W tygodniu poprzedzającym finał Pucharu Polski pomiędzy Lechem Poznań a Rakowem Częstochowa wracamy wspomnieniami do pięciu pucharowych triumfów Kolejorza. Dziś - rok 2004. Na czym polegała poznańska gościnność? Czym Łukasz Madej wkurzył trenera Czesława Michniewicza? Dlaczego cały Poznań szukał trofeum?
W latach 80. Lech wystąpił w czterech finałach Pucharu Polski, z których trzy wygrał. Na kolejny udział trzeba było czekać aż szesnaście lat. I stało się to w najmniej spodziewanym momencie, kiedy klub ledwo wiązał koniec z końcem. A jednak dotarł do finałowego dwumeczu, bo wtedy w taki sposób wyłaniano ostatecznego triumfatora. Kolejorz rozpoczął w sierpniu od pokonania na wyjeździe Karkonoszy Jelenia Góra 3:0. Był to jeden z zaledwie dwóch zwycięskich oficjalnych meczów Libora Pali w roli trenera niebiesko-białych. We wrześniu zastąpił go Czesław Michniewicz, który od razu na początku wyeliminował Polonię Warszawa, wygrywając przy Konwiktorskiej 2:1. Żartował zresztą potem, że piłkarzy napędziła jajecznica, którą mogli zjeść na śniadanie. Poprzedni sztab zabraniał spożywania tego dania. W ćwierćfinale były boje z Górnikiem Polkowice (0:0 i 4:1), a w półfinale - z GKS Katowice (2:1 i 4:2).
W finale znów na drodze stanęła Legia Warszawa, która uchodziła za zdecydowanego faworyta. Pierwsza odsłona odbyła się przy Bułgarskiej w obecności blisko 30 tysięcy kibiców. Zysk z biletów był wówczas niesamowitym zastrzykiem gotówki dla biednego jak mysz kościelna klubu. Fani Legii mieli wówczas zakaz wyjazdowy. Ostatecznie poznaniacy zaprosili legionistów na stadion, kupili im wejściówki, a przez całe spotkanie żadna ze stron nie obrażała rywali. Był to jedyny taki przypadek. Zresztą już w rewanżu przy Łazienkowskiej doszło do zadymy, kiedy lechici odbierali trofeum. Rozwścieczeni kibice gospodarzy zrywali medale z szyi lechitów. Wróćmy jednak jeszcze do sportowego aspektu pierwszej odsłony finału - po dwóch golach Piotra Reissa zespół ze stolicy Wielkopolski jechał do Warszawy, żeby bronić dwubramkowej zaliczki.
Rewanż był jednak dramatyczny. Nie minęło pół godziny, a już Kolejorz stracił dwóch piłkarzy. Najpierw kontuzji doznał Zbigniew Zakrzewski, a potem Michał Goliński. - To była radość z ręką na temblaku - śmiał się potem ten drugi. - W starciu z Dicksonem Choto wybiłem sobie bark. Najpierw był oczywiście wielki ból, dopiero po zakończeniu meczu o tym zapomniałem - dodawał. Do przerwy było 0:0, ale Legia przeważała, więc w szatni zrobiło się nerwowo. Do dziś uśmiech wywołuje cytat skierowany do Łukasza Madeja. Trener Michniewicz dał piłkarzom chwilę na wymianę uwag, po czym sam chciał przemówić. Tu do akcji wkroczył pomocnik, który odezwał się w nieodpowiednim momencie. - Zamknij się, Madej! - ryknął wtedy szkoleniowiec i w ułamku sekundy zrobiła się cisza, jak makiem zasiał.
45 minut później Lech mógł cieszyć się z wywalczenia po raz czwarty w historii Pucharu Polski. Legia wygrała 1:0 po golu Piotra Włodarczyka z rzutu karnego, ale nie zdołała odrobić strat. Droga powrotna do Poznania ciągnęła się w nieskończoność - na każdej stacji benzynowej śpiewom i celebrowania triumfu nie było końca. A po fecie na Starym Rynku szefowie Lecha przeżyli kilka ciężkich godzin. Nie wiedzieli bowiem, gdzie jest puchar, czyli główne trofeum. Nikt nie był w stanie przypomnieć sobie, co się z nim stało. Zagadka wyjaśniła się po południu. - Jest u mnie, leży w bagażniku w samochodzie - spokojnie odpowiedział trener Michniewicz, kiedy w końcu udało się z nim skontaktować. Wcześniej nie odbierał, bo miał egzamin w szkole trenerów PZPN.
Next matches
Friday
29.11 godz.20:30Friday
06.12 godz.20:30Recommended
Subscribe