W tygodniu poprzedzającym finał Fortuna Pucharu Polski pomiędzy Lechem Poznań a Rakowem Częstochowa wracamy wspomnieniami do pięciu pucharowych triumfów Kolejorza. Dziś - rok 1988. Czy telewizja Polska wyprzedziła epokę? Skąd niespodziewana zmiana w bramce? I dlaczego trener, który wywalczył trofeum stracił pracę?
Czwarty finał Kolejorza, trzecie zwycięstwo. Rozpoczęło się od wygranej w 1/16 na wyjeździe z Jeziorakiem Iława 2:0, potem był triumf z Ostrovią Ostrów Wielkopolski 3:0, a od ćwierćfinału rozgrywane były już dwumecze. Najpierw lechici ograli Pogoń Szczecin (1:0 i 1:0), a potem Górnika Wałbrzych (1:2 i 3:0). W ten sposób dotarli do decydującego starcia, w którym po raz drugi wpadli na Legię Warszawa - osiem lat wcześniej przegrali z nią w Częstochowie aż 0:5. Teraz jednak wzięli rewanż.
Spotkanie rozgrywane w Łodzi transmitowała Telewizja Polska. Równolegle trwały mistrzostwa Europy w RFN, więc możliwe, że rozmachem państwowy nadawca chciał dorównać. Stąd całość była niezwykle rozbudowana i niespotykana jak na czasy PRL. Było studio przedmeczowe na murawie, a także kolorowe grafiki. Do tego kiedy obie ekipy były już na murawie, każdy piłkarz przedstawiał się przed kamerą. Dziennikarz zapowiedział to w szatni pół godziny wcześniej. Ale zawodnikom jednym uchem wpadło, a drugim wypadło. Kiedy przyszło co do czego, to wszystkich rozbawił Ryszard Rybak, który podał imię i nazwisko, po czym dorzucił: - Bez przydziału.
- Byłem pierwszy i nie miałem czasu do namysłu. W dwóch słowach powiedziałem, jakie są moje plany na to spotkanie. Bez przydziału, czyli obojętnie, gdzie będę w danym momencie na boisku, muszę dać z siebie wszystko - tłumaczył później zawodnik niebiesko-białych. TVP poszło jednak o krok dalej, bo przed dogrywką zostały przeprowadzone wywiady z trenerami, a także… arbitrem spotkania Piotrem Wernerem. Ten został zapytany jak mu się sędziuje. - Nieźle, zrobiłem kilka drobnych błędów, ale nikt chyba nie będzie miał do mnie pretensji - odpowiedział.
Oprawa telewizyjna to jedno, ale emocji nie zabrakło w trakcie gry. Prowadzenie dał poznaniakom Jarosław Araszkiewicz, najbardziej utytułowany lechita w historii. Nie zabrakło tutaj jednak smaczku, bo jeszcze rok wcześniej był w Legii, w której odbywał służbę wojskową. Po zmianie stron wyrównał Krzysztof Iwanicki. Po 90 minutach było 1:1, dogrywka też nie przyniosła rozstrzygnięcia. Bohaterem rzutów karnych został Ryszard Jankowski.
W tamtym sezonie bronił na zmianę ze Zbigniewem Pleśnierowiczem, który numerem jeden był przed końcem rozgrywek. 19 dni przed łódzkim finałem oba zespoły zagrały w lidze przy Bułgarskiej. Już w 17. minucie doszło do zmiany w bramce. Powodem wcale nie była kontuzja. - Co tu dużo mówić, po prostu nie wytrzymałem obciążenia. Nie czułem się na siłach, żeby tego dnia pomóc zespołowi - wspomina po latach Pleśnierowicz. Jankowski już nie oddał miejsca w bramce i został bohaterem finału. W serii jedenastek był lepszy od gwiazd Legii: Dariusza Dziekanowskiego, Dariusza Kubickiego oraz Iwanickiego.
Trenerem Lecha był wówczas Grzegorz Szerszenowicz. Co ciekawe, po wywalczeniu trofeum… stracił posadę. Trzeba bowiem pamiętać, że Kolejorz w lidze wówczas miał słaby czas, zajął bowiem dopiero 9. miejsce. - Myślę, że decyzja została podjęta wcześniej i szkoleniowiec zostałby zwolniony bez względu na wynik. Szerszenowicz nie był akceptowany w klubie. Z zawodnikami też miał ciężko, szczególnie z tymi najważniejszymi, którzy ocierali się o kadrę. O zwolnieniu zdecydowały przede wszystkim słabe wyniki w lidze, a puchar był tylko na osłodę - opowiadał w jednym z wywiadów Ryszard Rybak.
Świętowanie odbyło się w hotelu Polonez. Wszystko zorganizował Mirosław Okoński, który wtedy grał już w Hamburgerze SV. Specjalnie jednak przyjechał na finał, a potem wynajął cały klub i restaurację. Tam zaprosił całą drużynę. Huczna zabawa trwała do białego rana.
Zapisz się do newslettera