównemu trenerowi przy zespole, z którym dziś tutaj jestem. Dziewczyny trenują mało, tylko raz w tygodniu. Dojeżdżamy do nich z Blackpool, co trwa ponad godzinę w jedną stronę i ciężko zrobić więcej jednostek. Oprócz tego szkolę od 3 lat dzieci, głównie z polskich rodzin. W przyszłości planuję powrót do kraju i chciałym działać przy piłce. Co życie przyniesie, zobaczymy.
Może zatem otworzysz kolejny ośrodek Lech Poznań Football Academy w Anglii?
- Słyszałem o szkółce w Londynie. Kiedyś nawet kontaktowałem się z szefem projektu, ale nie udało nam się spotkać. Na pewno jeśli zmienili byśmy nazwę to byłby to wielki magnes. Wszyscy wiedzą, że Lech to uznana marka i przyciągnęłaby jeszcze więcej dzieci.
Byli piłkarze Lecha regularnie występują jako zespół oldbojów w rozgrywkach Pucharu Polski. Czy jest szansa, że i Ciebie zobaczymy jeszcze w niebiesko-białych barwach?
- Jeżeli tylko byłaby możliwość założyć koszulkę Lecha, pojawi się taka propozycja to jak najbardziej jestem gotowy. Cały czas robię coś dla siebie, biegam na Wyspach w półmaratonach, więc jakaś tam forma jest.
Zapisz się do newslettera