Ponad szesnaście lat temu, 14 kwietnia 2002 roku piłkarze Lecha Poznań po dwuletniej przerwie powrócili do najwyższej klasy rozgrywkowej. Awans przypieczętowało odniesione w obecności ponad dwudziestu tysięcy kibiców zwycięstwo z Wisłą Płock. Jednym z bohaterów tego spotkania był Norbert Tyrajski, który wówczas ocierał się o powołanie do kadry narodowej, a teraz z sentymentem wspomina występy Kolejorza z początku wieku.
Moje pierwsze wspomnienie z tego meczu to uczucie euforii, gdyż zmierzaliśmy wówczas do ekstraklasy i wiedzieliśmy, jakie brzemię na nas ciąży. Podchodziliśmy do tego spotkania jednak jak do pierwszej czy ostatniej kolejki sezonu. Walczyliśmy o trzy punkty, bo nie chcieliśmy się oglądać na innych i zamierzaliśmy wywalczyć awans na boisku. Był to ciężki mecz, choć tak naprawdę nie ma łatwych spotkań. Nie można wskazywać murowanych faworytów, bo każdemu może się noga powinąć. Wiedzieliśmy, że ten awans jest już blisko i chcieliśmy postawić kropkę nad i.
Przeciwko Orlenowi przede wszystkim chcieliśmy zagrać na zero z tyłu. W drugiej połowie strzeliliśmy jedynego gola, a dokonał tego Ryszard Remień, dobijając uderzenie Piotra Reissa z jedenastu metrów. Wiadomo, że rzut karny to nie jest bramka, piłka musi wpaść do bramki, a sędzia to odgwizdać. Rywale mieli swoje okazje, ale graliśmy dobrze w defensywie, byliśmy dobrze zorganizowani i traciliśmy bardzo mało goli.
W tamtym czasie w Poznaniu był już wielki głód futbolu, także tego na najwyższym poziomie. Wiedzieliśmy więc, o co gramy. Mieliśmy wtedy fajną szatnię, dzięki której zespół był jednością. Dwudziestu charakternych ludzi, którzy żyli ze sobą na stadionie i poza nim. Spotykaliśmy się rodzinnie, jeździliśmy po treningu na wspólną kolację, dyskutowaliśmy. Miało to przełożenie na wyniki sportowe. Wiadomo, że te ostatnie kolejki były decydujące i nie chcieliśmy zawieść kibiców, bo naprawdę oni także tworzyli ten klub i przychodzili w II lidze tłumnie na mecze.
Fajnie, że także dzisiaj dużo ludzi nadal odwiedza Bułgarską. Teraz jest trochę inna atmosfera niż wtedy, jeszcze przed przebudową obiektu. Wówczas 45 minut przed spotkaniem stadion już był zapełniony. Wtedy to był fenomen, bo gdy wychodziliśmy na rozgrzewkę, na stadionie było już 15 tysięcy osób. To dowód na to, jak kibice żyli tym klubem. Nasza drużyna stanowiła kolektyw niezależnie, kto występował na boisku. Każdy dawał z siebie 120 % i to było widać na boisku po zaangażowaniu od pierwszej do ostatniej minuty.
Orlen był jednym z moich poprzednich klubów. Zaczynałem swoją karierę w Szczecinie, a potem wylądowałem na pół roku w Płocku. Wtedy miały miejsce spore zawirowania, byłem bliski przenosin do Pogoni, ale z tego transferu nic nie wyszło. Wróciłem do Szczecina i graliśmy przeciwko Kolejorzowi w Pucharze Polski. Trener Kurowski znał mnie wcześniej, a byłem wtedy też jedną nogą we Wronkach, w Amice. Po meczu pucharowym przyjechałem na testy do Lecha i zostałem przy Bułgarskiej na stałe.
Zredagowali Adrian Gałuszka i Wojciech Dolata
Zapisz się do newslettera