Cracovia Wojciecha Stawowego to jedna z nielicznych drużyn w T-Mobile Ekstraklasie, która tak bardzo uwielbia utrzymywać się przy piłce. Pasy miały w tym sezonie mecze, w których osiągnęły współczynnik posiadania piłki w okolicach 70 procent. W polskiej lidze to niezwykle rzadkie zjawisko.
Krakowianie w większości spotkań są częściej przy piłce niż ich rywale. Ta sztuka nie udała im się w meczu z Legią u siebie i w Poznaniu z Lechem. - Ich sposób grania może się podobać. Zwłaszcza tym kibicom, którzy lubują się w grze krótkimi podaniami. Cracovia przypomina mi trochę Lecha z początków mojej pracy z pierwszym zespołem, gdy szkoleniowcem Kolejorza był Jose Mari Bakero - zauważa trener Lecha Mariusz Rumak.
Latem na INEA Stadionie krakowianie w pierwszej połowie zmusili poznaniaków do biegania za piłką. Nie przełożyło się to wprawdzie na sytuacje bramkowe dla Cracovii, ale problemy ze stwarzaniem zagrożenia miał także Kolejorz. Lechici dopiero w drugiej połowie podeszli wyżej rywala, częściej utrzymywali się przy piłce i byli groźniejsi - Styl gry krakowian jest dobrze znany. Wiemy, że bardzo lubią być przy piłce, ale my również wolimy operować piłką niż za nią biegać i postaramy się być jak najczęściej w jej posiadaniu - zapowiada Łukasz Trałka.
Samo posiadanie to jednak nie wszystko. Gdyby tak było Cracovia prawdopodobnie byłaby liderem tabeli. Zresztą poznańscy kibice wiedzą to najlepiej. Lech za kadencji Bakero również preferował taki styl gry, a nie zawsze przekładało się to na wyniki. Kolejorz rozgrywał wówczas spektakularne mecze (w Bełchatowie z ŁKS-em i GKS-em czy u siebie z Legią), ale nie brakowało też spotkań bez wyrazu (w Zabrzu z Górnikiem czy w Chorzowie z Ruchem). Podobnie jest teraz w przypadku Cracovii, choć trzeba pamiętać, że to zespół z zupełnie innymi aspiracjami niż Lech.
Zapisz się do newslettera