Piłkarze Lecha w listopadzie byli nie do zatrzymania. Podopieczni trenera Nenada Bjelicy wygrali wszystkie spotkania w minionym miesięcu. Nie ustrzegli się jednak błędów. W poprzednich dwóch meczach mimo prowadzenia, stracili kontrolę nad drugą częścią spotkania.
Tak było w piątkowym starciu z Zagłębiem i środowej rywalizacji z Wisłą. W obu przypadkach lechici do przerwy zdobyli trzy bramki i mieli bardzo dużą zaliczkę przed drugą cześcią spotkania. I o ile w Lubinie udało im się uchronić przed stratą bramki, to w Krakowie tak łatwo już nie było i gospodarze dwukrotnie trafili do poznańskiej bramki.
- Uczulaliśmy siebie, żebyśmy przede wszystkim nie stracić bramki. Gdy Wisła zdobyła drugą bramkę to mogła się w naszą grę wkraść nerwowość. Na szczęście w końcówce meczu podwyższyliśmy prowadzenie i zamknęlismy mecz - przyznaje Maciej Gajos. - Wiadomo, że gdy wygrywa się do przerwy tak wysoko to w drugiej połowie przede wszystkim nie chce się stracić bramki. My straciliśmy dwie, ale na szczeście bez konsekwencji - dodaje pomocnik Lecha.
Gra Kolejorza może jednak być powodem do niepokoju, bo po raz kolejny poznaniacy dali rywalom okazje do odrobienia strat. Co prawda ani Zagłębie ani Wisła jej nie wykorzystały, ale to sygnał też dla kolejnych drużyn, z którymi będą grali piłkarze Nenada Bjelicy. - To nie jest tak, że odpuszczamy. Robi się nerwowo, ale tak nie może być. Musimy to przeanalizować i wyciągnąć wnioski. Udało nam się w Lubinie i Krakowie, ale musimy grać lepiej, gdy prowadzimy tak wysoko - podkreśla Darko Jevtić.
Sytuacja z Krakowa może też martwić z innego powodu. Nie dość, że Wisła strzeliła bramkę, to drugą zdobyła grając w osłabieniu. - Poczuli swoją szansę, a tak nie powinno być. Szkoda, że po czerwonej kartce nie uspokoiliśmy gry. Nie wykorzystaliśmy swojej przewafi, żeby utrzymać się dłużej przy piłce. Chcieliśmy atakować i zdobywać kolejne bramki. Szkoda, że czwarta padła tak późno. Do tego momentu Wisła próbowała nas mocno naciskać - zaznacza Maciej Makuszewski.
Zapisz się do newslettera