Był typem człowieka niezwykle silnego, pracowitego, ale zarazem i stanowczego, co nie zawsze działało na korzyść klubu. Miał znakomity kontakt z trenerami, z którymi przez kilkanaście lat przyszło mu współpracować.
Był typem człowieka niezwykle silnego, pracowitego, ale zarazem i stanowczego, co nie zawsze działało na korzyść klubu. Miał znakomity kontakt z trenerami, z którymi przez kilkanaście lat przyszło mu współpracować. Wiedza medyczna sprawiła też, że był świadomy swojej sytuacji. Doktora Jerzego Danielewicza wspominamy razem z poznańskim dziennikarzem, Andrzejem Kuczyńskim.
- Nasze drogi skrzyżowały się w III Liceum Ogólnokształcącym przy Strzeleckiej. Chodziliśmy razem do klasy przez cztery lata - wspomina publicysta Sportu. Już wtedy doktor Danielewicz słynął z pracowitości, którą wyróżniał się wśród rówieśników, a w głowie kształtowała się myśl o studiach medycznych. - Prawdopodobnie myślał o tym od dawna, a my dowiedzieliśmy się o tym kierunku w przedostatniej klasie. Co tu dużo mówić, wybierał bardzo trudne studia, ale znając jego upór, byliśmy przekonani że sobie poradzi i tak też było - dodaje Kuczyński.
Nauka z polityką w tleOkres kształcenia licealnego zbiegł się w czasie z przemianami politycznymi w Polsce. Zaczęło się od Poznańskiego Czerwca, który zbiegł się z zakończeniem roku szkolnego, więc siłą rzeczy nie był tematem szkolnych rozmów. Inaczej było już w czasie Odwilży Październikowej. - W szkole było wielkie podminowanie. Sytuacji przypominała to, co obecnie dzieje się na Krymie, mówiło się że armia radziecka stoi już przy granicy. Nasz dyrektor, Wacław Zambrzuski, zarządził spotkanie w auli, rodzaj masówki, ale po raz pierwszy wszyscy chętnie w niej uczestniczyli, nie z przymusu. Wszyscy chcieli jechać gdzieś, pomagać. Byliśmy młodzi – II klasa liceum – coś się działo, a my byliśmy zdolni do ruszenia. Do tego trwało Powstanie Węgierskie, chodziliśmy na manifestacje po ulicach miasta i na św. Marcinie na stopniach obecnego wydziału historii UAM, a wówczas siedziby komitetu wojewódzkiego partii krzyczeliśmy „Wolna Polska, wolne Węgry!” – wspomina jeden z najstarszych poznańskich dziennikarzy.
Chirurg, a nie ortopedaW klubowych annałach nazwisko doktora Danielewicza kojarzone jest z ekipą trenera Wojciecha Łazarka, z którym współpracował najdłużej i który bardzo go sobie cenił. Do Lecha trafił jednak już wcześniej, za kadencji Jerzego Kopy. Kolejna historyczna nieścisłość wiąże się z jego profesją. Wbrew temu bowiem, co powszechnie podawane, specjalizował się w chirurgii a nie ortopedii. - Ten błąd sprostowała mi rodzina. Ja nie miałem stuprocentowej pewności, trzeba pamiętać, że wówczas lekarz klubowy nie miał tak jak teraz całego sztabu, nie była to cała "przychodnia", a jedna osoba - przypomina Kuczyński. Dopiero później dołączył do niego masażysta Czesław Gogolewski. Lekarz klubowy był wówczas człowiekiem od wszystkiego, nie tylko od kontuzji. W razie potrzeby kierował zawodników do przychodni kolejowej bądź przyjmował ich sam w szpitalu przy ulicy Orzeszkowej. - Tak było też z trenerem Apostelem, gdy na początku jednego z sezonów źle się poczuł. Opiekował się nim wówczas właśnie dr Danielewicz - dodaje dzeinnikarz Sportu.
Stanowczy do końca- Nie była to postać bardzo otwarta, komunikatywna, ale w pracy był bardzo rzetelny i rzeczowy – wspomina kolegę z maturalnej klasy Andrzej Kuczyński. Doktor Danielewicz był też przy tym konsekwentny i stanowczy, o co mieli do niego nieco żalu późniejsi włodarze Kolejorza. Doskonale pamięta to inny dziennikarz, Józef Djaczenko. - Gdy klub przejęło trio MLS (Majchrzak, Lipczyński, Sołtys), mieli potężny problem z długami, chcieli to uporządkować, a co chwilę pojawiały się nowe zaległości. Szukali więc układów z wierzycielami – byłymi piłkarzami, trenerami czy sponsorami i je znajdowali, ale nie z dr Danielewiczem, który wyegzekwował wszystko co do złotówki. Trudno się jednak dziwić, wszak były to jego pieniądze – podkreśla autor książek poświęconych klubowi.
Jedno krzesło mniejWiedza medyczna, jaką posiadał sprawiła, że doskonale zdawał sobie sprawę ze swojej sytuacji. Gdy 18 grudnia pojawił się przy Bułgarskiej wraz z synem na spotkaniu opłatkowym Rodziny Kolejorza, wiedział o chorobie, ale nie mówił o niej wprost. - Z kolegami ze szkoły spotykamy się regularnie co kwartał. Gdy zadzwoniłem do niego trzy tygodnie temu powiedział "ale pamiętaj, jedno krzesło mniej", jakby przeczuwając, co się stanie - zdradza Kuczyński. Sprawy potoczyły się błyskawicznie, po ciężkiej chorobie doktor Jerzy Danielewicz zmarł 21 lutego nad ranem.
Zapisz się do newslettera