Gole Filip Marchwińskiego są dla Lecha Poznań prawdziwym talizmanem. 22-latek trafiał w 25 oficjalnych meczach Kolejorza, a jego drużyna wygrała aż 24 z nich i tylko raz zremisowała. - Na początku chciałem uderzać po dalszym słupku, w ostatniej chwili skręciłem nogę i strzeliłem w kierunku, z którego piłka przyszła. Po tym golu trochę z nas zeszło, dał on nam dużo nadziei, że możemy tu wygrać - mówi o bramce z sobotniego meczu z Jagiellonią Białystok wychowanek Niebiesko-Białych.
Drużyna trenera Mariusza Rumaka wyszła na czoło rywalizacji na Podlasiu już po nieco ponad kwadransie. Dla wierzących w przesądy najważniejszą informację stanowiła osoba strzelca gola dla Kolejorza, bo wynik otworzył nie kto inny, jak Filip Marchwiński. To piłkarz, który może pochwalić się zadziwiającą statystyką, ponieważ kiedy znajduje drogę do bramki rywali, jego zespół praktycznie zawsze wygrywa. Trafienia pomocnika zasłużyły już na miano talizmanu Lecha Poznań, bo do tej pory wychowanek cieszył się z nich w 25 spotkaniach. Spośród nich Niebiesko-Biali zwyciężyli niemal wszystkie, zaledwie raz remisując z Miedzią Legnica na początku ubiegłej wiosny (2:2).
Sobotni gol na 1:0 mógł mieć również spore znaczenie dla samego 22-latka. Sezon rozpoczął bowiem od pięciu bramek w ośmiu meczach, ale od chwili zdobycia tej ostatniej - pod koniec września z Rakowem Częstochowa (4:1) - licznik się zatrzymał. Wychowanek nie przywiązywał jednak do tego zbyt wielkiej uwagi, stawiając dobro drużyny ponad swoje indywidualne dokonania. Podobnie rzecz ma się zresztą na starcie wiosny, podczas której zdążył on już zanotować asystę w starciu Zagłębiem oraz trafić do siatki "Jagi".
- Dobrze się czuję, podchodzę do każdego kolejnego tygodnia z chłodną głową, stąpając twardo po ziemi. Staram się nie podpalać, przede wszystkim grać dla zespołu. Jeśli masz takie podejście, to zawsze do ciebie wróci w postaci liczb - potwierdza lechita. - Cieszy powtarzalność i sumienność na przestrzeni ostatnich miesięcy. Mam wrażenie, że na dłuższym odcinku czasu utrzymuję pewien poziom, poniżej którego nie schodzę. To ciężkie dla młodego zawodnika, bo ta forma z reguły faluje - dodaje.
Wynik sobotniego pojedynku otworzył po dwójkowej akcji z wracającym po zawieszeniu za nadmiar żółtych kartek Kristofferem Velde. To nie dziwi, w końcu ci piłkarze pokazali już w minionej kampanii, że dogadują się ze sobą na boisku bez słów. Jak wyglądała ta bramka z perspektywy jej zdobywcy?
- Widziałem, że będzie dużo miejsca, bo bramkarz Jagielloni przesuwa się do swojej lewej strony. Krzyknąłem do Krisa, żeby podał, a on idealnie wysunął mi piłkę. Lubię z nim grać, dobrze się rozumiemy, ta współpraca nieźle wygląda, czuliśmy to już w zeszłym sezonie. Przekłada się to na drużynę i nasze liczby indywidualne, więc oby tak dalej. I teraz też wszystko zagrało jak należy, odbyło się w idealnym timingu. Na początku chciałem uderzać po dalszym słupku, w ostatniej chwili skręciłem nogę i strzeliłem w kierunku, z którego piłka przyszła. Po tym golu trochę z nas zeszło, dał on nam dużo nadziei, że możemy tu wygrać - opowiada Marchwiński, dla którego te rozgrywki ligowe są pod kątem strzeleckim najlepsze w dotychczasowej karierze.
Zapisz się do newslettera