Przez ostatnie cztery lata Dariusz Dudka był zawodnikiem pierwszej drużyny oraz rezerw Lecha Poznań, a w minionych tygodniach zakończył swoją karierę po awansie wraz z tym drugim zespołem do wyższej klasy rozgrywkowej. W swoim piłkarskim życiu występował w Lidze Mistrzów, silnych ligach europejskich oraz zagrał 65 razy w reprezentacji Polski, z którą wziął udział w trzech turniejach rangi mistrzowskiej. Dziś prezentujemy pierwszą część obszernej rozmowy ze świeżo upieczonym pracownikiem pionu sportowego Akademii, a skupiamy się w niej właśnie na dotychczasowym czasie spędzonym przez niego w Kolejorzu.
Co myśli sobie Wybitny Reprezentant Polski podczas meczu wyjazdowego w trzeciej lidze na boisku z rozpadającymi się trybunami dookoła będąc wyzywanym przez 90 minut przez miejscowych kibiców i rywalizując z półamatorskimi przeciwnikami?
- Takie okrzyki zawsze do ciebie docierają w takich momentach, na pewno bardziej niż w ekstraklasie, wtedy przelatywały gdzieś nad głową. W trzeciej lidze na trybunach siada grupka dziadków, cały mecz z tobą "jadą", a ty słyszysz wszystko. Jeśli krzyczą, to znaczy, że mnie znają (śmiech). Poważnie mówiąc, pod koniec nie zawsze trzymałem ciśnienie, coś tam czasem odpowiadałem, ale generalnie zachowywałem spokój. Trzeba było z tym żyć. Praktycznie co kolejkę byłem prowokowany i to nie tylko na wyjazdach, ale bardzo chciałem zrobić swoją robotę, pomóc chłopakom i awansować do drugiej ligi.
To było twoim głównym celem indywidualnym w momencie przyjścia do rezerw?
- Jasne, chodziło przede wszystkim o jak najbardziej efektywne wprowadzanie ich do seniorskiej piłki i w efekcie do pierwszej drużyny. Nie obrażałem się na takie zadanie, nie czułem frustracji, nie traktowałem tego jako jakąś degradację. Cofnijmy się do lata 2015 roku. Już wtedy wiedziałem, po co przychodzę do Lecha. Nie po to, żeby wskoczyć do składu i grać pierwsze skrzypce. Miałem w razie czego zastąpić Karola Linettego, „Trałę” czy chłopaków w obronie w przypadku kartek czy kontuzji. Znałem swoją rolę, ale czułem, że z zewnątrz może to wyglądać na odcinanie kuponów. Mimo to wywiązywałem się ze swojej roli, podchodziłem do obowiązków poważnie.
Nie było to nieco rozczarowujące? Miałeś prawie 32 lata, można było jeszcze spokojnie myśleć o regularnej grze na niezłym poziomie w naszym kraju.
- Przychodziłem wtedy po kontuzji i raczej nieudanym okresie. Po podpisaniu kontraktu w Wiśle miewałem fajne momenty, ale i zdecydowanie słabe. Występowałem regularnie, ale nie mogłem wrócić do tej dyspozycji, którą prezentowałem chociażby we Francji. Próbowałem, mobilizowałem się, ale towarzyszyły mi wahania formy. Pojawił się wybór: w grudniu 2014 roku trener Skorża wysłał zapytanie z Lecha, ale ostatecznie dograłem sezon do końca w poprzednim klubie. W Poznaniu pojawiłem się po pół roku i brałem udział głównie w meczach pucharowych. Pamiętam spotkanie z Basel na wyjeździe, naprawdę nie czułem się gorszy od przeciwników, którzy dopiero co wyeliminowali nas w eliminacjach Ligi Mistrzów. Nie udawało mi się jednak złapać rytmu, wystąpić kilka razy z rzędu. Jeden mecz w Lidze Europy, jeden w Pucharze Polski, później rotacja i bez gry przez dłuższy czas – tak to często wyglądało.
To też nieco przekonało cię do ruchu sprzed dwóch lat, czyli przejścia do drugiej drużyny?
- Na pewno chciałem wtedy zostać w Poznaniu. Otrzymywałem różne zapytania, mogłem podpisać za granicą kontrakt na rok, ale jak już mówiłem, ten wcześniejszy transfer do Lecha został wcześniej przemyślany. Moim celem była stabilizacja. Oczywiście, to niełatwa decyzja, żeby zejść z „jedynki” ten szczebel niżej. Sporą rolę odegrał Ivan Djurdjević, któremu zależało na takim rozwiązaniu. Życzył sobie, żebym na co dzień był częścią jego drużyny. Nasza współpraca układała się bardzo dobrze, nie mam mu nic do zarzucenia.
Czy z racji na to, że wiekowo było ci znacznie bliżej do trenera, niż kolegów z zespołu, ta relacja miała specyficzny charakter?
- Wychodziłem z założenia, że wiek Ivana nie gra roli. Czy będzie w moim wieku, czy starszy bądź młodszy o kilka lat, na boisku pełni funkcję trenera. Zawodnicy powinni znać swoje miejsce, ja też, poza murawą można sobie mówić na "ty", po imieniu i tak dalej, ale na niej standardy trzeba zachować.
Czułeś się na początku ojcem dla innych zawodników rezerw czy o żadnym dystansie nie było mowy?
- Dystans był, nawet bardzo duży. Chłopaki widzieli gościa, który grał kiedyś w Lidze Mistrzów, to sprawiało, że nie wiedzieli nawet za bardzo jak się do mnie zwracać. Bardzo szybko udało się nam rozluźnić tę atmosferę, pożartowaliśmy, pomógł też trochę mój charakter. To była kluczowa sprawa w kontekście obdarzenia mnie przez nich zaufaniem i już niedługo po moim przyjściu do rezerw zaczęło to fajnie funkcjonować. Teraz, już w nowej roli, pewnie nie będę miał aż tak dobrego kontaktu z zawodnikami wchodzącymi do tego zespołu. Nie potrenujemy na co dzień, nie pojedziemy autokarem na mecz, trochę to wszystko inaczej będzie wyglądać. Myślę, że cały czas jednak ze wszystkimi te relacje "zagrają", znam wszystkich chłopców z Akademii osobiście i staram się im pomóc w poprowadzeniu przyszłej kariery.
A czy sam konsultowałeś z kimś taki, bądź co bądź, nietypowy pomysł na zakończenie kariery?
- Rozmawiałem z kilkoma kolegami z boiska, pytali mnie: "Po co chcesz się gdzieś dalej pchać, ile chcesz grać? Rok-dwa, ale co dalej?". Pomyślałem, że mają rację, chciałem przygotować sobie dwie drogi: trenerską i tę "za biurkiem". Ta pierwsza powoli się otwiera, kończę kurs UEFA B+A dla byłych piłkarzy we wrześniu, ale poszedłem w innym kierunku. Bardziej się czuję w tej roli, to jeszcze nie moment na "trenerkę", nie wiem nawet, czy w ogóle taki nastąpi. Czuję się dobrze w tym, co robię teraz.
W jaki sposób wspomniany kurs trenerski pomaga ci w twoim obecnym zajęciu?
- Jako piłkarz patrzysz pod swoim kątem, znasz jedną perspektywę. Na kursie poznałem inny punkt widzenia, nieco z boku, inaczej widzisz wiele spraw, zwracasz uwagę na inne aspekty. Polecam to byłym zawodnikom, żeby wykształcić się też z drugiej strony barykady. Do szkoły trenerskiej przyjmują wszystkich, ale to eks-piłkarze mają nieco przyspieszony tryb. Zdarzało mi się prowadzić też treningi w Akademii w ramach indywidualizacji pozycji. Radziłem sobie, dobierałem sobie środki treningowe samemu, to były fajne zajęcia i dla mnie, i mam nadzieję dla tych chłopaków.
W ostatnich miesiącach nie tylko zbliżałeś się do zrobienia uprawnień trenerskich, ale i tydzień w tydzień występowałeś w trzeciej lidze. Jak wyglądała dla ciebie kwestia motywacji na tym poziomie?
- Cel od początku był ambitny, więc i o motywację nie trzeba było się martwić. W moim pierwszym roku (sezon 2017/2018 – przyp. red.) już przecież chcieliśmy zrobić ten awans, zdawaliśmy sobie sprawę ze skali potencjału, jakim dysponujemy. Wydaje mi się, że ostatecznie udało nam się osiągnąć ten sukces grupą posiadającą łącznie nieco mniejszą sumę talentu od tej, która straciła szanse na mistrzostwo swojej grupy na długo przed zakończeniem rozgrywek sezon wcześniej. Tam byli zawodnicy, którzy później poszli na wypożyczenie do pierwszej ligi: Tymek Puchacz, Kuba Moder, Miłosz Mleczko. Teraz spora część chłopaków dopiero zaczynała regularną grę w seniorach. Owszem, „Skrzypa”, Łukasz Norkowski, Eryk Kryg mieli debiut na tym poziomie za sobą, ale dopiero w minionych dwunastu miesiącach występowali na nim weekend w weekend.
Co więc miała w sobie grupa, która mimo wielu przeciwności losu wywalczyła ten awans? Co stanowiło jej największy atut, jak to się stało, że ostatecznie wyszło "na wasze"?
- Niczego nie chcę ujmować tym chłopakom, oni naprawdę mają spore umiejętności i potencjał. Mimo to trzeba sobie powiedzieć jasno: dużo rzeczy musiało "zaskoczyć": atmosfera, zaangażowanie w trening czy wspólne spędzanie czasu po nim. Nie mieliśmy momentu zwątpienia. Pamiętam pierwsze fragmenty na wiosnę, przegraliśmy z Mieszkiem w Gnieźnie i spadliśmy na moment nawet na trzecie miejsce w tabeli, sytuacja zrobiła się lekko nieciekawa. Mimo to cały czas czuliśmy, że to my na koniec będziemy się cieszyć, że to my awansujemy. Oczywiście, trochę tego doświadczenia też się przydało. Czy Krzyśka Kołodzieja, czy Karola Szymańskiego, czy Maćka Orłowskiego jesienią. Bez wkładu każdego z nich ta sztuka by się pewnie nie udała.
Akurat największym doświadczeniem dysponował ten zawodnik, którego przez skromność nie wymieniłeś.
- Nie no, nie ma co ukrywać: czułem się odpowiedzialny za tę ekipę, stałem się jej opiekunem czy nawet ojcem w pozytywnym znaczeniu tych słów. Zależało mi na tej grupie niesamowicie. Widząc ich codziennie na treningu, ich umiejętności na miarę przynajmniej ekstraklasowej piłki, nie chciałem żeby ten sezon został niejako zmarnowany przez brak tego sukcesu końcowego. Wiem, że jeśli większość z nich będzie dawać z siebie sto procent na każdych zajęciach, trafienie wyżej stanie się dla nich kwestią czasu.
Nie jest trochę tak, że 19-letni zawodnik widząc młodszego od siebie o 2-3 lata kolegę z szatni jadącego na obóz z pierwszym zespołem traci trochę wiarę w swoje własne powodzenie?
- Niestety, poniekąd muszę się z tym zgodzić, ich morale trochę spadają, w końcu to młodzi ludzie. Pojawiają się u nich myśli, że nie będą grali w piłkę, że nie wejdą na pewien poziom, a tak absolutnie nie jest. Wiem, że ich praca jest doceniana odpowiednio, a postępy przez nich czynione naprawdę są dostrzegane. Nie może być jednak przy tym mowy o jakimś, nawet incydentalnym, obijaniu się na treningach. W takich przypadkach, co zrozumiałe, dostają burę. Nie zmienia to faktu, że drzwi pierwszego zespołu nigdy nie będą dla nich zamknięte, życie może przynieść naprawdę różne sytuacje, co pokazuje nawet świeży przykład Krzycha Kołodzieja z końcówki poprzedniego sezonu.
Wiem, że to dopiero początek twojej pracy w pionie sportowym Akademii, ale widzisz się w tej roli nawet za kilka dobrych lat?
- Skupiam się tylko i wyłącznie na tym, co robię. Rozmowy z rodzicami, zawodnikami, negocjacje z innymi klubami, planowanie pewnej dłuższej perspektywy – to sprawia mi ogromną przyjemność. Chcę, żeby młodzi piłkarze nie czuli strachu przechodząc do pierwszego zespołu, żeby ten proces był płynny, żeby wiedzieli, z czym to się je. Każdy ma inny charakter, wymaga indywidualnego podejścia, ale i potrzebuje docenienia i rozmowy. Moja głowa w tym, żeby im to zapewnić. Jako piłkarz nie wyznaczałem sobie wielce celów, żyłem każdym najbliższym weekendem i meczem. Teraz też nie podchodzę do nowych obowiązków indywidualnie. Myślę o szerszym kontekście, czyli o tym, żeby jak największa liczba naszych chłopaków trafiała na Bułgarską. I tam już zostawała.
Rozmawiał Adrian Gałuszka
Next matches
Friday
29.11 godz.20:30Friday
06.12 godz.20:30Recommended
Subscribe