Lech Poznań w całej swojej ligowej historii pokonał Legię Warszawa na jej stadionie jedenaście razy. Niektóre z tych triumfów miały niespodziewanych bohaterów, a rywalizacje z legionistami otwierały drogę do mistrzostwa Polski.
10 kwietnia 1949 roku
Bramki dla Lecha: Kazimierz Bednarek 70. i 77., Teodor Anioła 80.
Przedostatni mecz jako KS Związek Zawodowy Kolejarzy Poznań. Dwa tygodnie później klub nazywał się już Kolejorz, z którego osiem lat później przekształcił się w Lecha. W Warszawie zespół odniósł jedno z zaledwie dwóch wyjazdowych zwycięstw w sezonie. Powszechnie uznano to za przyczynę tego, że nie udało się wywalczyć mistrzostwa Polski. Bo u siebie lechici nazwani wtedy „dębieckimi bombardierami” wygrywali niemal wszystko. - Wtedy nikt nie pytał, czy wygramy, tylko ile wygramy - wspominał ze śmiechem nieżyjący już członek słynnego tercetu ABC, Henryk Czapczyk. W stolicy bohaterem był jednak ktoś inny. Kazimierz Bednarek, który zdobył dwie bramki i w ten sposób zaliczył połowę swoich wszystkich trafień dla Kolejorza. To był jego jedyny występ w tym sezonie! - Typowy rezerwowy, chłopak z Bałut w Łodzi. Tam grał w trzeciej drużynie ŁKS. Po wojnie osiedlił się w Poznaniu i zabłąkał gdzieś na Dębcu. Dostał szansę i tak zezowate szczęście uśmiechnęło się do niego - mówił Czapczyk. Bednarek podczas okupacji spędził pięć lat w obozie. Potem zdrowia starczyło mu już tylko na grę w rezerwach. Zmarł w Poznaniu w 1997 roku.
16 kwietnia 1950 roku
Bramka: Tadeusz Kołtuniak 84.
Co ciekawe, przed tym sezonem trener Antoni Boetcher przypłacił utratą posady zajęcie 3. miejsca w lidze. W klubie uznano, że to jednak zbyt mało. A przecież poznaniacy byli w tamtym okresie niemalże debiutantami w lidze. Nowym szkoleniowcem został Adam Walter. Na ławce trenerskiej wytrwał tylko sześć spotkań (wrócił Boetcher), ale zaliczył m.in. triumf na stadionie przy Łazienkowskiej. Co ciekawe, wtedy na trybunach było 20 tys. kibiców. Czyli 4 razy więcej niż rok wcześniej. - Ze względu na zawieruchę wojenną ludzie nie zdążyli się jeszcze pozbierać. Stopniowo wracali do piłki. A poza tym, Lech dopiero wtedy stawał się znany w kraju i uznawano go za atrakcyjnego rywala. Wszyscy byli ciekawi, co to za zespół wbija w lidze tyle goli - opowiadał kilka la temu Janusz Gogolewski, który wchodził do zespołu. Potem zresztą trafił przymusowo do Legii na czas służby wojskowej. - Był to przymus, ale wspominam te czasy miło. Bo poznałem tam wielu przyjaciół. A poza tym mieliśmy przywileje. Do posiłków na przykład dostawaliśmy czekoladę. To był luksus - wspomina ze śmiechem. O samym spotkaniu mówi: - Cały czas broniliśmy się. Udało nam się zrobić jeden wypad w końcowych minutach i dzięki temu wygraliśmy. Legia była troszeczkę lepsza od nas, to trzeba szczerze powiedzieć. My jednak zaprezentowaliśmy niesamowitą ambicję i wolę walki.
12 maja 1974 roku
Bramki: Ryszard Szpakowski 45., Teodor Napierała 75.
Twórcy kalendarza rozgrywek wymyślili wtedy niesamowite rozwiązanie. Spotkanie w Warszawie było ostatnim przed ponad dwumiesięczną przerwą. Dlaczego? Ze względu na mundial w RFN i udział polskiej reprezentacji. Z tego powodu trzy ostatnie kolejki rozegrano na przełomie lipca i sierpnia! A potem już po zaledwie tygodniowej przerwie rozpoczęto nowy sezon. Lechici byli wtedy ligowym średniakiem, który do elity wrócił zaledwie dwa lata wcześniej. A jednak rozdali karty w walce o mistrzostwo. Pokonując Legię, pozbawili ten zespół szansy na tytuł i koronowali Ruch Chorzów. Trzy dogrywane serie już nie były w stanie tego zmienić. Świetnie przy Łazienkowskiej zagrał Roman Jakóbczak, który był jedynym graczem Kolejorza powołanym na mistrzostwa świata. - Spełniło się moje marzenie - skomentował wówczas szansę od trenera Kazimierza Górskiego. Co ciekawe, Lech wtedy przerwał najdłuższą serię bez wygranej w Warszawie. Od poprzedniego triumfu minęły bowiem 24 lata. Choć trzeba pamiętać, że ponad dekadę klubu nie było w ekstraklasie. - Pewnie, że była radość z pokonania wtedy Legii. Ten klub warszawski, który jest jednak obecnie, to nie jest ten sam, co kiedyś. Podejście kibiców jest takie samo. Wtedy to jednak wynikało głównie z tych spraw związanych z wojskiem. Sam zresztą cudem uniknąłem powołania. Przed Bożym Narodzeniem w 1972 roku miałem zgłosić się, a w styczniu kończyłem 28 lat i przeszedłbym do rezerwy. Trzeba było użyć niezłych sztuczek, żeby nie pójść do wojska. Dzięki temu mogłem uczestniczyć w tym zwycięstwie w 1974 roku - przyznał Jan Stępczak, inny z graczy niebiesko-białych, który uczestniczył w tamtej rywalizacji.
8 listopada 1981 roku
Bramka: Marek Skurczyński 7.
Wtedy nie było jeszcze tradycji wyjazdów zorganizowanych grup kibiców na ligowe mecze piłkarskie. Dlatego jedynym ujawnionym fanem Lecha przy Łazienkowskiej był wtedy Jan Rędzioch. To człowiek, który historię Kolejorza zna jak mało kto. - Kiedy Marek Skurczyński strzelił gola, wyskoczyłem spontanicznie. Uratowała mnie koleżanka z Warszawy - opowiadał nam o spotkaniu z listopada 1981 roku. O grze Lecha mówił: - Była poprawna, ale nie rewelacyjna. Dla Kolejorza to był wstęp do sukcesów, które miały wkrótce nastąpić. Jeszcze w tym samym sezonie udało się przecież wywalczyć Puchar Polski. - Wtedy grając przeciwko Legii mieliśmy jeszcze zespół w budowie. Dlatego nie mogliśmy grać świetnie. Najważniejsze jednak jest to, że działacze zachowali chłodną głowę i wykazali dużo cierpliwości. Pozwolili trenerowi Wojciechowi Łazarkowi spokojnie pracować i efekty tego przyszły. Ta wygrana w stolicy dała nam zresztą dużą wiarę w to, że jesteśmy w stanie walczyć ze wszystkimi w lidze - mówi uczestnik tamtego spotkania Krzysztof Pawlak. - To wtedy rodził się Lech, który dominował wkrótce w Polsce. Każda taka wygrana nas dowartościowywała i wkrótce to wypaliło - dodaje.
5 maja 1984 roku
Bramki: Henryk Miłoszewicz 73., Mirosław Okoński 90.
Wiosną 1984 roku Lech przegrał u siebie w obecności 40 tysięcy kibiców z Widzewem Łódź. To był najgroźniejszy konkurent, dlatego wszyscy przestali się łudzić, że zespół obroni mistrzostwo Polski. Później jednak przyszła świetna seria ośmiu kolejnych zwycięstw. W tym była ta na stadionie Legii. Bohaterami zostali dwaj przyjaciele Henryk Miłoszewicz i Mirosław Okoński. - Mój nieodżałowany kolega otworzył wynik meczu, a ja dobiłem legionistów. Jak zdobyłem bramkę? Całkiem normalnie. Dopadłem do odbitej piłki i popisałem się skuteczną dobitką - uśmiecha się ten ostatni, piłkarski wirtuoz, najlepszy gracz Lecha w 97-letniej historii. Co ciekawe, w międzyczasie był też w Legii, w której odbywał służbę wojskową. - Moje serce bije dla Lecha. Wiem jednak, że niektórzy kibice mają do mnie pretensje, że przeniosłem się do Legii. Pamiętałem jednak przypadek choćby Jurka Wijasa, który nie poszedł do Warszawy i jego kariera załamała się. Wrogiem byłem szczególnie, kiedy strzeliłem Kolejorzowi gola w finale Pucharu Polski. Potem jednak odrobiłem to trafienie. Wyeliminowałem Legię z PP po bramce w Warszawie, no i dodałem tego gola ligowego, który w 1984 przybliżył nas do mistrzostwa - opowiada Okoński.
15 sierpnia 1984 roku
Bramki dla Lecha: Czesław Jakołcewicz 50., Jarosław Araszkiewicz 65.
Jeśli wskazać najbardziej szczęśliwy dla Lecha rok w historii występów w Warszawie, byłby to na pewno 1984. W ciągu trzech miesięcy lechici na obiekcie przy Łazienkowskiej triumfowali trzy razy - dwa razy w lidze z Legią, a w międzyczasie także w finale Pucharu Polski z Wisłą. Co ciekawe, drugi mecz o punkty odbył się 15 sierpnia. Obecnie to święto wojska polskiego. A właśnie wtedy tak nazywał się stadion, na którym odniesiony został ten triumf. Bohaterem był Czesław Jakołcewicz, który upodobał sobie Łazienkowską. - Jakoś tak było, że lubiłem tam grać. Trafiłem dwa miesiące wcześniej w Pucharze Polski i można powiedzieć, że poszedłem za ciosem - uśmiecha się były reprezentant kraju, który jednak bardziej wspomina inny występ przeciwko Legii. - W 1983 roku wygraliśmy w Poznaniu 2:1, to był mój debiutancki sezon w Kolejorzu. Kryłem wtedy Andrzeja Buncola i dostałem najwyższą notę w karierze. Dziewiątkę. Dlatego ta Legi chyba jest dla mnie szczęśliwa - tłumaczy.
10 maja 1995 roku
Bramka: Jacek Dembiński 80.
Kolejorz przerwał wtedy niesamowitą serię legionistów. Ta ekipa do starcia z poznaniakami nie przegrała aż 49 spotkań z rzędu przed własną publicznością! Pogromcą okazał się niespodziewanie Lech, który uchodził wtedy tylko za ligowego średniaka. - Jechaliśmy wtedy do drużyny, która miała zostać wkrótce mistrzem Polski i grać w elitarnej Lidze Mistrzów. Na dodatek, kilku piłkarzy nie mogło wtedy u nas zagrać. Okazało się jednak, że w piłce nie ma rzeczy niemożliwych - mówił Bartosz Bosacki, który wtedy dopiero wchodził do zespołu i przy Łazienkowskiej jeszcze nie wystąpił. Co ciekawe, za wygraną piłkarze nie dostali ani złotówki premii. Była to kara od działaczy za to, że wcześniej przegrali z ostatnią w tabeli Wartą Poznań. Do końca sezonu musieli grać za darmo. Warto dodać, że trenerem był wtedy Romuald Szukiełowicz, który obiecywał, że od 70. minuty lechici będą odjeżdżać rywalom. Na Legii udało się. Sezon zespół skończył jednak na szóstym miejscu i szkoleniowiec stracił pracę.
12 kwietnia 2008 roku
Bramka: Przemysław Pitry 85.
- Obraliśmy kurs na wicemistrzostwo - stwierdził wtedy bohater spotkania Przemysław Pitry, dla którego był to jeden z ostatnich występów w Lechu. Po sezonie został bowiem sprzedany do Górnika Zabrze. W pamięci kibiców Kolejorza dzięki temu jednemu trafieniu zapisał się już jednak na stałe. Gola zadedykował swojej malutkiej, trzymiesięcznej córeczce Amelii i żonie Sylwii. Poznaniacy dogonili wtedy w tabeli warszawiaków i wydawało się, że drugie miejsce jest niemal pewne. W końcówce sezonu zespół Franciszka Smudy zaprzepaścił jednak swoją szansę. Warto także odnotować, że lechici grali wówczas przez blisko 50 minut z przewagą jednego zawodnika. Czerwoną kartką ukarany został bowiem Marcin Smoliński. Ważnym wydarzeniem był także występ numer 300 w ekstraklasie Piotra Reissa. - Dla lechity z krwi i kości taka wygrana na Legii to coś niesamowitego. Udał się ten jubileusz. Choć jak za kilka lat będę go wspominał, to zawsze będę pamiętał, że zagrałem tylko trzy minuty. Z tego powodu nie jestem do końca szczęśliwy - opowiadał wtedy. - Wspominam ten mecz głównie z powodu atmosfery na trybunach. W Poznaniu nawet jak zespołowi nie idzie, to fani pomagają piłkarzom i w ten sposób dodają im skrzydeł. A w Warszawie na stadionie było 10 tysięcy osób, ale atmosfera była piknikowa. Na pewno postawa kibiców ma wtedy wpływ na postawę zawodników z Warszawy - wspominał z kolei Pitry.
21 kwietnia 2012 roku
Bramka: Artjoms Rudnevs 25.
To była pierwsza runda pracy przy Bułgarskiej Mariusza Rumaka, który musiał wtedy gonić czołówkę. I zanotował fantastyczną serię dziewięciu kolejnych meczów bez porażki, w tym aż siedmiu zwycięstw, co wywindowało Kolejorza na 4. miejsce w tabeli i pozwoliło awansować do europejskich pucharów. W trakcie tej passy był również triumf przy Łazienkowskiej. - Jaki smak ma zwycięstwo na wyjeździe z Legią? Słodziutki… Nie gorzki, nie ostry, nie kwaśny, czy jakiś inny, tylko właśnie słodki. To jest coś niesamowitego uszczęśliwić kibiców Kolejorza takim triumfem. W tamtym meczu Legia stworzyła sobie kilka groźnych sytuacji, ale potrafiliśmy to przetrzymać. My natomiast stworzyliśmy sobie może ze trzy okazje, z czego jedną wykorzystaliśmy i wygraliśmy skromnie, 1:0 - przyznał szkoleniowiec.
9 maja 2015 roku
Bramki dla Lecha: Darko Jevtić 47., Karol Linetty 49.
Dziesiąty ligowy triumf nad Legią przy Łazienkowskiej. Stało się to w niesamowitych okolicznościach, bo tydzień wcześniej obie ekipy spotkały się również w stolicy, ale na Stadionie Narodowym. W finale Pucharu Polski legioniści zwyciężyli 2:1 i wydawało się, że to oni będą mieć więcej atutów w walce o mistrzostwo Polski. Tymczasem na początek rundy finałowej poznaniacy wygrali na trudnym terenie 2:1 i wskoczyli na pozycję lidera, a niespełna miesiąc później świętowali siódmego w historii „majstra”. Krótko po przerwie goście wbili dwa gole i utrzymali prowadzenie do końca. - Końcówka była bardzo nerwowa, mieliśmy trochę szczęścia, bo legioniści ostro na nas natarli. Ale udało nam się wygrać i wracamy do Poznania w zupełnie innych nastrojach niż po finale Pucharu Polski - komentował wówczas trener Lecha Maciej Skorża.
25 października 2015 roku
Bramka: Kasper Hamalainen 8.
Lech był mistrzem Polski, ale w lidze miał fatalny początek sezonu. Dość powiedzieć, że w stolicy zanotował dopiero drugie ekstraklasowe zwycięstwo w sezonie 2015/2016 - stało się to na dodatek po trzech miesiącach, bo wcześniej był tylko triumf nad Lechią Gdańsk (2:1) 25 lipca. Pracę jesienią stracił Maciej Skorża, a drużynę przejął Jan Urban. I zaliczył fantastyczny tydzień, bo najpierw pokonał w Lidze Europy na wyjeździe włoską Fiorentinę, a później ograł przy Łazienkowskiej Legię, w której wcześniej pracował. Jedynego gola strzelił już na początku Kasper Hamalainen, dla którego były to ostatnie tygodnie w niebiesko-białych barwach.
Zapisz się do newslettera