Andrzej Grupa: Czy derby z Dyskobolią były waszym najtrudniejszym meczem w tej rundzie?
Tomasz Bandrowski: Nie, zdecydowanie nie. W pierwszym meczu w Poznaniu, z Zagłębiem Lubin, kompletnie nic nam nie wychodziło. Po takim meczu nie było łatwo psychicznie się podnieść.
Czy obecną grę Lecha można już jakoś porównać do gry Energie Cottbus?
- Nie. Styl gry Lecha jest całkiem inny niż w Cottbus. Tam była walka o utrzymanie się w lidze i to było widać na boisku.
Tylko że Bundesliga to - delikatnie mówiąc - trochę wyższy poziom niż polska liga...
- Na pewno, ale styl gry Cottbus był taki, że graliśmy długimi piłkami. Mieliśmy pewnie grać w tyłach i nie ryzykować. I żeby jak najdłużej utrzymać wynik bezbramkowy, może później strzelić bramkę. A w Lechu trzeba jak najszybciej zaatakować, dobrze zagrać w destrukcji, dobrze zagrać w ataku pozycyjnym. I to są właśnie różnice korzystne dla zawodnika, bo one sprzyjają rozwojowi.
A panu który styl bardziej odpowiada?
- Ten w Lechu. Miałem początkowo problem w Poznaniu, bo za często grałem tak jak w Cottbus. Byłem mniej spokojny na boisku, rzadziej przyjmowałem piłkę, więcej grałem długimi podaniami na Piotrka czy Hernana. To było widać na boisku. A dziś jest inaczej - na treningach podpatrzyłem, jak grają koledzy, jak wychodzą do ataku. Mam mniej strachu w nogach. Dopasowałem się do nich, a w konsekwencji ta gra jest bardziej widowiskowa.
Atmosfera na meczach też chyba pomaga?
- Oczywiście. Jest wspaniała, po prostu się ją czuje. Sprzyja ona pracy, trzyma nas na boisku.
A tam na murawie słychać ten doping?
- To że kibice dopingują, śpiewają na stojąco, można było zobaczyć choćby wtedy, gdy były zmiany czy wyrzuty z autu. Widać było, że kibice są z nami.
To już namiastka tego, co jest w Bundeslidze?
- W Poznaniu liczba kibiców jest porównywalna do tych w Cottbus. Tam jednak oglądają mecz na stojąco, ręce mają założone, czasem trochę klaszczą... W Niemczech są też jednak i takie kluby, gdzie to kibicowanie jest tak zacięte jak tutaj. Ale może w 10 klubach na 18 w lidze. Na pozostałych to jakby spektakl, na który ludzie chcą przyjść i popatrzeć na zwycięstwo drużyny.
Już pan wie, co z kolejnym sezonem?
- Na razie nic nie wiadomo, w tym sezonie jest jeszcze dużo czasu. Decyzja musi zapaść do 30 maja, a ja dziś nie będę się w to zagłębiał. Teraz myślę już tylko o spotkaniu w Krakowie, nie chcę, byśmy zaprzepaścili to, co już wypracowaliśmy.
Chciałby pan tutaj zostać?
- Chciałbym - to już mogę powiedzieć. Przeszedłem tutaj pewny etap i wiem, czego powinienem oczekiwać.
Niedawno mówił pan, że wiele zależy od tego, czy Cottbus będzie grało w Bundeslidze. Teraz jest poza strefą spadkową...
- Za tydzień grają ważny mecz z Hansą Rostock. Wolę nie patrzeć na stronę Cottbus, a skoncentrować się na grze w Poznaniu.
Ale na stronę internetową Energie i tak pewnie pan zagląda?
- No tak, oczywiście (śmiech).
GAZETA WYBORCZA
Zapisz się do newslettera