- Czuję dumę, gdy myślę o tym czego udało nam się dokonać w ostatnim roku. Podkreślę jednak: mogło być lepiej, stać nas na więcej - mówi w wywiadzie podsumowującym zakończony sezon trener Lecha Poznań, John van den Brom. O Europie i lidze, potrzebie ciągłego rozwijania piłkarzy, kluczowych momentach ostatnich miesięcy, celach na najbliższe tygodnie - między innymi o tym opowiedział nam szkoleniowiec Kolejorza.
Już w pierwszym sezonie w roli szkoleniowca Lecha Poznań napisał pan z nim fantastyczny rozdział w jego historii w postaci przygody w Lidze Konferencji Europy. To także dla trenera najdłuższy pucharowy rajd w Europie. Czy w związku z tym ocenia pan te rozgrywki całościowo jako jedne z najbardziej udanych w swojej dotychczasowej karierze?
- Oczywiście bardzo ceniłem sobie sposób, w jaki radziliśmy sobie w Europie, to było niesamowite doświadczenie i kapitalna wyprawa, w jakiej wzięliśmy udział od lipca aż do prawie maja. Ten sezon znaczył dla mnie wiele jako trenera, jednak na jego końcu zostaliśmy z pustymi rękoma, jeśli mówimy o trofeach. Ja uważam, że osiągasz prawdziwy sukces, gdy zdobywasz namacalną nagrodę. Byłem mistrzem z Anderlechtem, w tym samym roku rywalizowaliśmy w Lidze Mistrzów, w Genk także zaliczyłem fantastyczne rozgrywki. Historię tworzysz, gdy zdobywasz mistrzostwo czy wygrywasz puchar, gdy możesz cieszyć się po ostatnim meczu na murawie robiąc sobie zdjęcie z trofeum.
Nie zmienia to faktu, że czuję dumę, gdy myślę o tym, czego udało nam się dokonać w ostatnim roku. Podkreślę jednak: mogło być lepiej, stać nas na więcej.
W którym momencie nabrał pan pewności, że pana zespół może reprezentować Polskę w tak imponujący sposób i osiągnąć dużo w Europie? Pytanie o tyle istotne, że Lech pracował nie tylko na swój klubowy ranking UEFA, ale także ten krajowy, w związku z czym wszystkie polskie drużyny skorzystają z tego już w najbliższych miesiącach.
- Ciężko wskazać jednoznacznie jeden moment, ale zdaję sobie sprawę z wagi rzeczy, które osiągnęliśmy w tym sezonie. Mam dużą nadzieję, że i my, i pozostałe polskie kluby będą z tego czerpać już w nadchodzących eliminacjach. Z tak wysokim współczynnikiem w klubowym rankingu zyskaliśmy pewną przewagę, a to dla nas - jako Lecha Poznań - ważne. Patrzę jednak z drugiej strony na fakt, że drużyny reprezentujące Polskę startują od bardzo wczesnych rund eliminacji. To świadczy o tym, że jako liga wciąż mamy wiele do zrobienia. Być może federacja mogłaby jeszcze mocniej wesprzeć zespoły, które występują w pucharach. Mówię w imieniu nie klubu, który zarobił tych punktów do obu rankingów bardzo dużo. Mówię w imieniu wszystkich naszych reprezentantów na międzynarodowej arenie. To są takie małe rzeczy, jak odpowiednia data meczu o superpuchar, który musieliśmy rozgrywać między kluczowymi spotkaniami w eliminacjach Ligi Mistrzów. Teraz w podobnej sytuacji może znaleźć się Raków.
Czy mimo wszystko towarzyszy panu z tyłu głowy delikatne poczucie niedosytu, że półfinał Ligi Konferencji Europy był tak blisko? Można podejrzewać, że przy wyniku 3:0 we Florencji w głowie pojawiły się różne myśli, a nadzieje zostały rozbudzone do maksimum.
- Czułem rozczarowanie po pierwszym meczu z Fiorentiną. Tylko i wyłącznie wtedy. Całe miasto, a nawet kraj mówił przed tym spotkaniem o Lechu Poznań. Nigdy nie widziałem takiej atmosfery na stadionie, jak tamtego dnia, a w piłce pracuję od wielu lat. To było coś fantastycznego. Tak po prostu. Przegraliśmy to starcie bez większych szans na inny wynik i to nas przygnębiło. W rewanżu pokazaliśmy, jaką jakością dysponujemy. Mogliśmy być wtedy zadowoleni mimo braku awansu. Finalnie jednak zostaliśmy z pustymi rękoma i to kwestia, którą chcemy zmienić już w kolejnych rozgrywkach.
W jaki sposób udało się trenerowi przekonać piłkarzy pomiędzy meczami z Fiorentiną, że można realnie powalczyć o awans?
- Szczerze mówiąc to tuż po porażce w Poznaniu sam w to nie wierzyłem. Minął jednak dzień, dwa i każdy z nas pomyślał: "Dalej, przecież nie mamy nic do stracenia". Powiedziałem chłopakom, żeby nie szanowali przeciwnika aż tak, jak w spotkaniu rozgrywanym u nas. Wiem, że mocno wierzą w siebie, w kolegów z szatni, w cały zespół, ale chciałem, żeby to pokazali na boisku we Włoszech. Jeśli odpadamy to na własnych zasadach. Drużyna wykonała kapitalną pracę, czuliśmy stopniową zmianę w nastawieniu rywali po pierwszym, drugim oraz trzecim naszym golu. Wiedzieliśmy, że są nerwowi, cały stadion nagle był przeciwko nam i zrobiło się naprawdę gorąco. Emocje, które nam towarzyszyły po bramce na 3:0 są ciężkie do opisania. Widmo odpadnięcia zajrzało Włochom głęboko w oczy, ale ostatecznie to oni awansowali i zagrają w finale.
Brak czasu na regularne treningi oraz przygotowanie do meczów ligowych postrzega pan jako największe wyzwanie, z jakim przyszło się zmierzyć podczas tej kampanii? Czy bliżej panu do poglądu, że jest to część futbolu na najwyższym poziomie i trzeba po prostu przyzwyczaić się do funkcjonowania w takim rytmie?
- Dla mnie osobiście trudniejsze było przekonać piłkarzy do tego, by zrozumieli w jakim celu dokonujemy rotacji w składach na kolejne spotkania. Na początku wszyscy chcieli zachowywać miejsce w wyjściowej jedenastce - grać w czwartek, niedzielę, czwartek, niedzielę i później znowu w czwartek. Cały czas, bez żadnej przerwy. W pewnym momencie widzieliśmy już, że trzeba robić tych zmian więcej. W chwili, gdy zawodnicy to zaakceptowali, wszyscy jako drużyna zrobiliśmy spory krok naprzód. To w ogóle były dla mnie wartościowe chwile, gdy piłkarze sami przychodzili do mnie, by powiedzieć, że po czwartkowym meczu i długiej podróży trudno będzie im być przygotowanym na sto procent w niedzielę. Tego oczekujesz i potrzebujesz w klasowym zespole, tego poczucia odpowiedzialności za siebie i kolegów dookoła. To znacznie lepsze, niż zgłaszać pełną gotowość, zagrać słabo i powiedzieć po spotkaniu, że jednak nie czuło się optymalnie. Chcę przy tym podkreślić: ja ich rozumiałem, bo przeplataliśmy Europę z istotnymi starciami w ekstraklasie jak z Pogonią, Legią czy Rakowem, każdy chce brać udział w takich dużych meczach. Czasem musisz jednak poszukać zmiany, tak już po prostu jest.
Kiedy spojrzysz na minuty, które spędzili na boisku w tej kampanii nasi piłkarze, to widzisz dużą liczbę zawodników grających naprawdę dużo. To normalne, bo mamy za sobą 56 meczów. Wielu z naszych piłkarzy ma w tym czasie na koncie co najmniej po 30-35 występów, a to przecież już jest praktycznie pełny sezon. Dzięki temu moi gracze mogli być zadowoleni, czuć się potrzebni, to dla nas bardzo pozytywne zjawisko.
Mecz z Jagiellonią Białystok był właśnie tym numer 56. dla Lecha Poznań w zakończonym sezonie, tym samym niemal wyrównał pan swój wynik największej liczby spotkań w jednych rozgrywkach z czasów prowadzenia Anderlechtu oraz AZ Alkmaar. Jak mocno czuje pan w związku z tym trudy tego ostatniego roku?
- Problemem dla mnie czy mojego sztabu był fakt, że… trudno nam było znaleźć czas na trening (śmiech). Oczywiście, odbywaliśmy zajęcia, ale one głównie polegały na regeneracji czy kwestiach taktycznych przed samym meczem. To kosztowało wiele energii każdego z nas - trenerów, kierownika, kit managera, analityków, fizjoterapeutów czy oczywiście samych piłkarzy. Lądujesz na lotnisku o szóstej rano, masz dzień w Poznaniu i następnie już spędzasz kolejne kilka godzin w autokarze, bo jedziesz dalej. Na koniec jesteś zmęczony, po to lecisz na wakacje (śmiech). Mówiąc poważnie to czerpaliśmy też sporo z każdego kolejnego spotkania, dla mnie jako trenera to najprzyjemniejsze momenty pracy. Czekasz na nie. One nas napędzały, dawały siły.
Z tym, o czym pan mówi nieźle koresponduje finisz sezonu w wykonaniu zespołu. Dłuższe okresy pomiędzy poszczególnymi spotkaniami przyniosły na ostatniej prostej cztery wygrane bez straty gola oraz awans na miejsce na podium.
- Tak, mogliśmy poświęcić znacznie więcej czasu na trenowanie poszczególnych zagadnień, na które wcześniej trudno było położyć nacisk. Po meczu w Kielcach powiedziałem, że tak dobrze jeszcze w tym sezonie w lidze nie zagraliśmy. Mieliśmy odpowiednią organizację, wyglądaliśmy świetnie z piłką i bez niej, zdobyliśmy ładne bramki, nie daliśmy przy tym wykreować rywalom zbyt wielu okazji - to wszystko dało w mojej ocenie kapitalną całość.
Nie wypowiada się pan zbyt często indywidualnie o swoich piłkarzach, ale o jednego z nich wręcz trzeba spytać. Przełomowe miesiące ma za sobą Michał Skóraś, który zapracował w tym czasie na wyjazd na mundial, otrzymuje dalsze powołania do reprezentacji i niedługo przeniesie się do Belgii. W jaki sposób udało się trenerowi znaleźć klucz do wychowanka, który od chwili pana przyjścia do klubu praktycznie z miejsca stał się liderem Lecha?
- I ponownie nie ograniczałbym się tylko do Michała. Odniósłbym się do większej liczby zawodników. Zaczyna się od pomocy w złapaniu pewności siebie u poszczególnych piłkarzy, dania im niezbędnego komfortu. Tylko w taki sposób mogą się rozwijać. Oczywiście muszą być przy tym gotowi fizycznie, to podstawa, a Michał był. Musisz wierzyć w siebie, w swoich kolegów, w ofensywny sposób, w jaki chcemy grać. Pokazał to od samego mojego początku w Lechu, nigdy dał podstaw, by jego otoczenie w niego zwątpiło. My pomogliśmy jemu, on klubowi i zasłużył na duży transfer, a wszyscy są teraz szczęśliwi. To jednak ma swoje źródło w pewności siebie i wiary, to dla niego było kluczowe. To samo można powiedzieć o Filipie Marchwińskim czy Kristofferze Velde, o których w ostatnim czasie mówi się bardzo dużo i w superlatywach. Ja w nich wierzyłem od początku, to zawodnicy mający wszelkie predyspozycje, by godnie reprezentować klub. Naszą rolą jest im w tym pomóc.
Jeśli stawiałby pan plusy przy dotychczasowym pobycie w Poznaniu, to pewnie pozytywnie oceniłby rozwój klubowej młodzieży. Praca z nią to jedna z kwestii, która sprawia trenerowi tutaj najwięcej powodów do satysfakcji?
- Z mojej perspektywy mogę powiedzieć jedno: nie boję się wystawić młodego zawodnika w jakimkolwiek meczu. Nigdy nie miewam myśli, żeby nie skorzystać z któregoś z nich tylko z powodu tego, że mają 17 czy 20 lat. Naturalnie, muszą pokazać odpowiednie nastawienie, mentalność czy przygotowanie fizyczne. Gdy to mają i wierzę w ich jakość, nie interesuje mnie ich wiek. Jeśli jesteś wystarczająco dobry, jesteś wystarczająco gotowy. Czasem nie grają tak, jakbyśmy my i oni chcieli. Kiedy ich forma faluje, pojawia się krytyka ze strony mediów czy fanów. To dla nich trudne sytuacje, w których najłatwiej jest odstawić ich na boczny tor, a to nie w tym rzecz. Cały czas pracujesz, starasz się ich rozwijać, walczysz o nich - to jedyna droga. Szczerze? Uwielbiam ten proces.
Wiele mówi się o łączeniu przez Lecha meczów na arenie krajowej i europejskiej. Jak pan ocenia ten aspekt w zakończonym sezonie w kontekście ostatecznych rozstrzygnięć?
- Jak pokazał czas przegraliśmy ligę na samym jej starcie i z tego powodu musieliśmy gonić przez cały sezon. Pierwsze cztery mecze przyniosły nam tylko jeden punkt, co znaczy, że straciliśmy ich w tym okresie aż jedenaście. Jeśli zaczęlibyśmy sezon jak na mistrza przystało, zdobyli w tym czasie komplet, gralibyśmy o tytuł do końca. Wiemy to, akceptujemy, ale ciężko się z tym pogodzić. Wszyscy musimy z tego czerpać, by nie powtórzyć takiej sytuacji. Dyskutowaliśmy o tym na wielu spotkaniach z zarządem, że chcemy być możliwie jak najbardziej gotowi już na sam początek rozgrywek. Czasem w piłce to też kwestia przypadków losowych, jak wtedy gdy przytrafiają ci się liczne kontuzje piłkarzy na tej samej pozycji. Trudno sobie z tym poradzić, ale musisz dołożyć wszelkich starań, by wyjść z tego obronną ręką.
Mówi pan o znaczeniu samego startu ekstraklasy w zeszłym sezonie, ale i początek rundy wiosennej przyniósł dwie dość nieoczekiwane straty punktów w Mielcu i w zaległym spotkaniu w Legnicy. To był taki moment, gdy pozytywny impet z końca jesieni mocno wyhamował i ta walka o mistrzostwo na dobrą sprawę została z naszej strony rozstrzygnięta?
- Tak, jasne, ale pamiętajmy, że w tym okresie sezon znacząco odbiegał od normalnych okoliczności z powodu mistrzostw świata w listopadzie i grudniu. Mieliśmy za sobą długi okres przygotowawczy, łącznie prawie trzy miesiące przerwy od rywalizacji o punkty. Kiedy już wskoczyliśmy na dobre tory, to po tym czasie trzeba było zaczynać praktycznie od zera to nie pomogło. Zgoda, straciliśmy za dużo punktów z niżej notowanymi rywalami, ale nie tylko. To samo trzeba powiedzieć o meczach u siebie, mistrzowi to zwyczajnie nie przystoi. Miewaliśmy problemy z drużynami, które przyjeżdżały na Bułgarską, okopywały się dookoła pola karnego i czekały na jeden kontratak. Trzeba zmienić nastawienie do takich spotkań, niezależnie od planu, jaki ma na dane starcie rywal. Jeśli to nam się uda, możemy pokonać każdego. Nie mam co do tego wątpliwości, że to od nas wszystko zależy. Czemu mając takich kibiców mielibyśmy kogokolwiek się obawiać? Nie ma takiej opcji.
W minionych miesiącach klub przedłużył kontrakty z wieloma kluczowymi piłkarzami. Stabilizacja kadrowa to dla trenera powód do dużego spokoju przed tym, co czeka nas w kolejnych rozgrywkach?
- To świetnie, że będziemy w stanie kontynuować pracę rozpoczętą w zakończonym sezonie. Mowa o filozofii, do której potrzebujesz konkretnych zawodników, a takimi dysponujemy. Rozmawiamy praktycznie co tydzień z zarządem, dyrektorem sportowym czy szefem skautingu, dyskutujemy nad poszczególnymi piłkarzami. Czy jesteśmy z nich zadowoleni? Którzy z nich mogą dawać więcej? Z kim wiążemy przyszłość? Teraz też przeżywamy intensywny okres, musimy zastąpić Skórasia i Rebocho, to są nasze najważniejsze cele.
Nadchodzący okres przygotowawczy będzie miał dla trenera bardziej komfortowy charakter, niż ten przed rokiem, kiedy mógł pan przepracować z drużyną zaledwie dwa tygodnie. Już końcówka sezonu pokazała, że w okresie kiedy czasu na spokojną pracę jest więcej, pana drużyna również wrzuca sprawnie kolejne biegi.
- Nawet teraz wiąże się z tym pewna trudność. Owszem, jako drużyna mamy cztery tygodnie wolnego, a później wracamy do pracy. Duża część piłkarzy uda się jednak na zgrupowania swoich reprezentacji, wrócą krótko przed rozpoczęciem okresu przygotowawczego. Rok temu jednak zaczynaliśmy bardzo wcześnie, teraz tego czasu będzie trochę więcej i to cieszy. To zawsze pewna łamigłówka, w którą wkomponować będziemy chcieli również tych wyróżniających się zawodników z klubowej akademii. Spodziewamy się licznej grupy młodych graczy i nie możemy się doczekać pracy z nimi.
Rozmawiali Adrian Gałuszka i Maciej Henszel
Next matches
Friday
29.11 godz.20:30Friday
06.12 godz.20:30Recommended
Subscribe