Cała piłkarska Polska w środowy wieczór wstrzyma oddech. Reprezentacja kraju stanie naprzeciwko Argentyny w meczu, którego stawką będzie pierwszy od 36 lat awans do 1/8 finału piłkarskich mistrzostw świata. Szansę występu ma jeden piłkarz Lecha Poznań - Michał Skóraś. A jak w historii gracze Kolejorza radzili sobie przeciwko Albiceleste?
Będzie to dwunasta konfrontacja obu reprezentacji. W czterech z nich występowali lechici. Za każdym razem były to starcia towarzyskie. Ale ciekawych wydarzeń nie brakowało. Cofnijmy się 42 lata, do 12 października 1980 roku. Wtedy na Estadio El Monumental w Buenos Aires rywalem był ówczesny mistrz świata. Na dodatek, na mundialu dwa lata wcześniej gospodarze w drodze do triumfu ograli biało-czerwonych 2:1. Tym razem jednak brakowało kata z 1978, czyli zdobywcy obydwu obu bramek Mario Kempesa. - Był za to nowy as argentyńskiego futbolu, o którym z narastającą ciekawością szeptał już cały piłkarski świat. Nazywał się Diego Maradona. I to właśnie on przy stanie 1:1 z rzutu wolnego zadał decydujący cios - pisał redaktor Antoni Bugajski w Przeglądzie Sportowym.
- Zachował się sprytnie, muszę mu to przyznać - wspominał po latach Piotr Mowlik, wówczas bramkarz Kolejorza. - Rzut wolny był z odległości mniejszej niż 25 metrów, mur stał już w polu karnym. Ustawiałem go, pokazywałem ręką, żeby się przesunął, ale był taki tumult na stadionie, ponad 60 tysięcy ludzi, że koledzy mnie nie słyszeli. Wydaje mi się, że nie Maradona miał strzelać, ale zobaczył, że jest luka, podbiegł i przymierzył obok muru. Trochę mnie zaskoczył - opowiadał uczestnik mundialu w Hiszpanii w 1982 i medalista tej imprezy. Nie ukrywał, że lecąc do Buenos Aires w reprezentacji Argentyny cenił innych piłkarzy, a o Maradonie głównie słyszał od kolegów z drużyny.- Młodsi koledzy z kadry dobrze go znali z wcześniejszych młodzieżowych mistrzostw świata, w których zagrali przeciwko niemu. W prasie było już też wówczas o nim głośno, ale wtedy moim zdaniem w Argentynie chyba bardziej wyróżniał się Ramon Diaz, a taką prawdziwą gwiazdą był Daniel Passarella - zaznaczył.
Co ciekawe, kwadrans zaliczył wówczas również jego klubowy kolega - Hieronim Barczak, który zmienił Marka Dziubę. Ostatecznie była przegrana Polaków 1:2, a nieco ponad trzy lata później padł remis 1:1. I wtedy rekordowa liczba zawodników Kolejorza pojawiła się na boisku przeciwko Argentynie. Było ich czterech!
Zimą 1984 roku, kilka miesięcy przed rozpoczęciem eliminacji mundialu w Meksyku, Polacy wybrali się na turniej o Złoty Puchar Jawaharlala Nehru. To była trzecia edycja zawodów organizowanych dla uczczenia pamięci indyjskiego polityka. Na kadrowiczów czekały nie tylko pięciogwiazdkowy hotel z basenem, dobre jedzenie i słoneczna pogoda, ale też niezła premia za ewentualne zwycięstwo w imprezie (54 tysiące dolarów i 45 tysięcy rupii). Trzeba było jednak w ciągu 16 dni rozegrać sześć spotkań: pięć w fazie grupowej, a także w finale. Biało-czerwonym się to udało, a w drodze po puchar nie powstrzymali ich nawet Argentyńczycy. W składzie mieli sporą grupę piłkarzy, która dwa lata później sięgnęła po złoto MŚ.
A w jedenastce Polaków wyszli wtedy obrońcy Lecha Krzysztof Pawlak (poleciał i zagrał w 1986 w Meksyku na mundialu) i Józef Adamiec, ustawiony w środku pola Czesław Jakołcewicz, a także Mirosław Okoński w ataku. 17 stycznia 1984 na stadionie w Kalkucie w obecności aż 85 tysięcy kibiców padł remis 1:1. Wyrównującego gola wbił kilka minut przed końcem Andrzej Buncol po podaniu Włodzimierza Smolarka.
Zaskoczeniem było wtedy przede wszystkim znalezienie się w kadrze Jakołcewicza. - Powołanie było dla mnie dużym zaskoczeniem, wręcz szokiem. Trener Antoni Piechniczek szukał jednak wówczas zawodnika w miejsce Waldemara Matysika. Potrzebował wysokiego, sprawnego zawodnika, który mógłby wykonywać na boisku tzw. czarną robotę. Lech wówczas kroczył po mistrzostwo kraju, zbierałem dobre recenzje, więc postanowił dać mi szansę w tym pucharze. Po powrocie do klubu zresztą potwierdziliśmy wiosną formę i sięgnęliśmy po jedyny w historii dublet - mówił Jakołcewicz, który 15 razy zagrał w koszulce z orzełkiem na piersi.
26 listopada 1992 roku w Buenos Aires Albiceleste wygrali z biało-czerwonymi 2:0. Wtedy selekcjoner dał szansę sporej grupie piłkarzy, która kilka miesięcy wcześniej wywalczyła srebrny medal na igrzyskach olimpijskich w Barcelonie. Wśród nich był Jerzy Brzęczek, który na sezon 1992/93 został wypożyczony do Kolejorza z lokalnego rywala - Olimpii. I w towarzyskim boju z finalistami MŚ 1990 zaliczył 90 minut.
I na koniec o rywalizacji z 5 czerwca 2011. Wtedy na stadionie Wojska Polskiego w Warszawie Polacy szykowali się do udziału w mistrzostwach Europy, które dwanaście miesięcy później były organizowane przez nas oraz Ukrainę. Ekipa Franciszka Smudy ograł Argentyńczyków, ale należy od razu zaznaczyć, że przeciwnicy przylecieli w mocno rezerwowym składzie. Mówiło się nawet, że to kadra C. Pierwsza szykowała się bowiem do udziału w Copa America. Gospodarze wygrali 2:1 po trafieniach Adriana Mierzejewskiego oraz Pawła Brożka. A na boisku był przez ponad 75 minut Rafał Murawski, wówczas lechita, który regularnie grał u Smudy, z którym znał się z czasów wspólnego pobytu przy Bułgarskiej. Z kolei pełne 90 minut zaliczył inny gracz Kolejorza - Grzegorz Wojtkowiak.
Next matches
Friday
29.11 godz.20:30Friday
06.12 godz.20:30Recommended
Subscribe