W piątek Lech zagra z Legią i można śmiało powiedzieć, że już dawno nie był w tak dobrej sytuacji przed wyprawą na Łazienkowską.
Od czasu, gdy "Kolejorz" wrócił do ekstraklasy, grał tam sześć razy i tyle razy przegrał. Tylko jedna porażka kojarzy się w Poznaniu dobrze - ta z pierwszego dnia czerwca 2004 r., na tyle skromna, że pozwoliła się cieszyć ze zdobycia Pucharu Polski.
W ostatnim okresie na stadionie Legii wygrywały obie wielkopolskie drużyny Dyskobolia Grodzisk i Amica Wronki, a także m.in. Śląsk Wrocław, Górnik Łęczna, Odra Wodzisław, Wisła Płock czy GKS Bełchatów... Lech powodów do radości nie miał przez te lata zbyt wiele. Po raz ostatni zdobył punkt na Łazienkowskiej w sierpniu 1999 r., a ze zwycięstwa cieszył się w maju 1995 r. To już prawie jedenaście i pół roku!
Ostatnie mecze Lecha na stadionie Legii
Sezon 1994/95
Legia - Lech 0:1 (bramka: Dembiński)
Sezon 1995/96
Legia - Lech 5:1 (Wojtala)
Sezon 1996/97
Legia - Lech 1:1 (Król)
Sezon 1997/98
Legia - Lech 0:0
Sezon 1998/99
Legia - Lech 1:0
Sezon 1999/2000
Legia - Lech 1:1 (Nnorom)
Sezon 2002/3
Legia - Lech 2:0
Sezon 2003/4
Legia - Lech 2:1 (Boruc sam.) i 1:0 w PP
Sezon 2004/5
Legia - Lech 3:0 i 2:1 w PP (Zakrzewski)
Sezon 2005/6
Legia - Lech 3:1 (Reiss)
- O meczu z Legią zacząłem myśleć już wtedy, gdy strzeliliśmy drugiego gola Górnikowi - mówił niedawno Franciszek Smuda. To świadczy o tym, że szkoleniowiec Lecha (pamiętajmy, że sam pracował w Legii) wie, jak do pojedynków z warszawskim zespołem podchodzi się w Poznaniu. Daje jednocześnie gwarancję, że nie będzie to dla niego mecz, jak każdy inny. Tak potraktował sprawę Libor Pala, co oznaczało początek jego końca na Bułgarskiej. Następca Czecha Czesław Michniewicz zdawał sobie powagę z sytuacji, ale wypraw na Łazienkowską - poza wspomnianym finałem z 2004 r. - dobrze wspominać nie może. Także dlatego, że rok później awans w pucharze stracił w Warszawie dosłownie w ostatnich sekundach.
Smuda ma dziś jednak o wiele lepszą drużynę, którą realnie stać na pokonanie Legii. Trzeba podkreślić: realnie! Wiosną 2005 r. lechici jechali na Łazienkowską z buńczucznymi zapowiedziami na ustach, a skończyło się na gładziutkim 3:0. Argentyńczyk Matias Favano, który wówczas debiutował w Lechu, był tak nafaszerowany informacjami, jak ważny to mecz dla Lecha, że po porażce zwyczajnie popłakał się w szatni...
Obecny zespół od tamtego różni się mniej więcej tak jak umiejętności piłkarskie Favano od umiejętności Henry Quinterosa. Po meczu z Górnikiem Peruwiańczyk błysnął wiedzą na temat najbliższego spotkania: - Wiem już, że najważniejszy mecz dopiero przed nami. Wszyscy mi o tym mówią.
Przed piątkowym starciem można być pewnym, że lechici będą w stolicy maksymalnie zmobilizowani. O to, by nie "pękli" już w tunelu prowadzącym na boisko, zadba zapewne sam Smuda. Już w sobotę dopilnował tego, by mieć w Warszawie najmocniejszy skład. Przy prowadzeniu 2:0 zdjął z murawy Marcina Wasilewskiego, który mógłby dostać żółtą kartkę, eliminującą go z meczu z Legią. Do składu wracają Maciej Scherfchen i Marcin Zając, który w barwach Widzewa Łódź i Dyskobolii Grodzisk strzelił już na Łazienkowskiej kilka goli. Ponadto w ostatnich meczach Smudzie sprawdziły się dwa różne ustawienia - z piątką i czwórką pomocników. Legii trudniej więc będzie rozszyfrować "Kolejorza", który na dodatek wydaje się być bliski optymalnej formy. Szczególnie gdy do dobrej dyspozycji wraca mózg obrony Bartosz Bosacki.
Ale szanse na sukces Lecha w Warszawie wynikają też z problemów Legii. W piątek warszawiacy stracili Brazylijczyków Juniora i Eltona, ukaranych czerwonymi kartkami. Smuda jednak nie zwraca na to uwagi. - Jak na polską ligę Legia ma świetną kadrę. Czy tam zabraknie dwóch czy trzech zawodników, to nie ma większego znaczenia. Wolałbym żeby i Lech, i Legia zagrały w najsilniejszych składach i żeby piłkarze stworzyli świetne spotkanie. I byśmy rozstrzygnęli je na swoją korzyść - mówi trener Lecha.