Reissa nie zabiorę
Superstrzelec Lecha jest dziś w Poznaniu sportowym symbolem numer jeden. Gdy trzeba poprosić o opinię, zapytać, na kogo głosował, wesprzeć jakąś akcję, kolędę na święta zaśpiewać - wszyscy idą do Reissa. Zna go w Poznaniu każdy. Przed laty, gdy podłamany Reiss (nie tak zamożny jak dziś) zadzwonił do naszej redakcji z informacją, że złodzieje ukradli mu hondę prelude, a my zamieściliśmy o tym notatkę z podaniem numeru rejestracyjnego, następnego dnia auto było odstawione pod jego dom. - To pomnik - określił Reissa prezes Lecha Jacek Rutkowski.
Kiedy trener Czesław Michniewicz odchodził do Zagłębia Lubin pytany, czy stworzy tam drużynę taką jak Lech, odrzekł: - Przecież Reissa ze sobą nie zabiorę.
Reiss odszedł z Lecha tylko raz - w 1998 r., gdy Hertha Berlin kupiła go za niecałe 2 mln marek. Był to najdroższy transfer z "Kolejorza". Reiss wcześniej odrzucił intratne oferty Ruchu Chorzów i Wisły Kraków, która oferowała mu za sześcioletni kontrakt 1,5 mln zł. Na Bundesligę się skusił.
Na debiut w Niemczech pojechała do Berlina rzesza fanów Lecha. Ale jeszcze więcej było ich, gdy w 2002 r. wrócił do "Kolejorza". To niezwykłe, ale przed odejściem do Herthy Reiss hat trickiem z Legią uratował Lecha przed degradacją. Kiedy odszedł, poznański klub po raz pierwszy od 28 lat został zdegradowany. - Nie ma Reissa, nie ma Lecha - mówili kibice. Wiosną 2002 r. "Reksio" wrócił do Poznania i niczym gaszący pożar strażak wprowadził klub z powrotem do ekstraklasy. Do dziś jest jak barometr - Lech gra tak, jak gra Reiss.
Rejs, a nie Rajs!
Po powrocie z Bundesligi opowiadał, że Niemcy nie mieli problemów z wymawianiem jego niemiecko brzmiącego nazwiska. - Nic jednak nie wiem o moich niemieckich czy bamberskich korzeniach - utrzymywał. Jego nazwisko poprawnie powinno się wymawiać "Rajs", tak jak np. "Wajs" (Weiss). Nikt jednak tak nie robi - wszyscy mówią "Rejs". Dlaczego? Bo piłkarz o to wyraźnie prosił. - "Rajs" to niemiecka wymowa. Chcę zaakcentować, że jestem Polakiem. Nie wyobrażam sobie, bym mógł zmienić obywatelstwo albo przestać mówić po polsku - oznajmił.
Reiss jest twarzą Lecha i całego Poznania. I to w dosłownym rozumieniu. Lata lecą, już czwarty krzyżyk, a kapitan "Kolejorza" wciąż ma niemal dziecięce, piegowate oblicze; zawsze roześmiane. Na początku kariery był taką kruszyną, że zawsze musiał nadrabiać sprytem, zwinnością, dryblingiem. Kiedy pierwszy raz przyszedł na trening Lecha jako dziewięcioletni chłopak, ówczesny menedżer klubu Roman Jakóbczak odesłał go do domu, bo "był za mały i zbyt drobny". - Byłem niejadkiem, może to dlatego - przyznaje kapitan Lecha, który dziś jada już wszystko poza brukselką.
Uparł się, by chodzić na treningi, choć tak naprawdę pomysł uprawiania piłki nożnej nie był jego, lecz ojca. - Zawsze marzył o karierze w futbolu. Nie udało się, więc ambicje starał się przelać na mnie. Tak samo jak miłość do Lecha - opowiada ulubieniec kibiców "Kolejorza", który urodził się i wychował w pobliżu obecnego stadionu przy Bułgarskiej. Powstał on, gdy Reiss miał osiem lat. Wcześniej był tu park, w którym Reiss się bawił. Na boisko ciągnęło go, bo jako dziecko mieszkał w jednym pokoju z czworgiem rodzeństwa. - Drugi zajmowała babcia, od której dostałem pieniądze na pierwsze buty i która zrobiła mi na drutach pierwszy niebiesko-biały szalik. Nie mogłem wieszać plakatów piłkarzy, bo sypialnia spełniała też rolę salonu - wspomina.
Wtedy powiesiłby najchętniej Roberto Baggio. Dziś jego wielkim wzorem jest Dennis Bergkamp. Reiss ma do niego słabość, często ogląda na wideo jego bramki i porównuje do nich własne.
A mógł być graczem Amiki
Droga Reissa do gry w Lechu nie była prosta. Zanim odkrył go nieżyjący już trener Edmund Białas (jeden z członków słynnego w latach 40. i 50. tercetu A-B-C, Anioła-Białas-Czapczyk), najpierw trafił do Kotwicy Kórnik. Mało kto już pamięta, że ten prowincjonalny zespół w 1993 r. wywalczył awans do II ligi. Reiss miał w nim odrobić wojsko. Nie wspomina tego dobrze. - Szorowałem kible do drugiej w nocy - mówi. - Kiedyś miałem dwunastogodzinną służbę, a w tym czasie był mecz. Zmyłem się z jednostki. Za to groziło mi spotkanie z prokuratorem, przecież miałem "pod sobą" ostrą amunicję. Na nieszczęście strzeliłem gola i napisała o tym prasa w poniedziałek. Wezwał mnie dowódca kompanii. Nakłamałem, że graliśmy w niedzielę. Wiedział, że kłamię, ale nie ukarał mnie - opowiada Reiss.
Zanim zadebiutował w Lechu, grał jeszcze w Amice Wronki! Wtedy występowała ona w III lidze i chciała nawet wykupić "Reksia". Lech, z którego był on wypożyczony, zażądał 300 milionów starych złotych. Amica podziękowała, a Reiss 30 lipca 1994 r. zadebiutował w barwach ukochanego klubu. I od razu strzelił gola. Odtąd stało się to regułą - Reiss trafiał w debiucie nie tylko w Lechu, ale i w trampkarzach, Hercie Berlin czy reprezentacji, w której, jak przystało na lechitę, kariery nie zrobił. Tak jak przed nim Anioła, Okoński i wielu innych graczy "Kolejorza".
Piłkarz, który jest kibicem
W 1992 r., gdy Lech przegrywał u siebie ze Szwedami z IFK Göteborg 0:3 i tracił wielką szansę na awans do Ligi Mistrzów, Reiss płakał jako kibic. Wtedy zapragnął zagrać w barwach "Kolejorza" w tych rozgrywkach. Do tej pory się nie udało, a jako gracz Lecha debiutował w europejskich pucharach dopiero w 2004 r.!
Fenomen Reissa w dużej mierze tłumaczy jednak także to, że jest on kibicem "Kolejorza". - Zawsze nim byłem i zanim zacząłem w nim grać, jeździłem na mecze, także wyjazdowe - opowiada. Dzięki temu kibice czują, że Reiss jest jednym z nich. I sami marzą, że oni mogliby być tacy jak on.
- Nigdy nie chuliganiłem. Na mecze jeździłem z ojcem, poza tym moja nikczemna postura nie pozwalała mi nikogo zaczepiać - zaznacza z uśmiechem. Przez lata był jednak podejrzewany o ścisłe kontakty z szalikowcami. W 1998 r. walczący o ligowy byt Lech przegrał ważny mecz z Petrochemią Płock 0:1 po kontrowersyjnym rzucie karnym. Działacze nagrali na wideo, jak sędzia Stanisław Żyjewski po tym karnym odwraca się w stronę ławki Płocka i unosi do góry kciuk. Poznań zawrzał. Kilka dni później ktoś wrzucił koktajl Mołotowa do domu sędziego. Jego rodzina z trudem uciekła. Żyjewski powiązał to z Reissem. - Kapitan Lecha groził mi po meczu w Płocku - stwierdził. - Mówił, że zajmie się mną mafia, połamie mi ręce i mnie spali.
- Co za bzdury. W takim razie, dlaczego sędzia nie odnotował tego w protokole? - powiedział Reiss i zbagatelizował sprawę jako wymysł arbitra. A jednak Wydział Dyscypliny PZPN ukarał go za aferę trzymiesięczną dyskwalifikacją.
Reiss w roli głównej
Nie ma wątpliwości, że Reiss to także znakomity aktor. Kilka lat temu, zanim w "Kolejorza" zainwestowała Amica i klub popadał w długi, pojawił się nagle temat przejścia Reissa do Wisły Kraków. Sytuacja była zdumiewająca, bowiem Wisła licytowała strasznie wysokie kwoty. Mówiąc krótko, dawała Reissowi tyle, ile tylko zażądał. Ten pojechał do Krakowa, żeby - jak później utrzymywał - osobiście podziękować Wiśle za ofertę i odmówić. Prawie 500 km w jedną stronę tylko po to, żeby podziękować osobiście? Czy to nie jest dziwne? - Tego wymagała grzeczność - szedł w zaparte Reiss.
Ta absurdalna sytuacja do dziś otoczona jest tajemnicą. Nieco rozjaśniają ją późniejsze wydarzenia. Otóż wobec wstrząsających doniesień o rychłym przejściu kapitana do Krakowa postanowił zareagować Sebastian Kulczyk, syn Jana Kulczyka. Jako właściciel internetowej firmy e24 sięgnął po portfel i podjął decyzję, że przejmuje kontrakt Reissa na swoje barki. Czy nie o to chodziło?
Dwa lata temu Reiss odegrał jeszcze jedno, podobne przedstawienie, na którym znów skorzystał "Kolejorz". Gdy pojawiły się pogłoski o tym, że chętnie pozyskałby go GKS Bełchatów, Reiss nie powiedział "nie"! Zaczął nawet udzielać chętnie wypowiedzi, że to nowe wyzwanie, że GKS to poukładany klub itd., itp. Szefowie poznańskich firm, często kibice Lecha, od razu złapali za książeczki czekowe, żeby go zatrzymać. Gdy zapłacili, Reiss przestał wychwalać Bełchatów.
Najbardziej zabawne było chyba jego przedstawienie sprzed 1 kwietnia tego roku. Poznańska telewizja WTK namówiła Reissa na dowcip primaaprilisowy. Miał powiedzieć do kamery, że odchodzi do Bundesligi. Wiarygodność blefu wzmacniały wypowiedzi załamanego dyrektora marketingu Lecha, który darł włosy z głowy z powodu nieuchronnego spadku sprzedaży pamiątek. Ponieważ Lech wyjeżdżał na mecz, materiał nagrano kilka dni przed 1 kwietnia.
Operacji przysłuchiwał się dziennikarz TVP. Jeszcze tego samego dnia informacja o odejściu Reissa została sprzedana w serwisie sportowym TVP jako "wstrząsający news". WTK wściekła się za zepsucie kawału, Reiss wyjaśniał, dziennikarza TVP zawieszono, a Poznań zrywał boki ze śmiechu chyba bardziej, niż gdyby usłyszał ten żarcik w pierwotnej postaci.
Adrian Reiss - nowa gwiazda Lecha?
Za najważniejsze bramki w swej karierze Reiss uznaje dwa gole strzelone Legii Warszawa w finale Pucharu Polski w 1994 r. Najbardziej żałuje bramki, której nie zdobył. - Było to w meczu z ŁKS-em. Rodził mi się syn i chciałem strzelić gola, którego mu zadedykuję. Był rzut karny, a ja go nie wykorzystałem - do dziś kręci głową na wspomnienie.
A syn Adrian garnie się do piłki. W środę, po strzeleniu setnej bramki Reiss podbiegł do niego, jakby symbolicznie chciał powiedzieć mu: Teraz twoja kolej.
- Adrian nie musi zostać piłkarzem. Nie będę naciskał, to jego wybór - mówi tata. Adrian jednak idzie w jego ślady. W swym debiucie w trampkarzach przeciw SKS Poznań strzelił gola!
Klub Stu, ale nieco inaczej
# STO lat zaśpiewali Reissowi po strzeleniu setnej bramki nie tylko kibice Lecha Poznań, ale i... Widzewa Łódź, któremu kapitan "Kolejorza" bramki te strzelał
# STO dwadzieścia pięć litrów alkoholu polało się na Bułgarskiej po meczu z Widzewem. Reiss postawił kibicom (także łódzkim) dwie lodówki trunku! Było to 100 butelek szampana Grand Prix (sponsora Lecha) i 100 butelek piwa Warka (też sponsora Lecha), którymi kibice wznosili za niego toast.
# STUprocentową okazję zmarnował Reiss w meczu z Widzewem, zanim strzelił setną bramkę. Nie trafił z dwóch metrów do pustej bramki. - Pomyślałem wtedy, że to chyba nie dziś, nie ten dzień - mówił wtedy
# STOlica - Reiss marzył o bramce na stadionie Legii od lat, ale nie udawało mu się jej zdobyć aż do 12 kwietnia 2006 r. Strzelił tę wymarzoną bramkę pod koniec meczu, przy stanie... 0:3. Przytoczyliśmy wtedy baśń z "Tysiąca i jednej nocy" o małpiej łapce, która spełniała życzenia swoich właścicieli, ale zawsze opacznie.
# STO siedemdziesiąt siedem centymetrów - tylko tyle wzrostu mierzy Piotr Reiss; w efekcie tylko 11 spośród swoich 101 już goli strzelił głową
# STOmil Olsztyn - jeden z tych klubów ekstraklasy, którym Reiss strzelił tylko jednego gola. Kapitan Lecha jest największym katem Zagłębia Lubin, któremu wbił już 11 bramek. Spośród klubów ekstraklasy, przeciw którym występował Reiss, jedynie Hutnik Kraków, Cracovia Kraków, Siarka Tarnobrzeg i Szczakowianka Jaworzno nie straciły gola z jego strzału
# STO lat - tyle łącznie mają napastnicy Lecha - Piotr Reiss, Jacek Dembiński, Zbigniew Zakrzewski (lub Przemysław Pitry, bo to rówieśnicy). W żadnym polskim klubie ekstraklasy nie znajdziemy tak wiekowej trójki.
# STO złotych - taka była cena wywoławcza za anioły wykonane przez dzieci ze Stowarzyszenia Centrum Promocji Inicjatyw Społecznych "Creo". Licytowaliśmy je przed Wigilią 2006 r., a Reiss wsparł akcję swoją twarzą
# STO sześćdziesiąt dziewięć - tekstów o Piotrze Reissie średnio rocznie ukazuje się na łamach "Gazety Wyborczej", począwszy od 1994 r. Przez 14 lat daje to 2375 artykułów. To oznacza, że o Reissie piszemy średnio co dwa dni. Dla porównania - o Davidzie Beckhamie ukazało się dotąd w "Gazecie" tylko 1505 artykułów.
Next matches
Friday
29.11 godz.20:30Friday
06.12 godz.20:30Recommended
Subscribe