Lech wygrał z Widzewem 1:0
"Kolejorz" odniósł trzecie z rzędu zwycięstwo na swoim stadionie, ale była to wygrana wymęczona. 3 pkt zapewnił Lechowi Peruwiańczyk Hernan Rengifo.
Wiosną Widzew Łódź po - choć trudno w to uwierzyć - dobrym meczu uległ Lechowi aż 1:6. Teraz grał znacznie słabiej, a jednak poznaniacy mieli z nim dużo większy problem.
W pierwszej połowie "Kolejorz" dyktował warunki i mocno naciskał Widzewa, ale nie przynosiło to efektu. Łodzianie umiejętnie rozbijali akcje gospodarzy faulami. Posypały się kartki - błyskawicznie dostali je wszyscy czarnoskórzy gracze z Łodzi, z których wyjątkową brutalnością wykazywał się Kameruńczyk Mack Bono. Trudno zatem uznać za przypadek akcję, w której Maciej Scherfchen po powietrznym pojedynku niemal zmiótł go z murawy. To mogła być nauczka dla Widzewa i Bono osobiście.
Łodzianie mogli sobie pozwolić na faule, bowiem Lech nie stwarzał większego zagrożenia z rzutów wolnych. Z rzutów rożnych zresztą także. Nie widać efektów treningu tych elementów, a przydałyby się one w starciu z Widzewem jak rzadko kiedy.
Lech odkrywał się, ale z kolei goście nie wykorzystywali szansy. Porządnie skontrowali raptem raz. Pressing Lecha powodował, że piłka była rywalom odbierana dość wcześnie. I zagrożenia nie było, nawet ze strony nienagannego technicznie Włocha Stefano Napoleoniego.
Tym razem dużo lepiej niż w Lubinie spisywał się Peruwiańczyk Henry Quinteros. Jego akcje z rodakiem Hernanem Rengifo były ozdobą pierwszej połowy. Kilka razy próbowali się wedrzeć pod bramkę Widzewa także Marcin Kikut i Jakub Wilk. Ten ostatni mógł mieć asystę po dobrym dośrodkowaniu, po którym Rengifo z bliska uderzył głową w środek bramki. Strzał "Żółwia" Bartosz Fabiniak obronił dzięki świetnemu refleksowi.
Wiele mogłoby się zmienić, gdyby sprowadzony w ostatniej chwili do Widzewa Łukasz Masłowski wykorzystał okazję z 49. min. Napoleoni, któremu trudno zabrać piłkę, wypracował mu sytuację-marzenie. Masłowski spudłował w sytuacji sam na sam z Emilianem Dolhą. Nawet nie biorąc pod uwagę tej akcji, "Kolejorz" miał duże problemy. Trener łodzian Michał Probierz przed spotkaniem zaznaczał, że boi się słynnych bajecznych skrzydeł Lecha - Wilka i Zająca. Ustawił zespół tak, żeby je unieszkodliwić. I to mu się udało.
W dużej mierze ciężar wsparcia ataku spadł na barki Kikuta i nieźle grającego Serba Ivana Djurdjevicia. Wyczekiwany długo gol dla Lecha padł jednak po indywidualnej akcji Hernana Rengifo - w chwili, gdy bezradność poznaniaków pod bramką rywali zaczynała irytować. "Kolejorz" niemal cały czas miał piłkę, ale nie potrafił zrobić z niej użytku.
Trafiony w 71. min Widzew też długo zbierał się do odrabiania strat. Na odważniejsze ataki łodzian trzeba było czekać do ostatnich minut, a na jedyny celny strzał - aż do doliczonego czasu gry. Rezerwowy Adrian Budka nie zaskoczył jednak Emiliana Dolhy.
Po ciężkich mękach lechici wygrali i powtórzyli wyczyn młodych piłkarzy "Kolejorza", którzy w przedmeczu także rozprawili się z Widzewem 1:0. Wczorajszy pojedynek zapadnie jednak w pamięć dzięki znakomitej atmosferze na wypełnionym kompletem widzów stadionie. Fani obu zespołów są w kraju w absolutnej czołówce. Piłkarze, póki co, nie.
Lech Poznań - Widzew Łódź 1:0 (0:0)
Bramka: Rengifo (71., bez asysty)
Lech: Dolha - Kikut, Tanevski, Dymkowski, Djurdjević - Scherfchen, Murawski - Zając (82. Florian), Quinteros (85. Injać), Wilk Ż (71. Pitry) - Rengifo.
Widzew: Fabiniak - Stawarczyk, Ukah Ż, Oshadogan Ż, Kłos - Masłowski Ż (70. Jarmuż), Kuklis (54. Szeliga), Bono Ż, Napoleoni - Bogunović Ż (79. Budka), Mierzejewski.
Sędziował Jacek Granat z Warszawy
Widzów ok. 25 tys.