Lechici z klubami szwedzkimi spotykali się już w latach 80. w ówczesnym Pucharze Lata. We właściwych rozgrywkach europejskich były natomiast do tej pory cztery konfrontacje.
Pierwsza w sezonie 1992/1993, kiedy poznaniacy jako mistrzowie kraju próbowali dostać się do elitarnej Ligi Mistrzów. Elitarnej, bo wówczas grało w niej zaledwie osiem klubów. Po ograniu łotewskiego Skonto Ryga (2:0, 0:0) w kolejnym losowaniu Polacy byli rozstawieni. Trafili się Szwedzi, więc zapanowała radość, bo drużyna IFK Göteborg wydawała się do ogrania. Największą gwiazdą rywali był ich bramkarz Thomas Ravelli, znany z prowokacyjnych wypowiedzi. Jedną z nich zafundował od razu po losowaniu, gdy skomentował je dla gazety Expressen: - Nic nie wiem o tych Polakach. Naprawdę byli rozstawieni w losowaniu? To wręcz niewiarygodne!
IFK wygrało u siebie 1:0. Dosyć szczęśliwie, jak się uważało w Poznaniu, gdyż zespół z Göteborga wykorzystał błąd bramkarza Kazimierza Sidorczuka. Wśród kompletu 25 tysięcy widzów (tylko tylu mieścił remontowany obiekt, na którym zdemontowano część trybun; kibice zajęli nawet miejsca na placu budowy) przy Bułgarskiej niewielu było pesymistów. Pieniądze, duże pieniądze działały na wyobraźnię. Z 1,6 miliona dolarów, jakie UEFA szykowała dla zwycięzcy tej rywalizacji, władze Lecha zgodziły się wypłacić piłkarzom aż 750 tysięcy. - Olbrzymie pieniądze sparaliżowały nogi piłkarzy - to był częsty komentarz po tym, co się stało. Na murawie było bowiem aż 0:3. Trener poznaniaków Henryk Apostel mówił o blamażu, jakiego jeszcze w życiu nie przeżył. - Okazało się, że jesteśmy silni tylko na polską ligę. Mówiłem, że z tym składem nie mamy czego szukać w Europie - stwierdził.
Siedem lat później raz jeszcze los skojarzył te dwa kluby. Wtedy przeżywający problemy organizacyjne i finansowe lechici niespodziewanie awansowali do Pucharu UEFA i rywalizowali w nim w sezonie, w którym spadli z Ekstraklasy. Jesienią kibice mieli jednak emocje pucharowe, po ograniu Metalurgsa Lipawa (2:3, 3:1) walczyli z IFK. Wywalczyli w rewanżu remis 0:0, ale bardziej na pocieszenie, bo po przegranej w Poznaniu 1:2 ciężko było liczyć na odrobienie strat.
W 2012 roku Kolejorz znalazł się w eliminacjach Ligi Europy. Po wyeliminowaniu kazachskiego Żetysu Tałdykorgan (2:0, 1:1) oraz azerskiego Chazaru Lenkoran (1:1, 1:0) poznaniacy wreszcie trafili na kogoś bliżej. Nie znaczy to jednak, że wyprawa do Sztokholmu była łatwa. AIK ma jednych z najbardziej zagorzałych kibiców w Szwecji i to oni wywołali w nocy przed meczem alarmy przeciwpożarowe. Zespół z Poznania nie mógł spać. - Nawarstwiło się to, z czym borykamy się od dłuższego czasu, jak długie podróże. Poza tym przytrafiła nam się ta sytuacja w nocy w Sztokholmie. Nie wyglądaliśmy fizycznie tak jak powinniśmy - mówił trener Mariusz Rumak po 0:3 na wyjeździe.
W Poznaniu na konferencji prasowej trener Szwedów Andreas Alm przywoływał silnego Lecha. Stwierdził: - Lech to świetny zespół. Grał kiedyś z powodzeniem w Lidze Mistrzów.
- O czym pan mówi? - zapytali wtedy zaskoczeni poznańscy dziennikarze.
- Jak to o czym? O meczach z Juventusem Turyn i Manchesterem City.
- To było w Lidze Europy.
Szwedzki szkoleniowiec zrobił wtedy wielkie oczy: - Mecze z Juventusem i Manchesterem City nie były w Lidze Mistrzów?! No nieważne, ale zrobiły wrażenie na Europie. Lech zagrał rewanż w eksperymentalnym zestawieniu, które podziałało, bo mecz wygrał 1:0. Nie tak wysoko jednak jak planował. Trzech goli w starciu z AIK nie zdołał odrobić.
W końcu jednak Lech wyeliminował zespół ze Szwecji, więc można stwierdzić, że do czterech razy sztuka. Stało się to przeciwko Hammarby IF w 2020 roku, kiedy ze względu na pandemię koronawirusa eliminacje LE były rozgrywane w uproszczonej formie, o awansie decydowało jedno spotkanie, które odbyło się w Sztokholmie na stadionie, na którym teraz lechici zagrają z DIF. Z jedną różnicą - wtedy grano przy zamkniętych trybunach, teraz będą one wypełnione.
Do przerwy było 0:0, ale po zmianie stron lechici rozegrali kapitalną partię i wygrali 3:0. Najpierw środkowy obrońca Kalle Björklund pod wpływem nacisku Lecha tak źle podał do bramkarza, że rozpędzony Pedro Tiba dopadł piłki, ominął Davida Ousteda i futbolówka wturlała się do bramki. Portugalczyk okazał się języczkiem u wagi, bo nieco później po faulu na nim wyleciał z boiska kapitan Hammarby, norweski zawodnik Jeppe Andersen. I Kolejorz pod koniec meczu wykonał na nich wyrok, a gole wbili Jakub Kamiński oraz Filip Marchwiński.
Next matches
Friday
29.11 godz.20:30Friday
06.12 godz.20:30Recommended
Subscribe