Jakub Kamiński, który z Lechem Poznań w poprzednim sezonie wywalczył mistrzostwo Polski, wrócił kilka dni temu do kraju na zgrupowanie reprezentacji narodowej przed czerwcowymi meczami. Skrzydłowy znalazł chwilkę na rozmowę z nami po pierwszym roku gry w 1. Bundeslidze w barwach VfL Wolfsburg. - Gram w Niemczech, ale nie zapominam o Kolejorzu. Kiedy tylko była okazja, to starałem się oglądać mecze. Szacunek za wynik w europejskich pucharach - mówi.
Rozpocznijmy od wątków dotyczących Lecha. Nawet nie pytam, czy śledziłeś nasze mecze w sezonie 2022/23, bo jestem przekonany, że tak. Ale w jak dużym stopniu się tobie to udało?
- Jak mogłem nie śledzić?! Oczywiście, że to robiłem. Od razu powiem, że te minione rozgrywki były bardzo pozytywne w wykonaniu moich kolegów z Kolejorza. Szkoda, wielka szkoda tego drugiego meczu z Fiorentiną. Mogła to być miła i ogromna niespodzianka, a także coś, co byłoby wspominane wręcz latami przez kibiców nie tylko z Poznania, ale z całego kraju.
Prowadzenie 3:0 we Włoszech po przegranej u siebie 1:4? Normalnie miałem ciarki, jak to śledziłem. Sensacja była blisko, bo był remis w dwumeczu, ostatecznie Włosi się jakoś wywinęli. Cóż, taka jest piłka, ale to była kapitalna przygoda, która niezbyt często zdarza się polskim klubom. I dla Lecha wyszedł też kolejny obfity sezon po tym poprzednim, kiedy wywalczyliśmy mistrzostwo Polski.
To już wiem, że dwumecz z Fiorentiną śledziłeś. A inne?
- Także. Najczęściej właśnie te pucharowe, bo one odbywały się w czwartki, a wtedy miałem większą możliwość wieczorem po treningu zasiąść przed telewizorem. W weekend nie zawsze było to możliwe, bo terminy często nakładały się z naszymi spotkaniami w Bundeslidze. Ale byłem w stałym kontakcie z kolegami, najczęściej to dostawali ode mnie gratulacje po zwycięskich spotkaniach w Europie. Często wymienialiśmy się wiadomościami z Filipem Marchwińskim, Radkiem Murawskim, Michałem Skórasiem czy też Arturem Sobiechem. Już nie mogę doczekać się kolejnych rozgrywek, jestem przekonany, że Lech powalczy o mistrzostwo Polski.
A ty masz pewnie satysfakcję, że sztafeta wśród skrzydłowych, którzy są wychowankami Lecha, trwa? Michał Skóraś godnie ciebie zastąpił w rozgrywkach 2022/23.
- Skóra był ważną postacią już w tym mistrzowskim sezonie, dołożył cegiełkę do tego tytułu. Ale faktycznie jakoś tak się fajnie układa to po kolei. Mnie wprowadzał Kamil Jóźwiak, dał mi wiele bezcennych wskazówek, z których korzystałem i korzystam. Kiedy odszedł, przejąłem od niego pałeczkę. A po moim odejściu fantastyczny sezon zaliczył właśnie Michał, który miał niesamowite statystyki i fajnie było śledzić jego występy zarówno w Europie, jak i w lidze. Teraz on zasłużył na zagraniczny transfer, ale jestem przekonany, że w klubowej Akademii już czeka kolejny wychowanek na tę pozycję. Nie chcę palcem wskazywać i namaszczać następnego, ale na pewno choćby szansa teraz przed Filipem Wilakiem. Pokonał problemy zdrowotne, miał świetne występy w drugiej drużynie, a w końcówce sezonu z dobrej strony pokazał się także w PKO BP Ekstraklasie u trenera Johna van den Broma. Fajnie jakby ta sztafeta wychowanków trwała.
Przejdźmy do Wolfsburga. Lech zagra w europejskich pucharach, a twój klub nie, choć mieliście ogromną szansę w ostatniej kolejce. Przyszła jednak porażka ze zdegradowaną Herthą Berlin. Złość była duża?
- Oj tak, było ogromne rozczarowanie wśród kibiców, a także w nas samych, w szatni, w całym klubie. Ja nazywam te wydarzenia sobotą cudów. Oczywiście ten główny wydarzył się w walce o mistrzostwo, które przegrała Borussia Dortmund na rzecz Bayernu Monachium. Ale my także mieliśmy ogromną szansę. Wszystkie wyniki ułożyły się pod nas. Wszyscy spodziewali się łatwego meczu, tym bardziej, że Hertha spadła wcześniej do 2. Bundesligi. Pierwsze 45 minut nie zapowiadało katastrofy. Ja strzeliłem gola po ładnej akcji już na początku i potem mieliśmy wszystko pod kontrolą. Powinniśmy to zamknąć jeszcze przed przerwą. Powinno być 2:0, 3:0 i spokój. Potem nam się jednak przytrafiły głupie straty, po jednej z nich padła bramka na 1:1, a potem jeden z rywali zaliczył piękne trafienie i pozbawił nas szans. A szkoda, bo mielibyśmy od razu fazę grupową europejskich pucharów. Musimy wyciągnąć z tego cenną lekcję. To nam bowiem pokazało, że koncentracja jest kluczowa. Nie można myśleć, że nic złego nam się nie może stać przy prowadzeniu 1:0 ze spadkowiczem.
A jak oceniasz ten swój pierwszy sezon w 1. Bundeslidze? Statystycy już wyliczyli, że zagrałeś w debiutanckim roku w Niemczech więcej meczów niż Robert Lewandowski. Ostatecznie tylko w lidze zaliczyłeś 31 gier, w których zdobyłeś 4 bramki i dorzuciłeś 3 asysty.
- Były zarówno dobre momenty, jak i złe. Ostatecznie skoro były 34 kolejki, a ominąłem tylko trzy z nich, to mogę być zadowolony. Do tych statystyk, które podałeś, można jeszcze doliczyć gola w Pucharze Niemiec. Przyznam jednak, że to nie było moje maksimum, stać mnie było na 8-9 goli i tych asyst też mogło być zdecydowanie więcej. Sam sobie jednak wszystko wywalczyłem, zapracowałem na zaufanie trenera. Dlatego w przyszłym sezonie jestem gotowy na kolejne wyzwania, nie mam zamiaru się zatrzymywać. Stawiam sobie ambitne cele - chciałbym zakręcić się wokół takich liczb, jakie miałem np. w mistrzowskim sezonie w Lechu. Tam byłem blisko dwucyfrówki zarówno w bramkach, jak i asystach. Najważniejsza jest stabilizacja. Jako klub na pewno będziemy chcieli powalczyć o awans do europejskich pucharów.
Na pewno też musieliście dotrzeć się z trenerem Niko Kovacem, bo na początku waszej współpracy szerokim echem w Polsce odbiła się wypowiedź szkoleniowca dotycząca ciebie i przygotowania fizycznego.
- Fakt, to ciężki temat. Ale powiem tak - trener musiał widzieć postęp, jaki robiłem z każdym kolejnym tygodniem. Ten pierwszy obóz w Austrii był ciężki, ale mimo tego, potem obdarzył mnie zaufaniem. Po wrześniowej przerwie na kadrę wszystko poszło już w dobrym kierunku. Wszedłem do gry i już nie oddałem miejsca. Wtedy właśnie błysnąłem w Pucharze Niemiec i fajnie to zaczęło wyglądać. A za tym szły też wyniki zespołu, co mnie dodatkowo cieszyło. U trenera Kovaca ofensywni piłkarze często są rotowani, rzadko grają po 90 minut, a ja mam sporo takich występów. Miałem siły i z nich korzystałem. Można zatem powiedzieć, że swoją pracą wyrobiłem sobie pozycję u szkoleniowca. Jasne, że intensywność była naprawdę wysoka i trzeba było się do tego dostosować, ale spokojnie - w Polsce też się ciężko pracuje i tutaj Lech pozwolił mi się przygotować na wyzwania, jakie czekały mnie w Bundeslidze.
I doczekałeś się w ten sposób przydomku maszyna, prawda?
- Tak, dużo biegam, bo kocham biegać - to jeden z moich atutów. Nie opuściłem ze względów zdrowotnych żadnego meczu, a właściwie jeden, ale przez chorobę, która mnie zmogła. Nie miałem jednak żadnych problemów mięśniowych, zdrowie dopisywało, więc koledzy śmiali się, że jestem jak maszyna.
Rozmawiał Maciej Henszel
Zapisz się do newslettera