Już ponad tysiąc minut na ligową bramkę czeka Szymon Pawłowski. Skrzydłowy Kolejorza nie trafił do siatki rywala od początku marca. - Ostatnio wciąż obijam poprzeczki i słupki - mówi piłkarz Lecha.
Po niedzielnym meczu licznik Pawłowskiego zatrzymał się na 1061 minutach. Co prawda kilka dni wcześniej trafił do siatki rywala w spotkaniu Pucharu Polski. Cały czas jednak czeka na to aż zdobędzie bramkę w lidze. Blisko tego był w spotkaniu z Arką, w którym trafił w poprzeczkę. - Niewiele zabrakło. Kilka centymetrów. Gdybym trafił to mecz mógłby potoczyć się inaczej - zaznacza pomocnik Lecha.
Ostatni raz do bramki rywala w meczach ligowych trafił 2 marca, gdy Kolejorz grał z Górnikiem Zabrze. W tamtym meczu piłkarz doznał poważnej kontuzji, która spowodowała blisko dwumiesięczną pauzę w treningach. Pawłowski miał złamaną kość jarzmową i oczodół. Musiał poddać się operacji i na boisko wrócił po siedmiu meczach przerwy.
W tamtym spotkaniu zresztą nie tylko strzelił bramkę, ale też asystował przy trafieniu Dawida Kownackiego. W tym sezonie Pawłowski zagrał w sześciu ligowych meczach, w których dwukrotnie asystował. Tak było w meczu z Cracovią, a także spotkaniu z Pogonią Szczecin. W obu przypadkach jego podanie przyczyniło się do strzelenia bramki przez Marcina Robaka.
Kibice Kolejorza cały czas jednak czekają na obrazek podobny do tego z Chorzowa. Wtedy Pawłowski otrzymał podanie od Jevticia, obrócił się wokół własnej osi, zbiegł do środka i oddał precyzyjny strzał obok słupka. W lidze jednak zdecydowanie częściej trafia w słupki i poprzeczki. - Pewnie mógłbym mieć z sześć goli więcej. Ciągle jednak brakuje centymetrów. Może w końcu uda mi się strzelić. Piłka może się nawet odbić od poprzeczki i wpaść w końcu do bramki - śmieje się lechita.
Zapisz się do newslettera