- Zawsze lepiej wchodzić w taki mecz po wygranej, po serii spotkań bez porażki, twój mental pracuje wtedy na twoją korzyść. Do tego wiesz, że kibice lecą za tobą cię wspierać, jesteś gotowy, by razem walczyć przeciwko rywalowi - podkreśla pomocnik Lecha Poznań, Radosław Murawski. Szczyt formy w Kolejorzu, reprezentacja Polski, Bodø/Glimt, boiskowa rola - te tematy zdominowały naszą rozmowę z 28-letnim piłkarzem.
Na początek małe skojarzenia. My mówimy "Fernando Santos", a ty powiesz…?
- (śmiech) Co mogę powiedzieć - trener kadry. Poważnie mówiąc, spokojnie, wielu ludzi ekscytuje się tym wszystkim bardziej ode mnie. Miłe to jest, że moje nazwisko przewija się gdzieniegdzie w kontekście reprezentacji, bo świadczy, że wykonuję swoją robotę jak należy. Pamiętajmy, że na tę pozycję mamy wielu zawodników, a po drugie nie raz pojawiały się momenty, że ta szansa wydawała się coraz bliżej, a finalnie nigdy nie nadeszła. Teraz podchodzę do tego tak, że jeśli cokolwiek się wydarzy, będzie to pozytywne zaskoczenie.
Pojawiło się zdziwienie, gdy w październiku zobaczyłeś szeroką listę powołań na mundial? Liczyła ona blisko 50 piłkarzy, znaleźli się na niej pomocnicy z polskiej ekstraklasy, ale nazwiska "Murawski" na niej nie było.
- I to też wiele mówi, prawda? To nie moje powołania, nie moje zadanie, nie moja selekcja. Mi pozostaje działać na boisku. Ja się realizuję i spełniam, a kibice czy dziennikarze oceniają, tak to funkcjonuje. Zdaję sobie sprawę, że nowy selekcjoner to nowe wybory i decyzje, że wielu zawodników otrzymało czystą kartę. Piłka to przy tym sport drużynowy, czasem mogę mieć dobry mecz, ale go zremisujemy, więc niewielu to dostrzeże. Innym razem wygramy i odbiór gry może być odmienny.
Nie uwierzymy jednak, że nie czułeś wyjątkowej satysfakcji, że akurat na oczach selekcjonera zaliczyłeś bardzo dobry występ w ubiegłą sobotę, zgadza się to?
- Zupełnie szczerze, dla mnie to super sprawa, że trener był na trybunach i zobaczył, że swoją pracę wykonuję dobrze. Do tego dołożyłem bramkę, wygraliśmy mecz, cieszyłem się. To nie jest tak, że ja nie chcę trafić do reprezentacji, po prostu twardo stąpam po ziemi. Kiedy zostanę doceniony powołaniem, będę czuł wielką radość. Na ten moment jednak nie jestem w stanie więcej zrobić, by przekonać kogoś do tego wyróżnienia, dlatego skupiam się na czynach na murawie.
Czy masz przekonanie, że znajdujesz się teraz w najlepszym momencie swojej kariery? Za nami rok, w którym byłeś ważną postacią mistrza Polski, pokazaliście się z bardzo dobrej strony także w Europie i ta przygoda dalej trwa. Powiedziałbyś więc, że to w Lechu osiągnąłeś najwyższy sportowy poziom?
- Tak, prawdopodobnie tak jest. Mówi się, że najlepszy wiek dla piłkarza przypada między dwudziestym siódmym, a dwudziestym dziewiątym rokiem życia. Osiągnąłem swój największy sukces, ale zresztą po to właśnie przyszedłem do Lecha, chciałem walczyć o takie cele. Każdy z nas stanowił de facto ważną postać w tej szatni, świadczy też o tym moja historia. Na początku grałem mało, też przeżywałem trudniejsze momenty i zderzyłem się z inną rzeczywistością. To pokazuje charakter i to co masz w głowie, trzeba cały czas sumiennie pracować na szansę i ją wykorzystać.
Wisła Płock spina klamrą etap, o którym mówisz, bo to od wyjścia w podstawowym składzie i gola przeciwko niej jesienią poprzedniego sezonu zacząłeś otrzymywać tych szans więcej. Teraz rozmawiamy, gdy jesteś już w zupełnie innym miejscu.
- Pamiętam to, miałem po tym meczu wrażenie, że zacznie to zmierzać w lepszym kierunku. Pewność siebie pojawia się, gdy zaliczasz dwa, trzy czy cztery występy pod rząd. Gracz czysto to, co potrafisz, bez zastanawiania się nad tym, czy to ci wyjdzie. Nawet gdy jesteś dobrym piłkarzem i nagle wskakujesz do składu, czujesz pewną blokadę i szukasz prostszych rozwiązań. Głowa odgrywa tu kluczową rolę i ja wychodzę z założenia, że dopiero po tych kilku spotkaniach zaczynasz się czuć odpowiednio, wykonywać pewne rzeczy automatycznie.
Są zawodnicy, którzy po rozegraniu trzech spotkań w tydzień potrzebują pauzy, czują, że ich organizm nie da w stu procentach tego, co na początku takiego krótkiego maratonu. Ty jesteś typem piłkarza, któremu natężenie meczów w krótkim czasie nie przeszkadza?
- Podczas testów wydolnościowych przed sezonem mamy przykładowo cztery serie danego ćwiczenia i w teorii podczas trzeciej oraz ostatniej powinieneś odczuwać największe trudy. Ja tymczasem się wtedy czuję coraz lepiej, osiągam najwyższe wyniki. Tak samo wygląda to w przypadku kolejnych meczów. Oczywiście, to zmęczenie narasta, ale ważna jest regeneracja, odżywianie, dobry sen, ja nie mam z tym problemów i wolę funkcjonować w takim rytmie. Jak Bóg da, będziemy w tym sezonie grać w nim bardzo długo, tego nam życzę.
Wśród obserwatorów ekstraklasy da się usłyszeć stwierdzenia, że środek pola złożony z pary Jesper Karlström - Radosław Murawski nie jest wystarczająco kreatywny, by drużyna stwarzała odpowiednie zagrożenie pod bramką rywala. Co sądzisz o tych opiniach?
- Nie skupiam się na opiniach ludzi z zewnątrz, cenię sobie za to zdanie osób z najbliższego otoczenia czy tych, którzy mnie trenują i pracują ze mną na co dzień. Wiadomo jednak, że wielu kibiców chciałoby mieć w środku pola same klasowe "dziesiątki", które grają pięknie w piłkę. W każdej drużynie potrzebujesz jednak zawodników wykonujących czarną robotę. Ja uważam, że nie ograniczamy się z Jesperem tylko do tego typu zadań, dajemy coś jeszcze w ofensywie, potrafimy to robić. Rozumiem, że takie głosy nasilają się po zremisowanych meczach. Zwróćmy jednak uwagę, że przecież występując rok temu wiosną w takiej konfiguracji rotując się razem z Niką Kvekveskirim zdobyliśmy mistrzostwo Polski, to są fakty.
Grzechem głównym w dwóch pierwszych tegorocznych meczach chyba też nie była zbyt mała liczba wykreowanych szans, a brak skuteczności. Świadczyły o tym wszystkie wskaźniki goli oczekiwanych, strzałów, strzałów celnych, itd.
- Gdybym był zawodnikiem skupionym tylko i wyłącznie na obronie, nigdy nie znalazłbym się w ostatnim meczu w Płocku w tym miejscu przy akcji bramkowej. Nie byłoby tego odbioru na szesnastym metrze i następującego po nim strzału. Zdaję sobie sprawę z tego, że ludzie w naszym kraju generalnie lubią wyrażać swoje różne osądy, kiedy sprawy przybierają zły obrót. Reakcja na negatywne momenty jest bardziej intensywna, niż gdy dzieje się dobrze. Czasem czytam w internecie mocne komentarze pełne niechęci, a później spotykając te same osoby w rzeczywistości słucham, że kibicują i miło mnie widzieć. Tak to już działa, ja do tego podchodzę z uśmiechem. Ostatnio po samobójczej bramce Janka Bednarka wiele ludzi pisało o nim, że jest nieudacznikiem, że się ośmiesza. Chyba lepiej byłoby go wesprzeć w takiej chwili, niż linczować. Ludzie, którymi się otaczam są jednak silni, radzą sobie z tym.
Sam Jesper mówił ostatnio na naszych łamach, że za trenera Van den Broma jego boiskowa rola mocno się zmieniła, możesz powiedzieć to samo o sobie?
- Nauczyliśmy się siebie nawzajem, jako cała drużyna. To, co trener Skorża z nami wypracował w zeszłym sezonie oraz to, co próbuje przelać na nas trener Van den Brom to jedno. Drugą kwestię stanowi jednak fakt, że się już bardzo dobrze znamy. Mimo trudności wychodzimy razem cało z opresji, każdy z nas to czuje.
W jakim momencie znajdujecie się tuż przed dwumeczem z Bodø/Glimt? Panuje przekonanie, że po tych czterech spotkaniach ligowych udało się osiągnąć optymalną formę czy czujecie, że jeszcze trochę do tych stu procent brakuje?
- Zawsze lepiej wchodzić w taki mecz po wygranej, po serii spotkań bez porażki, twój mental pracuje wtedy na twoją korzyść. Do tego wiesz, że kibice lecą za tobą cię wspierać, jesteś gotowy, by razem walczyć przeciwko rywalowi. Chcemy zrobić wynik, poprawić go u nas i awansować dalej, ale wiemy, że to nie będzie łatwa rywalizacja.
Czy twoim zdaniem mecz wyjazdowy w Norwegii będzie tym, który może niejako ustawić losy awansu do kolejnej rundy? U siebie jesteście bardzo mocni, przed swoimi kibicami wygraliście niemal wszystkie spotkania w Europie, w Poznaniu faworytem więc będzie na pewno Lech.
- To takie spotkanie kilku niewiadomych. Jedną z nich będzie sztuczne boisko, na którym gra się inaczej. Pamiętamy chociażby ten mecz w Reykjaviku, trudny i ciężki dla nas, ale wiemy przy tym, że podczas meczu nie będziemy koncentrować się na rodzaju nawierzchni. Zrobimy wszystko, by ugrać dobry wynik już na wyjeździe i wrócić do naszej twierdzy, w której w pucharach nie przegraliśmy. Tu się czujemy mocni, kibice przychodzą licznie na stadion, dodają nam sił po każdej fajnej akcji. Słyszymy oklaski po dobrym wślizgu, mocniejszym kontakcie, udanym odbiorze. To cię niesie i na to czekamy.
Mało się mówiło w kontekście tego dwumeczu o sile naszego terenu. Cokolwiek by się nie wydarzyło w Norwegii, w Poznaniu możemy odwrócić wszystko. Musimy pamiętać, że to jest Bodø, drużyna, która pokonała u siebie Romę 6:1 czy grała jak równy z równym z Arsenalem oraz PSV Eindhoven. Czujemy się mocni i bardzo chcemy ich przejść, ale o tym nie zapominamy.
Rozmawiali Adrian Gałuszka i Adrian Garbiec
Next matches
Friday
29.11 godz.20:30Friday
06.12 godz.20:30Recommended
Subscribe