W 1983 roku mistrzostwa świata do lat 20 odbywały się w Meksyku. Do turnieju zakwalifikowała się reprezentacja Polski, której udało się sięgnąć po brązowy medal. W kadrze znajdował się zawodnik Lecha Poznań Rafał Stroiński. - To było wielkie wydarzenie w życiu młodego, niespełna 20-letniego człowieka - wspomina medalista tej imprezy.
Urodzony w 1964 roku Stroiński zadebiutował w Kolejorzu w 1982 roku. Zanim jednak trafił do pierwszej drużyny Lecha, występował w juniorskich reprezentacjach Polski. Zwieńczeniem tej przygody był udział w młodzieżowym mundialu. - Żeby zaistnieć w Meksyku, czekała nas długa droga. Najpierw w każdym województwie odbywały się eliminacje do kadry okręgu, a następnie ogólnopolskiej. Później zagraliśmy w mistrzostwach Europy do lat 19 w Finlandii. Pierwsze cztery zespoły z tej imprezy automatycznie kwalifikowały się na mundial - opowiada były pomocnik.
Turniej odbywał się u schyłku stanu wojennego w Polsce. Sama możliwość wyjazdu była dużym wydarzeniem, aczkolwiek jak zaznacza Stroiński zdarzały się równie dalekie i egzotyczne podróże za "żelazną kurtyną" - np. do Korei Północnej czy Tajlandii. Wyprawa do Meksyku przebiła jednak wcześniejsze juniorskie eskapady.
- Czuć było atmosferę wielkiego turnieju, wydarzenia. Sama ranga imprezy robiła swoje. Można sobie wyobrazić, że tylko mistrzostwa świata seniorów mają lepszą otoczkę. Meksykanie bardzo dobrze zorganizowali ten turniej - cała oprawa, przyjęcia, hotele. Taki wielki piłkarski świat - podkreśla dwukrotny mistrz Polski z Lechem.
W turnieju Polacy pod wodzą trenera Mieczysława Broniszewskiego trafili do grupy z Urugwajem, Wybrzeżem Kości Słoniowej oraz Stanami Zjednoczonymi. Stroiński wziął udział tylko w tym pierwszym spotkaniu, przegranym 1:3. Pozostałe mecze zakończyły się jednak po myśli biało-czerwonych i awans do ćwierćfinału stał się faktem. Tam czekali już niezwykle niebezpieczni Szkoci.
- Wyspiarze byli wtedy mistrzami Europy i znajdowali się poza zasięgiem wszystkich drużyn. Grali bardzo dojrzałą piłkę zarówno taktycznie, jak i fizycznie. W tamtym meczu chyba tylko raz byliśmy na ich połowie. Joachim Klemenz z Górnika Zabrze "odmachnął się" wtedy z 30 metrów i trafił w samo okienko. To było jedno z dziwniejszych i najszczęśliwszych spotkań, które mogłem obserwować - mówi Stroiński, który obejrzał ten mecz z ławki rezerwowych.
Półfinałowy przeciwnik - czyli Argentyna - okazał się jednak zbyt silny dla Polaków. W meczu o trzecie miejsce po bardzo wyrównanym spotkaniu udało się pokonać Koreę Południową. Dzięki temu Polacy wrócili do domu z medalami. Lechita, choć zagrał wyłącznie w meczu z Urugwajem, trzyma krążek jako pamiątkę do dziś. Stroiński bardzo cieszy się, że mógł znajdować się w tak dobrej reprezentacji. - Trudno powiedzieć, że drużyna była ukształtowana, ale trochę ze sobą graliśmy. Byliśmy bardzo wyrównanym zespołem i nasza siła tkwiła w nieposiadaniu słabych punktów.
Po powrocie do Polski na młodych zawodników czekała... niemiła niespodzianka. - Dostaliśmy od PZPN-u pełne wyposażenie z m.in. garniturami, czy paroma kompletami dresów. Nasze rzeczy, w których przyjechaliśmy na zgrupowanie, kierownictwo umieściło w związkowej piwnicy. Po powrocie nie mieliśmy się w co ubrać. Wszystko zgniło. Mimo to ówczesny prezes związku Edmund Zientara żartobliwie skomentował: "na biednych nie trafiło" - wspomina ze śmiechem Stroiński.
- Ten turniej dla nas, uczestników, był wielkim przeżyciem. Zawodnicy ze starszych roczników pogratulowali i trochę nam zazdrościli takiego wyjazdu. Mimo to powtarzali, że jeszcze dużo przed nami, by coś w piłce osiągnąć. Poniekąd mieli rację - podsumowuje były lechita. Choć Stroiński nie zagrał później w dorosłej reprzentacji Polski, to rozegrał 70 spotkań w ekstraklasie, strzelając 3 gole. Większość z nich zanotował w barwach Kolejorza, gdzie występował do 1985 roku.
Zapisz się do newslettera