- Byliśmy najbardziej zdeterminowani, chcieliśmy tego najmocniej. Wszyscy zawodnicy pierwszej i drugiej drużyny poczuli się ważni i ci schodzący na mecze rezerw znali nasz cel i im na nim zależało – mówi dyrektor szkolenia Akademii Lecha Poznań oraz trener rezerw Kolejorza, Rafał Ulatowski. W rozmowie z klubową stroną oficjalną podsumował rok w wykonaniu swoim, a także swojej ekipy, która mimo promocji do drugiej ligi nie zawsze miała łatwo i przyjemnie.
Za nami najlepszy rok w historii drugiej drużyny Lecha Poznań, a czy można powiedzieć, że to także najlepszy czas Rafała Ulatowskiego w Kolejorzu?
- Tak, zdecydowanie. Zostawiając na chwilę na boku sukces, jaki stanowił awans rezerw do drugiej ligi, udało nam się wykreować w klubie pewną grupę ludzi. Oni mogą się ze sobą czasem nie zgadzać, dyskutować w cywilizowany sposób, toczyć zawzięte spory, ale zawsze mogą na siebie liczyć i dojść do konsensusu. To są owocne rozmowy, które kończą się istotnymi wnioskami dla dobra całego Lecha Poznań. Grupa ta liczy około dziesięciu osób, mowa tu o przedstawicielach akademii, pierwszego zespołu czy szefostwa klubu. Dla mnie to jest największy plus tego minionego roku.
A pod względem sportowym, jeśli mowa o akademii i drugim zespole?
- Awans seniorskiej drużyny do drugiej ligi i zdolność utrzymania się w niej na powierzchni to spore sportowe osiągnięcie. Pewnie, nie wygraliśmy meczów, które powinniśmy zwyciężać, a także przegraliśmy wtedy, kiedy dało się tego uniknąć. Nie patrzymy na to jednak bezkrytycznie. Biorę to w znacznej części na karb małego doświadczenia, ciągłej nauki piłki seniorskiej na tym poziomie. To proces długotrwały, z którego na razie możemy być zadowoleni.
Pojawił się moment zawahania, gdy trener Dariusz Żuraw obejmował w kwietniu pierwszy zespół? Że to dla pana nie za dużo, że nie będzie można dać z siebie sto procent i na ławce rezerw, i w roli dyrektora szkolenia?
- Przede wszystkim wydłużyła się moja doba codziennej aktywności. Cały swój czas poświęcam Lechowi i sprawom z nim związanych kosztem życia prywatnego, którego nie mam prawie w ogóle, ale to świadomy wybór. Postawiłem na ten klub, na łączenie tych dwóch funkcji, ale bardzo dobrze się z tym czuję. Nie narzekam, że niewiele poza tym robię, tak po prostu lubię, wystarczy mi codzienna praca. Nie muszę spędzać czasu nigdzie indziej, akademia czy Bułgarska od poniedziałku do piątku, a w weekendy nasz mecz ligowy i spotkania juniorskich drużyn czy pierwszego zespołu.
Znajduje pan czas na odpoczynek?
- Zauważyłem, że wieczorami dosięga mnie czasem znużenie psychiczne. Kiedy po szesnastu godzinach życia i myślenia o Lechu wracam do domu, potrzebuję zająć głowę czymś innym. Paradoksalnie i najchętniej może być to mecz piłki nożnej, ale taki, który mnie nie wciągnie emocjonalnie, w którym grają nasi wypożyczeni zawodnicy czy ci obserwowani przez nas. Trzeba czasem się odciąć w ten sposób, a później postawić na dobry, zdrowy sen. Absolutnie się wtedy resetuję i budzę się rano jak skowronek, to jest przydatna cecha mojego organizmu.
Nie ma dłuższych momentów, w których trener czuje się po prostu zmęczony i skreśla niecierpliwie dni do przerwy między rozgrywkami?
- Czułem się źle, kiedy nie wygrywaliśmy, przegrywając często proste mecze. Albo kiedy musiałem powiedzieć chłopakom, którzy trenowali ciężko z nami w tygodniu, że na mecz ligowy znajdą się poza kadrą. Albo mówiłem to prawie wszystkim, bo i takie sytuacje się zdarzały. Czuję się człowiekiem odpowiedzialnym za tę drużynę, za jej rozwój, dlatego było mi z tym ciężko. Mimo różnych przeciwności zawsze stanowiliśmy grupę, nigdy nie usłyszałem od żadnego z tych chłopaków, że się z tego w jakimkolwiek stopniu wypisują. Mieli prawo być wkurzeni, rozżaleni, niezadowoleni, ale zawsze grając w piłkę zapominali o tym.
Wracając do początku kwietnia, obejmował pan zespół zmierzający po awans do drugiej ligi, pewny swoich umiejętności, świadomy swojego celu. To był samograj?
- Pierwszy mecz przypadł na spotkanie z KKS-em Kalisz, podczas którego byliśmy wzmocnieni sporą liczbą graczy z drużyny trenera Żurawia, jak choćby Maćkiem Gajosem, Rafałem Janickim, Matusem Putnockim czy Mihaiem Radutem. Wtedy owszem, można uczciwie powiedzieć, że był to w pewnym sensie samograj. W ogromnej większości pozostałych starć już taka sytuacja się nie powtórzyła. Wiedzieliśmy, że konkurencja w postaci KKS-u, Radunii Stężycy czy Kotwicy Kołobrzeg będzie ogromna. Ostatecznie my punktowaliśmy regularnie, a kiedy nie wygrywaliśmy, rywale nie wykorzystywali naszych potknięć i zapewniliśmy sobie tę promocję na dwa mecze przed końcem.
Dlatego postanowiono latem kontynuować ten projekt z trenerem Ulatowskim na ławce? Jak duży wpływ na to miał sam awans do drugiej ligi?
- Nie ma co ukrywać, klub prowadził latem rozmowy z kilkoma innymi trenerami, z czego z dwoma na bardzo zaawansowanym poziomie. Szukając kolejnych kandydatów z naszej listy wiedzieliśmy, że to nie proste zadanie. Z zewnątrz ludzie patrzą na historię Darka Żurawia, który po niecałym roku w rezerwach został pierwszym szkoleniowcem Lecha Poznań, ale sprawa jest bardziej skomplikowana. Pracuje się z jedną grupą, dostaje drugą na mecz, dlatego trzeba być wychowawcą, psychologiem oraz przede wszystkim wsparciem dla tych chłopaków.
Najwięcej satysfakcji oprócz wyniku sportowego sprawiało to, że w pewnym sensie to były dla pana owoce własnej dobrej pracy w poprzednich latach?
- Cenię sobie przede wszystkim swój obecny sztab, który wykonuje z tymi zawodnikami fantastyczną pracę. Przyjście latem Przemka Małeckiego do akademii mocno zdynamizowało aspekty szkoleniowe. Dzięki niemu ruszyliśmy z ciekawymi projektami, zrobiliśmy nie jeden, a co najmniej kilka kroków do przodu. Do tego dochodzi doświadczenie i wsparcie Zbyszka Pleśnierowicza, który zjadł zęby na piłce, Tomek Przekaza jako świetny analityk, Kuba Grzęda jako trener do przygotowania motorycznego czy Tomek Małek jako kierownik drużyny. Trzeba też pamiętać o fizjoterapeutach, Agnieszce Bielec, która także przyłożyła rękę do tego awansu oraz Kubie Dylewskim, który dobrze sobie radzi debiutując w pracy z seniorami. Wartościowe zaplecze stanowią szkoleniowcy z wronieckiej części akademii, którzy cały czas są głodni wiedzy, chcą się szkolić, uczyć, rozmawiać i dążą do rozwoju tych chłopaków. To całokształt tego, co udało się wypracować we Wronkach.
Dlaczego to akurat rezerwom Lecha udało się awansować na szczebel centralny jako pierwszym? Gdzie szukać wytłumaczenia?
- Byliśmy najbardziej zdeterminowani, chcieliśmy tego najmocniej. Wszyscy zawodnicy pierwszej i drugiej drużyny poczuli się ważni i ci schodzący na mecze rezerw znali nasz cel i im na nim zależało. Wiedzieli, że w następnym sezonie mogą mieć okazję do gry na szczeblu centralnym nawet w przypadku, gdyby nie znaleźli się w kadrze na mecz w ekstraklasie. Jako klub widzieliśmy w tym duży plus, płynące z tego korzyści – bardzo nam zależało, żeby na tym skorzystać.
Monitoruje pan poczynania innych zespołów rezerw w trzeciej lidze, które mogą podążyć waszą drogą?
- Bardzo często rozmawiam z Krzyśkiem Paluszkiem (dyrektor ds. rozwoju sportowego Śląsku Wrocław - przyp. red.), pyta się o za i przeciw, taki know-how jak to funkcjonuje w drugiej lidze, jakie niesie ona ze sobą wymagania. To są koszty czy bardziej skomplikowana logistyka, ale inni też szukają tych plusów, które my widzimy. Wiem, że Korona Kielce też jest na czele swojej grupy w trzeciej lidze. Na drugim biegunie znajduje się Zagłębie Lubin, które walczy z kolei o utrzymanie. Może niektórzy nie są zainteresowani, może być tak, że ten poziom im wystarczy do rozgrywania meczów co weekend. Nam przestało i uważaliśmy, że stać naszych chłopaków na rywalizację z mocniejszymi piłkarzami od tych, których spotykaliśmy na czwartym szczeblu rozgrywkowym.
To tak na koniec: czego życzyłby pan w tym nowym roku sobie, swoim zawodnikom i całej akademii?
- Sobie pasji i entuzjazmu do tego, co robię, żebym budził się codziennie z uśmiechem na ustach, że idę do klubu, spotkam się z zawodnikami i trenerami. Piłkarzom trwania w swoich dobrych momentach, które wszyscy mieli w minionej rundzie. Współpracownikom z kolei, żebyśmy potrafili się wszyscy wspierać i znajdować różne rozwiązania na sytuacje, które nas czekają. Podkreślę, że w tym klubie liczy się zarówno pierwszy zespół, jak i drużyna rezerw oraz akademia. To nasza olbrzymia wartość.
Rozmawiał Adrian Gałuszka
Zapisz się do newslettera