Wieloletni dziennikarz "Głosu Wielkopolskiego", Maciej Lehmann, miał w swoim życiu okazję opisać niejedną pucharową kampanię w wykonaniu Lecha Poznań. Nie inaczej było w Pucharze Polski, który, jak twierdzi Lehmann, różnie postrzegany jest w Poznaniu. Przed spotkaniem z Rakowem Częstochowa zapraszamy na opowieść o dwóch zwycięskich dla Kolejorza edycjach krajowego pucharu.
Różnie układają się losy tych przygód Lecha Poznań w rozgrywkach Pucharu Polski. Czasem jest on traktowany w Poznaniu jako trofeum, z którego zdobyciem wiąże się ogromna radość, a czasem z kolei patrzy się na niego przez pryzmat pewnej nagrody pocieszenia. Ta wygrana w 2004 jest na pewno przykładem tej pierwszej zależności. Lechici tworzyli wtedy zespół dobrany do siebie idealnie pod względem mentalnym, a do tego zespojony z powodu nieszczęść i biedy, które go dotykały.
Nie można powiedzieć, że to była drużyna kiepska pod względem piłkarskim. Piotr Świerczewski, Piotr Reiss, młodzi zdolni wychowankowie jak Zbigniew Zakrzewski czy Michał Goliński – dla nich Lech był czymś więcej, niż tylko klubem. Do tego Czesław Michniewicz, który dla tych zawodników pełnił rolę świetnego motywatora. Pamiętam, że po pierwszym finałowym meczu z Legią Warszawa zespół otrzymał pierwsze od dawien dawna premie. Zarząd wręczył im pieniądze praktycznie prosto z kas biletowych, głównie w banknotach o niskich nominałach, więc każdy z graczy otrzymał prawie że walizkę pieniędzy!
Tamto spotkanie finałowe dało nadzieję kibicom i piłkarzom. Do tego dochodziła sprawa wpuszczenia na stadion przy Bułgarskiej fanów gości, którzy mieli tego pojedynku na żywo nie obejrzeć. W Poznaniu stwierdzono, że bez nich ten mecz nie będzie miał należytej atmosfery i podjęto decyzję o udostępnieniu dla warszawiaków jednego z naszych sektorów. Legioniści zostawili swoje samochody pod Pobiedziskami w bezpiecznym miejscu, które było pilnowane na czas trwania spotkania i dotarli na stadion, a obie grupy kibicowskie oszczędziły sobie wzajemnego wyzywania na te 90 minut. Dla lechitów to była sprawa honoru.
W rewanżu w Warszawie kibice Legii przy niekorzystnym wyniku nie wytrzymali. Ten mecz miał dramatyczny przebieg, gospodarze prowadzili 1:0 i byli bardzo blisko odrobienia strat. W ostatnich minutach Waldek Piątek w znany tylko sobie sposób zatrzymał strzał piłkarza rywali z bardzo bliska, to był cud! Potem już czekał nas tylko skandal przy wręczaniu pucharu i medali, a ja pamiętam, że bluzgany był każdy, kto nie był stamtąd, nawet przyjezdni dziennikarze. Zaatakowani zostali piłkarze, mnie także oberwało się jednym kamieniem, ale radości nie było końca. Takie rozstrzygnięcie stanowiło wielką sensację, której nikt w stolicy Wielkopolski się nie spodziewał.
Inaczej sytuacja wyglądała w sezonie 2008/09. Lech miał wtedy taką drużynę, że jego obowiązkiem było zdobycie wtedy mistrzostwa. Trener Franciszek Smuda popełnił tamtej wiosny mnóstwo błędów, potracił całą masę punktów w meczach ze słabymi przeciwnikami, potrafił zremisować u siebie ze znajdującym się pod względem finansowym na łopatkach ŁKS-em 1:1. A przecież to była drużyna, która jako jedyna przygotowywała się do ligi w kraju, nie miała pieniędzy, żeby zimą pojechać na obóz.
Tamten finał, na Stadionie Śląskim w Chorzowie, też miał dość niespodziewany przebieg. A wszystko ze względu na osobę strzelca zwycięskiego gola. Sławek Peszko nie zdobył bramki od wielu miesięcy dla Lecha, a my dziennikarze uważaliśmy, że to wszystko jest jakimś nieporozumieniem. A tymczasem to on dał wygraną Kolejorzowi i to dzięki niemu wszyscy się cieszyliśmy.
Next matches
Friday
29.11 godz.20:30Friday
06.12 godz.20:30Recommended
Subscribe