Piłkarze Lecha Poznań dziś o godz. 10 zbierają się na pierwszym treningu. Zabraknie Zbigniewa Zakrzewskiego, który przeszedł do szwajcarskiego FC Sion. Dołączą nowi gracze - rumuński bramkarz Emilian Dolha, peruwiański napastnik Hernan Rengifo, obrońca Marcin Dymkowski z Odry Wodzisław plus gracze testowani, w tym Krzysztof Kazimierczak i Bośniak Branko Seslija. Z nich trener Franciszek Smuda zestawiać będzie Lecha na nowy sezon.
Radosław Nawrot: Czy Lech bardzo się zmienił pod Pana nieobecność?
Franciszek Smuda: - Nie byłem w Poznaniu fizycznie, bo to w końcu nie praca w kopalni, ale cały czas miałem kontakt z zespołem. Musiałem pojechać na urlop, bo poprzedni sezon bardzo mnie zmęczył. Sami widzieliście, że byłem podenerwowany i potrzebowałem wolnego jak ryba wody. Lech się zmienił i jeszcze sporo się w nim zmieni. I ja, i chyba wszyscy przekonali się, że nie da się niczego wielkiego zbudować od ręki. To musi trwać.
W jakim zatem procencie ta budowa jest ukończona?
- Tu wolałbym się ugryźć w język, bo ja coś powiem i potem znowu będą mi wypominać, że obiecywałem, a nie jest. Najtrudniejszy był okres zaraz po fuzji. Pan wie, że było w polskiej piłce wiele fuzji, które nigdy nie wypaliły. Choćby Sokół Pniewy albo Pogoń Szczecin. To nie takie proste. I chociaż - jak już mówiłem - nie chcę więcej słyszeć ani używać słowa "budowa", bo kibicom cierpnie skóra na jego dźwięk, to w gruncie rzeczy ta budowa trwa i będzie trwać. W piłce stale się coś buduje. Wymienia się poszczególne cegiełki na lepsze. Nawet Bayern Monachium, nawet najlepsze kluby wciąż budują i budują.
Co Pan zadeklaruje kibicom przed sezonem? Puchary?
- Żeby być poważnym, nie mogę tego robić. Mogę jedynie zadeklarować, że nie będzie już więcej takich meczów jak z Cracovią czy Arką Gdynia w poprzednim sezonie. To deklaruję. Bo to są mecze, po których właściwie należałoby oddać licencję i dać sobie spokój. Lech ma zbyt dobrych kibiców, żeby pokazywać im taki chłam. Takie mecze się nie powtórzą.
Z piłkarzami rozstawał się Pan właśnie krótko po wpadce w Gdyni. Wraca Pan z urlopu wciąż z pretensjami za tamto spotkanie?
- Nie, wyjaśniliśmy to już chyba na ostatnim treningu ubiegłego sezonu. Chcę, żeby piłkarze dawali z siebie wszystko, bo ja daję. Dosyć mam tłumaczeń i marudzenia. Nie chcę piłkarzy, którzy tylko mówią, że są lechitami, lecz takich, którzy zap... dla Lecha. I nie ma znaczenia, gdzie się kto urodził, ważne, ile potu wylewa. Każdy, kto ubierze koszulkę Lecha, jest lechitą i tak musi się czuć. Choćby był z Wronek czy skądkolwiek. I ma zasuwać.
Czy najbliższe zgrupowanie w Zakopanem będzie tak samo ciężkie, jak to zimowe?
- O, nie! Będzie zupełnie inne, bo mieliśmy zbyt krótką przerwę między sezonami. Działamy na tych samych bateriach, które mieliśmy w rundzie wiosennej. Trochę je tylko doładujemy, ale wariowania nie będzie. O tym, kto jest zmęczony, mówią nie moje obserwacje ani deklaracje zawodników, ale lekarze. To ich badania wskazują mi, kto pracuje, a kto nie. I kto jest przemęczony, a kto nie. Ich trzeba pytać.
Nie zastanie Pan na treningu Zbigniewa Zakrzewskiego. To duża strata?
- Owszem. Piłkarze w jego wieku strasznie jednak chcą wyjeżdżać za granicę. Moim zdaniem, mógł poczekać. Posłuchał menedżera, zdecydował inaczej. My nie kazaliśmy wyjeżdżać, to jego wybór. Szkoda. Pewnie znajdziemy zastępców i na prawą pomoc, i do ataku. Zakrzewski był jednak zawodnikiem wszechstronnym. Można go było wystawiać w wielu miejscach. Takich nam potrzeba. Życzę mu jak najlepiej i oby się tam nie spalił. Mnie pozostaje tłumaczyć młodym graczom, takim jak Jakub Wilk, żeby unikali menedżerów, zanim nie nauczą się grać.
Ubył kolejny wychowanek. A kibice ich lubią. Czy jakiś młody lechita np. z rezerw może uzupełnić taki brak?
- Każdy, kto bywał na meczach rezerw wie, że ciężko znaleźć tam kogoś na miarę Wilka. Nie wiem, może ktoś pojawi się w tym roku. Chciałbym. Fakt, że rezerwy ledwo się utrzymały w III lidze, o czymś jednak świadczy.
Co Pan myśli o nowym napastniku, Hernanie Rengifo?
- Widziałem go w Barcelonie. To taki silny gracz, którego trudno przewrócić.
Pan takich lubi...
- W piłkę nie gra się, leżąc na trawie. Rengifo umie walczyć. Jest takim graczem, jakim kiedyś był Hrubesch w HSV.
A Emilian Dolha?
- Pamięta pan, że kiedyś na konferencji pytaliście mnie o wzmocnienia na pozycji bramkarza. Powiedziałem, że najlepszy w kraju jest Dolha i jego bym go chciał. Wszyscy się śmiali, że dobry żart. A żart stał się rzeczywistością. Na tym rzecz polega, żeby mieć najlepszych graczy na poszczególnych pozycjach i jeszcze najlepiej podbierać ich konkurencji. Wiem, że gdyby Wisła była w tym sezonie silna, nie wyciągnęlibyśmy Dolhy. Ale nie była.
Z dwóch "pomników Lecha", jak nazwał ich prezes Rutkowski, został Panu jeden - Piotr Reiss. Jacek Dembiński odszedł.
- I strasznie mi go szkoda, bo to mój pupilek. Nie szło mu jednak. A na dodatek ta kontuzja... W tym wieku takie urazy to naprawdę duży problem.
Myśli Pan, że Piotr Reiss będzie mieć kolejny sezon życia?
- Kiedyś mu mówiłem, że skoro nigdy nie zdobył króla strzelców, to zdobędzie go u mnie, bo ja mam szczęście do królów. I stało się! Oby tylko nie złapał jakiejś kontuzji, to będzie dobrze. Wszystko zależy od podejścia "Rejsika" i tego, czy nadal będzie się mu chciało. On jest na tyle doświadczonym graczem, że wie, czego potrzeba jego organizmowi, by się dobrze przygotować. Wiem, że Reiss chce grać jak najdłużej i za to go lubię. Przeżywał w swej karierze różne chwile i wszystkie przetrwał. On jednak wie, że z każdym sezonem musi dawać z siebie więcej i zdobycie wysokiej formy kosztuje coraz więcej. Kto bowiem uszanuje to, że jest ikoną, jeśli nie będzie w formie?
Powiadają, że Lech gra tak, jak gra Reiss.
- E, tak chyba nie można powiedzieć. Reiss jest częścią zespołu, jest mu potrzebny tak samo, jak zespół jemu. Jeśli ktoś tak mówi, to krzywdzi pozostałych graczy.
Zapisz się do newslettera