Już za kilka godzin Lech Poznań zmierzy się na wyjeździe z Wisłą Płock, a my w ramach cyklu "Jeden Klub Tysiąc Historii" przenieśmy się do początku sezonu 2004/2005. Zwycięskie spotkanie z płocczanami oraz nieudaną przygodę w europejskich pucharach wspomina były napastnik Kolejorza, Zbigniew Zakrzewski.
W okresie mojej gry w Lechu mecze z Wisłą Płock zawsze były pełne emocji, ciekawe i padało w nich wiele bramek. Wystarczy wspomnieć wyjazdowy remis 4:4, czy dwukrotne zwycięstwo przy Bułgarskiej 3:2. Miałem szczęście do tych meczów, bo prawie w każdym z nich trafiałem do siatki i tak samo było w przypadku starcia z 2. kolejki sezonu 2004/2005.
Rozpoczęliśmy od pewnego zwycięstwa w Katowicach, a na pierwszy mecz odbywający się na stadionie przy ulicy Bułgarskiej przyjechała właśnie Wisła Płock. Otworzyłem wynik tamtego spotkania bardzo szybko, bo już bodajże w trzeciej minucie otrzymałem podanie z lewej strony boiska od Michała Golińskiego i z bliskiej odległości umieściłem piłkę w siatce. Chwilę później Golina zrobił to co robił najlepiej, czyli idealnie uderzył z rzutu wolnego i mieliśmy szybkie 2:0. Od tego momentu raczej kontrolowaliśmy wydarzeni na boisku, a w drugiej połowie do gry po bardzo ciężkiej kontuzji (notabene odniesionej podczas tego meczu z wynikiem 4:4) powrócił Damian Nawrocik. Niedługo po wejściu Damian strzelił bardzo ładną bramkę z rzutu wolnego. Uderzył idealnie nad murem i ostatnio nawet widziałem jak przypominał tego gola w Internecie. Ostatecznie wygraliśmy 4:2, a więc mieliśmy kolejny mecz z Wisłą z dużą liczbą bramek.
Pamiętam, że w tym spotkaniu była taka sytuacja, kiedy obecny prezes WZPN-u Paweł Wojtala sfaulował dosyć ostro jednego z przeciwników, jednak my szybko zajęliśmy sędziego „rozmową” w związku z czym nie zobaczył za to nawet żółtej kartki, bo arbiter był tak zakręcony, że nie wiedział już kto faulował. Kiedyś mistrzem w takich zagraniach była Wisła Kraków i właśnie Arek Głowacki nam opowiadał, że piłkarze byli umówieni wcześniej, iż w przypadku każdej stykowej lub problematycznej sytuacji momentalnie całą grupą wywierali presję na sędziego. Wtedy piłka nożna jeszcze trochę inaczej wyglądała, nie było aż takiej komunikacji między sędziami, a VAR był czymś niewyobrażalnym. Przecież obecnie połowa tamtych wyników zostałaby zweryfikowana, bo albo coś zostało zabrane albo zaliczone niesłusznie. A z drugiej strony obecnie, ze względu na technologię, piłkarze muszą nawet zasłaniać usta jak mówią coś do drugiego. Nie ma szczypania, deptania i innych form wyprowadzenia z równowagi. Pod tym względem wiele się zmieniło, a to tylko piętnaście lat.
Po zdobyciu przez nas Pucharu Polski w 2004 roku szykowaliśmy się przede wszystkim na powrót do europejskich pucharów. Mieliśmy wtedy naprawdę fajną ekipę i z większością chłopaków mam kontakt do dzisiaj. Euforia była wtedy ogromna i chcieliśmy zaistnieć chociażby w pierwszych rundach w Europie. Chcieliśmy spełniać marzenia i pokazać tego naszego Lecha za granicą. Los przydzielił nam rosyjski Tierek Grozny i po tych dwóch ligowych zwycięstwach wyjechaliśmy do Moskwy, bo ze względu na napiętą sytuację polityczną nie mogliśmy rozgrywać spotkania w Czeczenii. Mecz okazał się dosyć zimnym prysznicem, ale wydaje mi się też, że pojechaliśmy tam trochę na żywioł i bez rozpracowania rywala. Tak naprawdę nie wiedzieliśmy czego mamy się spodziewać. Był tam taki ruchliwy pomocnik Rusłan Adżyndżał, który grał bardzo niekonwencjonalnie i wszędobylsko. Był wolnym elektronem, który w ogóle nie zwracał uwagi na przesuwanie stref i grę reszty zespołu. Taki Semir Stilić z Lecha. Dla nas było to dosyć zaskakujące.
Mieszkaliśmy pod Moskwą w starym ośrodku olimpijskim. Jak to zwykle przed meczem wybraliśmy się na spacer po okolicy, a po powrocie do ośrodka okazało się, że przyjechał nas odwiedzić Wojtek Kowalewski, który wtedy grał w Spartaku. Zrobił wielkie oczy jak nas zobaczył, bo był troszkę przerażony tym, że urządzamy sobie spacery po takiej okolicy. Cytując „Jakby ktoś was porwał w krzaki, to nikt by się o tym nie dowiedział przez tydzień”. Centrum Moskwy jest piękne, ale obrzeża wręcz przeciwnie. Mecz rozgrywaliśmy na stadionie Lokomotiwu i przyjechała za nami mała grupa kibiców z Poznania, co było naprawdę miłym wsparciem. Pomimo porażki wierzyliśmy, że w drugim spotkaniu uda się wszystko odrobić, ale życie napisało inny scenariusz i nic nie wyszło tak jak zakładaliśmy.
Wyników w pucharach nie było, ale pozostały anegdoty. Rok później jak graliśmy w Azerbejdżanie w ramach Pucharu Intertoto chcieliśmy zobaczyć morze i centrum. Jedziemy taksówkę m.in. ja, Piotr Świerczewski i Maciej Scherfchen. Taksówkarz pyta się nas skąd jesteśmy i jak usłyszał, że z Polski to nagle z uśmiechem wykrzyknął „Polska, Europa! Raz byłem w Europie jak byłem w wojsku. W pięknym mieście! W Łodzi!”. Mówił to z ogromnym zachwytem. Myślę, że są piękniejsze miejsca w Europie, a nawet w samej Polsce, a lechitom życzę trzech punktów przywiezionych z Płocka.
Zredagował Mateusz Jarmusz
Next matches
Friday
29.11 godz.20:30Friday
06.12 godz.20:30Recommended
Subscribe