- Nikt nie mówi o setkach zawodników, którzy wyjechali i nie udało im się zrobić kariery. Oni mogą tam zostać, grać gdzieś po trzecich czy czwartych ligach, i ich jest bardzo dużo. Prowadzimy tego typu statystyki, monitorujemy rozwój zawodników reprezentujących nasz kraj w ubiegłych latach w reprezentacjach juniorskich i ich dalsze losy – przyznają Marcin Wróbel i Tomasz Rząsa, którzy od kilku miesięcy pracują w dziale talent management w Akademii Lecha Poznań.
Czy inne polskie akademie piłkarskie dysponują takim pionem, jak talent management?
Tomasz Rząsa: Chęć podpisywania kontraktów z młodymi chłopakami jest nowym trendem. Akademie, które inwestują bardzo dużo środków finansowych i nakładu czasowego, chcą dalej pracować z tymi najzdolniejszymi. Wiadomo, że kwoty zawarte w tych umowach nie ustawiają ich na całe życie. Są to raczej pieniądze, które w jakiś sposób mają nieco odciążyć rodziców. To też inwestycja w ich własny rozwój piłkarski. Mówimy tu choćby o witaminach czy sprzęcie sportowym.
Powstanie waszych stanowisk jest wynikiem nauki na popełnionych błędach?
TR: To bardziej wynika z potrzeby chwili i zmiany czasów. Chcemy podpisywać z młodymi zawodnikami kontrakty, które stanowią potwierdzenie, że ufamy im i chcemy z nimi pracować. Robimy to dlatego, bo widzimy ich w dłuższej perspektywie w pierwszym zespole, grających przy Bułgarskiej.
Młodymi zawodnikami często interesują się zagraniczne kluby, które proponują im większe pieniądze.
TR: Polacy uznawani są jako dobry materiał do pracy. Statystyki wyjeżdżających w ostatnich latach za granicę do wszelakich akademii pokazują to jasno. Jeśli mowa o szkoleniu młodych graczy, to jest to jeden z niebezpiecznych znaków. Ci chłopcy są tam rzucani często na głęboką wodę, liczba rywali z całego świata jest ogromna. Najmniejsze zachwianie formy sprawia, że mogą tam zwyczajnie zostać odstawieni na boczny tor. Dlatego najczęściej decydujący się na wyjazd po prostu gdzieś giną, tracąc tym samym swoją szansę bycia zawodowym piłkarzem.
Jak wygląda alternatywa?
TR: Tendencja jest taka, że gracz zostający w Polsce pod naszymi skrzydłami, rozwija się w sposób bardziej harmonijny. Tłumaczymy to rodzicom tych chłopców. Ci, którzy pozostają, są otoczeni przez nas specjalną opieką i staramy się za wszelką cenę zrobić z nich prawdziwych zawodników. Przeciwności losu, takie jak uraz, zawahanie formy czy problemy wychowawcze czy szkolne nie sprawiają, że przestajemy o nich dbać. Inne akademie w Polsce też to zauważają i starają się podążać taką samą ścieżką. Na samym końcu podstawowego szkolenia, gdy są już wyedukowanymi młodymi graczami, Lech Poznań wie, jak ich wprowadzać z powodzeniem do pierwszego zespołu. To nasza wizytówka, taki stempel, coś, co robimy bardzo dobrze.
Można wyjechać szybko za granicę i zrobić karierę, tak jak Wojtek Szczęsny czy Grzegorz Krychowiak. To działa na wyobraźnię.
Marcin Wróbel: Najczęściej ten argument jest podejmowany przez ludzi, którzy wykorzystali swoją szansę. Takich jak Szczęsny czy Piotr Zieliński, natomiast o setkach zawodników, którym się tam nie udało, się nie mówi. Oni mogą tam zostać, grać gdzieś po trzecich czy czwartych ligach, i ich jest bardzo dużo. Prowadzimy tego typu statystyki, monitorujemy rozwój zawodników reprezentujących nasz kraj w ubiegłych latach w reprezentacjach juniorskich i ich dalsze losy. Mija pięć-sześć lat, a oni znikają z radaru. Ci chłopcy stanowią naprawdę olbrzymią grupę. Pokusa wyjazdu jest ogromna i zdajemy sobie z tego sprawę. Tam jednak tych zawodników jest dziesięciu na jedno miejsce. My ich przestrzegamy przed tym, że do wyjazdu należy być odpowiednio przygotowanym. Kwestie ludzkie, językowe, mentalne - o tym trzeba myśleć i brać pod uwagę.
Przekonujecie, bo zdajecie sobie sprawę, że poziom szkolenia na zachodzie i w Lechu jest na podobnym szkoleniu?
MW: My inwestujemy w chłopaków pod kątem ich przygotowania fizycznego, dietetyków, psychologów, pełnych sztabów szkoleniowych, rozwoju pozaboiskowego, analityków. Nie mamy się czego wstydzić przed zachodem. Patrząc wstecz mamy naprawdę imponującą liczbę wychowanków, którzy z powodzeniem weszli do seniorskiej piłki. Dlatego nie rozumiemy do końca tych, którzy uważają, że rozwiną się z całą pewnością lepiej w którymś z zachodnich klubów.
Może to być spowodowane sposobem myślenia ich rodziców. Patrzą na tych Szczęsnych i Krychowiaków. Widzą swoje dzieci na ich miejscu.
TR: Oczywiście, oni do nas przychodzą i przedstawiają nam różne ścieżki rozwoju swojego dziecka. Niektóre z tych dróg prowadzą szybciej na zachód i mogą w takiej sytuacji traktować naszą akademię jako taką trampolinę wyjazdu za granicę. Chłopak się pokazuje na naszych boiskach, trafia do reprezentacji, zostaje dostrzeżony na arenie międzynarodowej. Rozgrywamy przecież również mecze towarzyskie za miedzą, czy w Niemczech, czy Czechach, gdzie tych scoutów jest mnóstwo. Kontakt z zachodem jest duży i kuszący, to jest jasne.
Przykłady tych, którzy podjęli ryzyko wyjazdu i im się udało, robią wrażenie
TR: Oczywiście, ale zwróćcie uwagę, ile lat ma Szczęsny, Krychowiak czy Zieliński. Funkcjonują w obcych krajach od kilku lat, to przy tym wszystkim pozostaje cały czas długotrwałym procesem, nic nie dzieje się na pstryknięcie palcami. Tymczasem spójrzmy na Lecha: praktycznie co rundę dwóch chłopaków trafia na treningi pierwszej drużyny czy do jej kadry. Oni mogą się przebijać dalej w naszym klubie i tu pojawia się często używany kontrargument: co z resztą naszych zawodników? Najbardziej utalentowani, którzy ostatecznie nie trafiają do dorosłego zespołu, mają ogromną szansę zaistnieć na krajowym podwórku. Tych składowych jest bardzo dużo: dobry trener, uniknięcie poważnych urazów, determinacja i chęć zostania zawodowym piłkarzem – we wszystkich większych akademiach z Polski jest wiele przykładów potwierdzających to, że można funkcjonować w naszej piłce.
Jak młodzi piłkarze trafiają do Akademii Lecha Poznań w sytuacji, w której nie są w niej wychowywani od początku swojej przygody z piłką?
MW: Główna rola leży po stronie naszego skautingu. Trzech scoutów monitoruje rynek w Polsce, pozostają oni w ścisłym kontakcie z nami i trenerami prowadzącymi poszczególne drużyny. Oczywiście, patrzymy, czy gracz pasuje do naszej koncepcji, modelu gry, ale także bierzemy pod uwagę zapotrzebowanie danych drużyn. Ten skauting jest komórką odpowiedzialną za ten monitoring całej Polski. Głównie skupiamy się na Wielkopolsce, ale nie zamykamy się na inne województwa.
Wy odpowiadacie za podpisanie kontraktu z zawodnikiem.
TR: Staramy się spotkać z tymi chłopcami, ich rodzicami, by przedstawić nasz pomysł na ich rozwój. Postrzegamy ich jako piłkarzy, ale nie zapominajmy, że to są przede wszystkim dzieci. Zostają oni niejako wyrwani z naturalnego środowiska, rodziny, znajomych. Część obowiązków rodziców przejmujemy na swoje barki i zdajemy sobie sprawę z odpowiedzialności, jaka na nas spoczywa. Przy pierwszych spotkaniach przekonujemy tych chłopców i ich opiekunów, że to nie tylko na boisku dzieją się ważne rzeczy, ale także poza nim.
MW: Unikamy sytuacji, w której chłopiec po kilku tygodniach pobytu u nas stwierdza, że funkcjonuje w inny sposób, niż to sobie wyobrażał. To by było najgorsze, stąd szczerość od pierwszych rozmów. Dodatkową kwestią świadczącą za nami jest wiarygodność naszych pracowników, na przykład Tomka. Wyjechał za granicę dopiero po występach na polskich boiskach, wie, jakie go spotkały tam przeciwności losu, na co musiał postawić i zwrócić uwagę. Można powiedzieć, że zapewnia on pewną wiarygodność. To jest kluczowe w pierwszym kontakcie z samymi rodzicami. Dzięki temu nie rzucamy słów na wiatr, bo Tomek ma doświadczenie z reprezentacji, z zachodnich klubów, wie, jak mogą wyglądać różne drogi, którymi zmierzają piłkarze.
Tomkowi wiarygodności dodaje kariera piłkarska pełna sukcesów.
TR: Przeszedłem drogę szkolenia w naszym kraju, kolejne reprezentacje juniorskie, grałem w ekstraklasie. To jest ścieżka, którą widzimy dla naszych chłopaków. Później wyjechałem na zachód, z którego wróciłem na sam koniec kariery. Tak też może wyglądać ta kariera. Dla niektórych będzie to poziom ekstraklasowy, dla innych ligi zagranicznej.
MW: Dlatego rola Tomka jest tak bardzo istotna (śmiech). Co do dorosłego futbolu, kontaktujemy się z trenerem Bjelicą i szkoleniowcem rezerw, Ivanem Djurdjevicem. Te światy piłki juniorskiej i seniorskiej się wzajemnie przenikają, chociażby w przypadku wprowadzania do drugiego czy pierwszego zespołu. Naszą pracą nie interesują się za bardzo media, ale to nie jest żadna przeszkoda. W klubie dobrze nam się funkcjonuje i to jest najważniejsze.
Gdy przychodzi do ściągnięcia zawodnika do Akademii spoza niej, raczej celujecie w zawodników mających 13-14 lat. Na starszych graczy decydujecie się, gdy zachodzi potrzeba określonego typu piłkarza. Powodem tego jest ten stempel Akademii, który każdy z wychowanków ma mieć wyraźnie odciśnięty?
TR: Ta nasza programowość jest specyficzna w kontekście szkolenia. Filozofię futbolu chcemy przekazywać jak najszybciej. Owszem, szukamy po całej Polsce. Nasze działanie ma jednak odzwierciedlenie także na Bułgarskiej, gdzie te pierwsze selekcje następują. Bardzo byśmy chcieli, żeby tych chłopaków z Wielkopolski z tożsamością klubową było jak najwięcej. Przeciwności losu podczas gry w piłkę będzie tak dużo, że to właśnie ona będzie bardzo ważna. Bliskość rodziny, krewnych, przyjaciół będzie im zwyczajnie pomagać w przezwyciężeniu tych problemów. Dlatego głównym akcentem będzie nasz region.
Jeździcie, rozmawiacie z nowymi zawodnikami i ich rodzicami, ale wasza działalność skupia się przecież także na kontraktowaniu zawodników, którzy już funkcjonują w Akademii.
MW: Podpis na umowie to tylko finalizacja prowadzenia samego piłkarza. Istnieje pewien podział obowiązków, który usprawniło utworzenie pionu talent managementu. Rafał Ulatowski i Amilcar Carvalho to szefowie szkolenia na jego danych etapach. Michał Kokotek zarządza częścią organizacyjną, Bartek Grzelak ma swoją grupę skautów, my staramy się to wszystko scalać. Jeśli to będzie działać sprawnie, ci chłopcy też będą chcieli tu funkcjonować. To jest cały proces, który działa dobrze dzięki wszystkim kolejnym modułom. Każde słabsze działanie któregoś z tych trybików odbija się na trudności w prowadzeniu poszczególnych graczy.
Z czego wynikają wątpliwości opiekunów w trakcie negocjacji samych umów?
TR: To są różne kwestie. Nie mówimy tu o chłopakach, którzy w Akademii są od najmłodszych lat. To DNA klubu jest w nich tak zaszczepione, że ich rodzice też nie wyobrażają sobie funkcjonowania w innej akademii. Problemy rozpoczynają się w wieku 15-16 lat w przypadku graczy, którzy trafiają do nas rok-dwa lata wcześniej z całej Polski. Przechodzą u nas model szkolenia, rozwój wtedy jest olbrzymi, mają szansę trenować z najlepszymi w kraju. Inaczej wygląda sytuacja, w której chłopak występuje w mniejszym klubie i jest najlepszy. Wszyscy chuchają i dmuchają na niego, przychodzi samozadowolenie i istnieje szansa, że przestają się odpowiednio rozwijać. U nas pojawiają się na arenie międzynarodowej, trafiają do reprezentacji, wtedy to zderzenie z masą scoutów i ich zainteresowaniem jest ogromne. Przedstawiciele zachodnich akademii obiecują wiele i czynią to w taki sposób, że rodzice zaczynają wierzyć, że następny Ronaldo lub Messi wychował się właśnie u nich w domu. My twardo stąpamy po ziemi, staramy się udowodnić, że tylko ciężka, codzienna praca skutkuje systematycznym rozwojem.
Te czasem ciężkie rozmowy z rodzicami są rzeczą, która okazała się najbardziej zaskakująca w tej pracy?
MW: Uważam, że mamy dobre relacje z rodzicami. Prawda jest taka, że zawodnik i jego opiekunowie są dla nas całością. Naszą rolą jest uświadomienie ich, że jesteśmy fachowcami w swoim zawodzie. Znamy się na tej pracy i problemem w pierwszym kontakcie jest to, że rodzice muszą zrozumieć zasady funkcjonowania klubu i jego wartości. Droga, którą objęli ze swoim synem, musi trwać, to musi zostać zrozumiane.
TR: Dysonans w zaufaniu, jakim jesteśmy obdarzani, jest olbrzymi. Dużo łatwiej rozmawia się z rodzicami, którzy samemu byli w jakiś sposób zaangażowani w sport. Dziecko jest dla nich wyjątkowe i jest to w pełni zrozumiałe. To ich perspektywa, którą my czujemy i staramy się znaleźć kompromis między takim postrzeganiem chłopca i naszą chęcią ich jak najbardziej efektywnego funkcjonowania w sporcie.
MW: Staramy się zabezpieczyć interesy obu stron tej rozmowy. Chcemy zapewnić chłopcu wszystkie warunki do rozwoju, wsparcie, opiekę i zaufanie. Rodzice muszą wiedzieć też, że każdy zawodnik rozwinie się także jako człowiek, będzie wyedukowany i świadomy wszelkich wartości. Nie zapominamy w tym wszystkim przecież także o aspekcie sportowym.
Nie brakuje wam bliskości z seniorskim futbolem? Można powiedzieć, że pracujecie nieco w cieniu?
TR: Mamy kontakt z młodymi chłopakami, bo przejście z juniorskiej do seniorskiej piłki jest najważniejszym etapem ich rozwoju. Pamiętajmy jednak, że przecież część z graczy Akademii funkcjonuje już choćby w pierwszej drużynie, blisko której także siłą rzeczy jesteśmy. Mamy wiele pomysłów, które chcemy wdrażać i realizować, choćby indywidualne treningi z graczami wchodzącymi do pierwszego zespołu. Wskakujemy w dres i też prowadzimy zajęcia w Akademii. Dzięki temu zyskujemy jeszcze większą wiarygodność. Też z perspektywy boiska potrafimy ich ocenić, a nie tylko zza biurka.
rozmawiali Adrian Gałuszka i Mateusz Szymandera
Zapisz się do newslettera