To był bardzo emocjonujący finisz Ekstraklasy. 4 czerwca 2017 aż cztery zespoły przed ostatnią kolejką miały szansę na mistrzostwo Polski. W doliczonym czasie meczu Jagiellonii Białystok z Lechem Poznań (2:2) gospodarze mogli zapewnić sobie pierwszy w historii tytuł, ale nie zdołali strzelić gola grającemu w osłabieniu Kolejorzowi. Wspominamy to starcie, bo w niedzielę kolejna odsłona białostocko-poznańskiej rywalizacji.
W sezonie 2016/2017 liga była rozgrywana jeszcze systemem, który zakładał, że po trzydziestu kolejkach tabela jest dzielona na grupę mistrzowską oraz spadkową, a punkty dzielone. Emocje sięgnęły zenitu przed ostatnią kolejką - liderem była Legia Warszawa, która o dwa punkty wyprzedzała Jagiellonię Białystok, Lecha Poznań oraz Lechię Gdańsk. Wszystkie te ekipy miały szansę na złoto. Tym bardziej, że doszło wówczas do bezpośrednich starć, bo na Łazienkowską w stolicy przyjechali gdańszczanie, a w stolicy Podlasia gościł natomiast Kolejorza.
Zespół Nenada Bjelicy musiał liczyć na pomoc Lechii, która musiała pokonać Legię, żeby przy wygranej Lech mógł świętować majstra. Wszystko przez regulamin, bo przy równej liczbie punktów decydowało to, kto zajmował wyższą pozycję po 30. kolejce. Stąd Jagiellonia była w lepszej sytuacji, jej w Warszawie wystarczał remis przy założeniu, że sama wywalczy trzy punkty. Niewiele jednak brakowało, a białostoczanie zostaliby wyrzuceni za podium, bo poznaniacy w pierwszej połowie dominowali i wbili dwa gole. Najpierw Radosław Majewski wykorzystał podanie Macieja Makuszewskiego, a potem po trzech szybkich podaniach na 2:0 podwyższył Łukasz Trałka. Po zmianie stron Jaga próbowała zmienić obraz gry, ale długo jej się to nie udawało. Gospodarzy poderwał Jacek Góralski, który wpadł w szesnastkę i z ostrego kąta pokonał bramkarz Kolejorza. Na trzy minuty przed końcem wyrównał Arvydas Novikovas, a chwilę później z boiska wyleciał po czerwonej kartce Darko Jevtić.
Wtedy emocje sięgnęły zenitu. W stolicy skończyło się bezbramkowym remisem i stało się jasne, że mistrzem może zostać tylko Legia lub Jagiellonia. Przy Łazienkowskiej nerwowo spoglądano w telewizory, bo w Białystoku sędzia przedłużył grę o dziesięć minut ze względu na serpentyny, jakie zostały rzucone na boisko. Lech nie mógł się poddać, bo wypadłby wtedy na czwartą pozycję i nie miałby zagwarantowanego udziału w europejskich pucharach. Jagiellonia natomiast mogła wywalczyć złoto. I miał je na nodze Piotr Tomasik, który uderzał zza pola karnego i nieznacznie się pomylił. Skończyło się wynikiem 2:2, co sprawiło, że pierwszą pozycję zajęli legioniści, a Jaga po raz pierwszy w historii wywalczyła wicemistrzostwo, co zostało entuzjastycznie przyjęte przez kibiców. To było bardzo udane pożegnanie z posadą trenera białostockiego klubu Michała Probierza.
Warto przytoczyć również historię z tarciami do jakich doszło między szkoleniowcem Lecha a Marcinem Robakiem. Doświadczony napastnik był wściekły, kiedy miał zostać zmieniony w 86. minucie, w jego miejsce pojawiał się Nicki Bille Nielsen. Polak po zejściu z placu gry szerokim łukiem chciał ominąć trenera, ale ten chciał wyjaśnić i załagodzić sytuację. Robak, jak pokazały później kamery Canal+ Sport, krzyknął: - Raz, jeden mecz cały zagrać. Jeden mecz cały, k...
Emocje były ogromne, bo Robak walczył o koronę króla strzelców. Miał nadzieję na powiększenie dorobku i wyprzedzenie Marco Paixao. Obaj skończyli ostatecznie rozgrywki z 18 golami. Na początku kolejnego sezonu napastnik rozstał się z Lechem.
Zapisz się do newslettera