Pomimo gry w osłabieniu przez prawie całą drugą połowę, piłkarze Lecha Poznań wygrali wyjazdowe spotkanie z mistrzem Polski, Piastem Gliwice. Tym zwycięstwem Kolejorz świetnie rozpoczął zmagania w grupie mistrzowskiej sezonu 2019/20 oraz wskoczył na ligowe podium. - Dla samopoczucia drużyny taka wygrana jest czymś niesamowitym. Wiemy, że potrafimy grać widowiskowy futbol, pokazaliśmy to w poprzednich meczach, ale tym razem udowodniliśmy, że jak musimy, to potrafimy być też "walczakami". Ta cecha może być bardzo przydatna w końcówce tego sezonu - komentuje sobotnie spotkanie bramkarz Mickey van der Hart.
Takie starcia jak wygrana Lecha Poznań z Piastem Gliwice są solą piłki nożnej, chociaż śląscy kibice mogą mieć na ten temat zupełnie odmienne zdanie. Jednak zanim rozpoczęliśmy szaloną drugą połowę, to najpierw mieliśmy pierwsze czterdzieści pięć minut, w opisie których na pewno nie można użyć tych samych, pozytywnych przymiotników, jak po drugiej części gry.
- Pierwsza połowa była na pewno ciężka do oglądania, bo tak i my, jak i Piast nie stwarzaliśmy wielu sytuacji podbramkowych. Myślę, że powodem było to, że chcieliśmy nawzajem zobaczyć, jaki plan na to spotkanie ma przeciwnik. My sprawdzaliśmy jak Piast chce grać, oni robili to z nami i oba zespoły nie chciały podjąć za bardzo ryzyka. Ta pierwsza część była bardziej szykowaniem planu na drugą - tłumaczy Jakub Kamiński.
- Poza tym warunki też były trudne i miały wpływ na grę. Trawa była bardzo wysoka, a dodatkowo boisko było mocno nasiąknięte wodą. To sprawiło, że nie mogliśmy grać swojej piłki - dodaje van der Hart.
Jednak drugie czterdzieści pięć minut zaczęło się jak idealny film Alfreda Hitchcocka. Najpierw mieliśmy trzęsienie ziemi, a później napięcie jedynie rosło, aż do samego finału. Tym początkowym wstrząsem była oczywiście czerwona kartka dla Thomasa Rogne. - To osłabienie było dla nas szokiem, a przynajmniej dla mniej, bo z mojej perspektywy nie widziałem do końca tej sytuacji. Był to trudny moment, ale od razu sobie powiedzieliśmy, że musimy wytrzymać, dobrze grać w obronie i pokazać, że mamy charakter do tego żeby walczyć i wywieźć z Gliwic chociaż jeden punkt. Ostatecznie wygraliśmy, ale patrząc na to z kim graliśmy, to byłby to dla nas dobry wynik - mówi Jakub Moder.
- Pokazaliśmy mega charakter. Thomas dostał szybko tę drugą żółtą kartkę za stykowy faul i w tym momencie straciliśmy kapitana, co było dla nas trudną chwilą. W końcu mamy grać w "dziesiątkę" z mistrzem Polski, na jego terenie i to pierwszy raz od dawna ze wsparciem trybun. Jednak daliśmy radę jako drużyna. Bardzo dobrze się broniliśmy w niskiej obronie, równocześnie dobrze wychodząc z kontrami, co zostało wynagrodzone przepiękną bramką zdobytą przez "Modzia". W tym momencie Piast musiał jeszcze bardziej zaryzykować, ale my swoją determinacją daliśmy radę i to spotkanie nas na pewno mocno zbudowało - opisuje dalszą część drugiej połowy Kamiński.
No właśnie, gol Jakuba Modera przyszedł w najmniej spodziewanym momencie i na pewno jego uroda poderwała każdego kibica Kolejorza, który z coraz większą obawą śledził to co dzieje się na stadionie mistrza Polski, bo z minuty na minutę Piast miał coraz większą przewagę. - Tak właściwie nasza pierwsza akcja, którą wyprowadziliśmy i ten faul na Józiu doprowadziły od razu do objęcia prowadzenia. Jeżeli chodzi o strzał to ja zawsze w takich sytuacjach staram się mocno wbić piłkę w światło bramki. Szukałem dalszego słupka, bo tam wchodzili nasi najwyżsi zawodnicy - tłumaczy strzelec pięknego gola z rzutu wolnego.
Jednak gol na 1:0 doprowadził do tego, że gospodarze zaczęli atakować z jeszcze większym animuszem, ponieważ wiedzieli o co grają. Nie tylko o gonienie Legii Warszawa, ale też o uciekanie przed lechitami. - Ta część każdego z nas kosztowała bardzo dużo sił, bo nie mogliśmy popełnić żadnego błędu w ustawieniu. Każde nasze zawahanie, czy właśnie błąd, Piast wykorzystywał i od razu mieliśmy dośrodkowanie w pole karne. Koncentracja musiała być na najwyższym poziomie, bo graliśmy z bardzo dobrym zespołem, który coraz bardziej się rozkręcał. Jednak takie mecze też będą się zdarzały, a więc jest to bardzo dobry materiał do analizy - kontynuuje "Kamyk".
Kilka razy było naprawdę gorąco w polu karnym lechitów, ale ostatecznie ostatni akcent spotkania należał do zawodników trenera Dariusza Żurawia. Akcja bramkowa miała kilku aktorów. Chyba największą rolę, a na pewno taką z największym przebytym dystansem, odegrał Filip Marchwiński, następnie świetną asystą popisał się Timur Zhamaletdinov, a na koniec pewnym strzałem akcję wykończył Pedro Tiba, dla którego było to pierwsze trafienie w Lechu od ostatniego spotkania w 2018 roku. - Dla mnie strzelanie goli nie jest najważniejsze, bo moje zadania na boisku dotyczą innych elementów gry. Jednak po tak trudnym meczu byłem oczywiście bardzo szczęśliwy po tej bramce, bo w idealny sposób zakończyliśmy to spotkanie - komentuje strzelec gola.
- Swoje trafienie chciałbym zadedykować całej poznańskiej służbie zdrowia, a w szczególności klubowym lekarzom, na czele z profesorem Pawlaczykiem. Za całą pracę, którą wykonali i nadal wykonują, po to żebyśmy mogli dokończyć ten sezon - kontynuuje Pedro Tiba.
Radość lechitów była ogromna, ale nie można się dziwić. Dokonali czegoś dużego, bo wygrać z grającym w przewadze mistrzem Polski na jego terenie jest na pewno wyjątkową sprawą. Cieszy trzecie zwycięstwo z rzędu i cieszy wskoczenie na podium PKO Ekstraklasy. – Po moim golu jeszcze wiele mogło wydarzyć się w tym meczu. Ta udana obrona kosztowała nas bardzo dużo sił, bo np. ja sam po końcowym gwizdku czułem, że fizycznie to był chyba najbardziej wymagający mecz, w którym grałem w tym sezonie. Myślę, że inni też tak czuli. Musieliśmy dać bardzo dużo z siebie i po tej drugiej bramce zeszły z nas te emocje. Ja chyba bardziej cieszyłem się po tym trafieniu Pedro, niż po swoim, bo wtedy spadł nam ogromny kamień z serca - kończy Jakub Moder.
Next matches
Friday
29.11 godz.20:30Friday
06.12 godz.20:30Recommended
Subscribe