Adi Pinter był najdziwniejszą osobą, jaka kiedykolwiek pracowała na Bułgarskiej.
Osoby pamiętające austriackiego trenera zadają sobie pytanie: jak można było komuś takiemu powierzyć prowadzenie drużyny w klubie kultowym, budzącym zainteresowanie tysięcy kibiców? W jaki sposób człowiek, z którego śmieją się piłkarze, zdradzający objawy niepoczytalności, mógł przetrwać na Bułgarskiej kilka miesięcy?
Austriak ze Śląska
Chcąc sobie na to odpowiedzieć, trzeba pamiętać, w jakiej sytuacji znajdował się Lech u progu nowego tysiąclecia. Mieszkający na Śląsku Austriak nie pojawiłby się na Bułgarskiej, gdyby nie potężne kłopoty organizacyjne i finansowe związane ze spadkiem z ligi.
Radosław Majchrzak, późniejszy prezes Lecha, poznał Adolfa Pintera podczas wyjazdowego meczu w Chorzowie. – Byłem wówczas rzecznikiem prasowym Lecha – opowiada. – Sytuacja była zła, jak powietrza potrzebowaliśmy punktów, a w Chorzowie polegliśmy 0:2. Po meczu podszedł do mnie jakiś człowiek. Zauważył, że jestem z Poznania, bo nie cieszyłem się po golach. Pytał, w jakim sprzęcie gramy. Wyjaśniłem, że Adidas nie przedłużył z nami umowy i wykorzystujemy to, co nam zostało. Powiedział, że reprezentuje firmę Jako. Miał dla mnie katalogi tej firmy. Przedstawił się jako Adi Pinter.
Austriak opowiadał, że w piłce działa od dawna, specjalizuje się w psychologii sportowej. Wymienił kluby, w których pracował, m.in. Olympique Marsylia. Mieszka tu, bo tu się ożenił, jego żona to Miss Śląska. – To była jedna z jego legend. Nie mam pojęcia, po co je tworzył. Poznałem potem jego żonę. Takich „miss” widzimy na ulicach tysiące – mówi Majchrzak.
W drodze powrotnej pochwalił się nową znajomością przed kolegą z klubu – Radosławem Sołtysem. Ten się zdziwił: – Adi Pinter? Przecież to znana postać, asystent trenera w Marsylii w okresie sprzed Franza Beckenbauera! To znana i ceniona osoba, do tego fenomenalny trener!
Radosław Majchrzak był pod wrażeniem. Stwierdził, że warto podtrzymać tę znajomość, bo prawdopodobne są zmiany w klubie. Lech przegrywał kolejne mecze. Pobierający duże wynagrodzenie piłkarze nie dawali z siebie wiele. Degradacja zbliżała się nieuchronnie, konieczna będzie przebudowa zespołu, zamiana zmanierowanych graczy na młodych, przyjęcie trenera z charyzmą.
Radosław Majchrzak zaprosił Pintera do Poznania. Gość przybył, zaparkował przed budynkiem klubowym znany potem w mieście samochód, nazywany „Gangiem Olsena”. To było volvo combi – identyczne jak to, którym jeździli bohaterowie słynnej duńskiej komedii.
Nieśmiała propozycja
– Opowiadał, że ma supermercedesa, ale nie przyjeżdża nim do Polski, bo by mu ukradli. To kolejna legenda Pintera, nikt go w żadnym mercedesie nie widział – mówi Majchrzak. – Rozmawialiśmy o sprzęcie, ale i przeszliśmy na temat piłki. Powiedział, że ogląda nasze mecze, że spisujemy się słabo, drużyna potrzebuje świeżej krwi i silnej ręki. Nieśmiało spytałem, czy nie podjąłby się trenowania Kolejorza.
Adi odpowiedział, że się zastanowi, ciekawiły go warunki finansowe. Ponieważ przedstawił się jako psycholog sportowy, władze Lecha zaproponowały mu na ostatnie ligowe kolejki funkcję motywatora. Podkreślił, że taką pracę wykonywał w Marsylii, że ma dyplom ukończenia słynnej szkoły trenerskiej w Kolonii. Pokazał dokumenty, wszystko się zgadzało. Na Bułgarskiej cieszyli się – udało się pozyskać dużej klasy fachowca.
Pinter nie okazał się skutecznym motywatorem. Prowadzona przez Wojciecha Wąsikiewicza drużyna przegrywała kolejne mecze. – Uczestniczyłem w rozmowach z zawodnikami jako tłumacz i byłem tym przerażony. Adi robił jakieś dziwne sceny, krzyczał. Niestety, nie odebrałem tego jako sygnału ostrzegawczego. Jakieś spotkania udało się wygrać, ale w tych najważniejszych polegliśmy i przyszedł mecz decydujący – w Zabrzu z Górnikiem.
Prorok z karteczką
Przed tym meczem Pinter wcisnął Radosławowi Majchrzakowi zwiniętą kartkę, zabronił ją czytać przed końcem. – To był kolejny sygnał ostrzegawczy, który zlekceważyłem. Polegliśmy 0:4. Rozwijam kartkę, a tam jest napisane, że Adi ma wizję: ten mecz przegramy i spadniemy z ligi. Chciał być prorokiem, a mi to nie dało do myślenia – wspomina Radosław Majchrzak.
Zapadła decyzja, by powierzyć Pinterowi budowę całkiem nowej, młodej drużyny. Zaczęły się słynne castingi – na Bułgarską tłumnie zjeżdżali się młodzi ludzie marzący o karierze w Lechu. Większości z nich nikt nie znał, niektórych podsuwali znajomi. Mieli być młodzi i silni, inne kryteria się nie liczyły. Do tworzonego zespołu planowano dołączyć ówczesnych juniorów Lecha – jedynych zawodników, którzy dali się wcześniej poznać z dobrej strony. Wśród nich byli: Zbigniew Zakrzewski, Michał Goliński, Bartosz Ślusarski.
Lech miał pecha – spadł do drugiej ligi w momencie, gdy Canal Plus przekazał klubom, ale tylko pierwszoligowym, duże pieniądze. Wiele z nich stanęło dzięki temu na nogi, uratowało się przed kryzysem. W drugiej lidze o takiej kasie nie było co marzyć. Lech płacił piłkarzom skromnie, a i tak ledwo wiązał koniec z końcem.
Rosłoń miał dość
W lipcu Radosław Majchrzak był już prezesem Lecha. Wtedy też nowa drużyna pojechała na pierwszy obóz treningowy do Austrii. Jednym z obrońców był Marcin Rosłoń, późniejszy gracz Legii Warszawa, obecnie komentator Canal Plus. Pod opieką Pintera wytrzymał kilka dni. Doszło do scysji i pan Adolf wyrzucił go z drużyny. – Marcin powiedział, że ten Austriak to jakiś psychopata i że nie ma zamiaru grać w jego drużynie – wspomina Majchrzak. To był kolejny zlekceważony sygnał. Liczyło się to, że drużyna wygrała sparing z Maccabi Netanya z Izraela, klubem walczącym o Ligę Mistrzów.
Bóg futbolu
Na kolejny sparing przyjechał bus, z którego wysypało się dwudziestu mężczyzn w szalikach Grazer AK – zespołu, który Adi Pinter uchronił niegdyś przed spadkiem do trzeciej i wprowadził do pierwszej ligi, a na dodatek zdobył z nim Puchar Austrii. - Ta ekipa wznosiła okrzyki: „Adi Pinter Fussball-Gott!”. Patrzyliśmy w osłupieniu. Co to musi być za niesamowity gość ten nasz trener, skoro tak go fetują. Kibice przejechali kawał drogi, by mu podziękować i krzyczeć, że jest bogiem futbolu – mówi Radosław Majchrzak.
Nikt już w Lechu nie miał wątpliwości, że Adi to świetny trener. – I prawdopodobnie nim był, ale jakieś pięć lat wcześniej. Potem stracił wszystkie pieniądze, podobno źle zainwestował w nieruchomości, ktoś go oszukał. Ciężko przeżył też rozwód, miał załamanie psychiczne, nie mógł się otrząsnąć. Tego jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy. Wyczyny pana Adolfa mieliśmy dopiero poznać – mówi Radosław Majchrzak.
Prawda w piwnicy
Póki co wszystko przemawiało za Pinterem. – Pojechaliśmy z nim do siedziby firmy Jako, żeby podpisać umowę na dostawę sprzętu. W Niemczech mieszkaliśmy w jego domu. Oczywiście była tam duża piwnica, gdzie gospodarz spędzał sporo czasu, jak to Austriak. Miał tam stół bilardowy, półki, na nich leżały kroniki Pintera. To były głównie wycinki z gazet na jego temat. Czytałem po niemiecku długi wywiad z Jean-Pierre Papinem, słynnym napastnikiem z Marsylii. Mówił o Pinterze w superlatywach. Opowiadał, jak po ciężkiej kontuzji ułatwił mu powrót na boisko, odbudował go fizycznie i psychicznie. Papin to była gwiazda, nie mogłem tego lekceważyć – podkreśla Radosław Majchrzak.
Nie tylko władze Lecha uwierzyły w nowoczesne metody szkoleniowe Austriaka. Zachwyceni dziennikarze opisywali żelazną dyscyplinę w zespole, ducha ciężkiej pracy, poranne wstawanie, wyczerpujące treningi, oklejanie klubowego budynku hasłami motywującymi do wysiłku.
– Niektóre kroki Pintera budziły zastanowienie. Kiedyś nagle oświadczył, że drużyna potrzebuje 20 polowych łóżek. Po co ci one? – pytałem zdziwiony. Uparł się, że muszą być, więc mu je kupiliśmy. Zawodnicy przychodzili do klubu na 9 rano i zostawali do 18 wieczorem. Mieli trzy ciężkie treningi dziennie. Kiedyś wchodzę do szatni i widzę, że wszyscy śpią na łóżkach. Jak w przedszkolu, gdy dzieci padają ze zmęczenia i następuje leżakowanie. Pomyślałem – dostają w kość, będą dobrze przygotowani.
Energia z lasu
Pan Adolf tak przyzwyczaił się do łóżek, że zabierał je na wyjazdy. Wtedy już coraz bardziej bulwersował drużynę, budził śmiech lub zażenowanie. Podczas jazdy autokarem nagle rozlegał się wrzask trenera: „Stop!”. Kierowca gwałtownie hamował, zawodnicy zrywali się z miejsc. Co się okazało? Trener wypatrzył kawałek lasku z parkingiem. Nakazał wynieść łóżka i rozłożyć je w lesie. Zawodnicy musieli położyć się, oddychać, czerpać energię z przyrody. Potem można było podróż kontynuować.
Trudno się dziwić, że piłkarze stawiali pytania: „Co to za idiota? Jak on się tu znalazł?”. Podczas pobytu nad morzem kazał piłkarzom czerpać z niego energię, stojąc twarzą do fal. – Dowiedzieliśmy się, że zawodnicy traktują go jak kretyna. Już wiedzieliśmy, że jest źle – opowiada Majchrzak.
Legenda za legendą
Trener tworzył kolejne legendy. Taką na przykład, że codziennie musi przebiec 20 kilometrów. – Podczas jednego z wyjazdów spał w pokoju z Radkiem Sołtysem. Radek się budzi i widzi, że trenera nie ma. Okazało się, że poszedł spać do samochodu, bo przez pokój przechodziły szkodliwe żyły wodne. Rano pojawił się cały obryzgany błotem. Powiedział, że warunki nie są dobre, więc pokonał tylko skromne 10 kilometrów. Ktoś go jednak widział w lesie, jak skacze w błocie, by się ubrudzić – śmieje się Radosław Majchrzak.
Kiedyś zebrał w Klubie piłkarzy i ich rodziny. – Musiałem być tłumaczem. Opowiadał, co piłkarzom wolno jeść, a czego należy się wystrzegać. A potem przeszedł do spraw poważniejszych – tłumaczył, kiedy wolno uprawiać seks, a kiedy nie. Młodzi ludzie byli przerażeni, pierwszy raz ktoś im mówił takie rzeczy – wspomina były prezes. Pamięta też wesołość, jaką wzbudził trener pojawiający się na integracyjnym spotkaniu w klubie w kowbojkach i różowej koszuli.
Kiedyś trener uczył bramkarza Norberta Tyrajskiego odporności psychicznej. Podczas spotkania motywującego w restauracji „Derby”, przy hipodromie na Woli, rozmawiał z zawodnikami, a władający niemieckim prezes tłumaczył. Tak o tym opowiada:
– Brał po kolei całe formacje: obrońców, napastników, pomocników. Na końcu bramkarza. Jemy obiad, siedzimy w naszym boksie, obok przy stolikach pożywiają się inne osoby. Nagle Adi z wrzaskiem zrywa się na równe nogi, podskakuje wokół Norberta, głośno krzycząc. Goście w restauracji zdębieli. Przerażony Norbert o mało nie spadł z krzesła, potem się zerwał, przyjął pozycję obronną, a Adi do niego: „Tak właśnie masz się zachowywać, tak wyglądają nowoczesne metody szkolenia bramkarzy”. Norbert powiedział: „Tak jest!” i zwyczajnie stamtąd uciekł.
Przejawów niekonwencjonalnego zachowania trenera było wiele. Kiedyś na obóz treningowy przywiózł z Niemiec własnym autem sprzęt dla drużyny. – Proszę sobie wyobrazić jego „Gang Olsena”, a na dachu sterta kartonów powiązanych sznurkiem. Tak podróżują Cyganie, nikogo nie obrażając. Auto było o 2 metry wyższe, całe opakowane pudłami. Ludzie się śmiali: „Przyjechał trener Lecha Poznań”. Wszystko to na oczach zawodników – opowiada były prezes.
Trener bez charyzmy
Nic dziwnego, że młodzi piłkarze nie darzyli pana trenera szacunkiem. Coraz częściej okazywali mu lekceważenie. On odpowiadał wprowadzaniem kolejnych nowoczesnych metod szkoleniowych, a wtedy śmiech był jeszcze większy. Zawodnicy chcieli grać w piłkę, zresztą niektórzy z nich odnosili potem sukcesy, ale nie chcieli mieć do czynienia z panem Adolfem.
Dziwaczne zachowanie trenera można byłoby przeboleć, gdyby nie wyniki sportowe. A te, delikatnie mówiąc, były złe. Udało mu się poprowadzić Lecha w pięciu meczach. Tylko jeden zremisował, pozostałe przegrał. Miał szczęście zmierzyć się z trzema beniaminkami drugiej ligi i za każdym razem poległ. Lech przegrywał i na wyjazdach, i w domu. Na Bułgarską przyjeżdżali młodzi piłkarze, z podziwem oglądali wielki, znany im z telewizji stadion, pierwszy raz grali przy świetle elektrycznym. Mierzyli się ze znaną firmą i - ku swemu zdziwieniu – nie dawali jej szans.
– Najpierw zespół Pintera grał z Włókniarzem Kietrz w Pucharze Ligi. Drugoligowy debiutant z małej mieściny gromi Lecha u siebie 5:2. Byliśmy w klubie zaskoczeni – pamięta Radosław Majchrzak. – W rewanżu, po golach „Goliny” i Zakiego, prowadziliśmy 2:0. Jeszcze jeden gol i mamy awans. Niestety, to goście strzelają bramkę, a Lech już do końca jest bezradny.
Wstyd na prowincji
Ze składem, jakim ówczesny Lech dysponował, nie było co marzyć o triumfach, jednak porażki były kompromitujące i przynosiły zarządowi klubu, jeżdżącemu z drużyną na mecze, wielki wstyd.
– Przegraliśmy w Gorzycach z Tłokami. Po meczu miejscowy prezes, ubrany przy 30-stopniowym upale w elegancką marynarkę do spodni dresowych, trampki i czapeczkę z napisem „Atlanta”, częstował mnie ciepłą wódką, poklepywał po ramieniu i pocieszał: „Nie martwcie się, nie spadniecie”. Koszmar. Mieliśmy tego coraz bardziej dość, trzeba się było ratować. Baliśmy się, że wbrew słowom pana prezesa spadniemy do trzeciej ligi, trener nie miał pomysłu na prowadzenie zespołu – mówi Radosław Majchrzak.
Możliwości finansowe klubu były ograniczone, ale to Adolf Pinter budował drużynę, wybierał takich a nie innych zawodników, ponosił za nich odpowiedzialność. Podejmował przy tym nieoczekiwane decyzje. – Graliśmy wyjazdowy mecz w Łęcznej. Bardzo się z tego cieszył Dominik Bednarczyk, nasz obrońca, który stamtąd pochodził. Zaprosił na mecz całą rodzinę. Po meczu, jak zwykle przegranym, Dominik spotkał się z bliskimi. Powiedzieli mu: „Szkoda, że nie zagrałeś”. A on na to: „Jak to nie grałem!”. I rzeczywiście grał, i to w pierwszej jedenastce, ale Adi zdjął go z boiska po ośmiu minutach. Rodzina trochę się spóźniła i Dominika na boisku nie zobaczyła – śmieje się Majchrzak.
Dlaczego trener zdjął go tak szybko? Widocznie nie spełniał jego oczekiwań. Trudno się dziwić, skoro pan Adolf zawodnika, który przez całe życie był obrońcą, uczynił środkowym napastnikiem. Widział, jak dobrze w reprezentacji Czech spisuje się potężnie zbudowany Jan Koller i też chciał mieć takiego gracza.
Po porażce w Gorzycach zespół pojechał na kolację. – Na schodach do restauracji z podkulonymi nogami siedział Adi. Zawodnicy przechodzili obok niego, a on zasępiony patrzył w bok. Pomyśleliśmy, że trener nie może tak się zachowywać. Kazałem mu wejść do środka. Odpowiedział, że nie będzie nic jadł, bo tu jest grill węglowy a nie drzewny. Pytałem, co to za różnica, a on zaczął krzyczeć, że z węglowego nie jada. Piłkarze przychodzili, patrzyli na to wszystko i pytali, co to za świr – wspomina były prezes.
Trudne pożegnanie
Wtedy już było oczywiste, że panu trenerowi „palma odbija” i trzeba się z nim rozstać. Gdy zarząd mu to zakomunikował, zażądał pieniędzy do końca kontraktu. Usłyszał odmowę i radę, by jak najszybciej opuścił Poznań.
– Wtedy zaczęły się intrygi. W katowickim „Sporcie” ukazał się cykl artykułów, którego bohaterem był Pinter i jego „Gang Olsena”. Na zamieszczonym zdjęciu auto miało pastą do zębów wymalowaną swastykę. Nasz były piłkarz, Grzesiu Matlak, mieszkał blisko Pintera i widział, jak ją sam maluje. Walił też pięściami w samochód i pokazywał, jak go niszczą. Wymyślał, że wyzywają go od nazistów i on tu nie może pracować – mówi Majchrzak.
Spór o kasę toczył się publicznie. Radosław Majchrzak opowiada: – Stał na balkonie w budynku klubowym i coś wykrzykiwał o pieniądzach, na oczach zawodników. Kiedyś wracamy z Radkiem Sołtysem z jakiegoś spotkania, a Adi wyskakuje zza drzewa, krzyczy coś do Radka po francusku, kopie „Gang Olsena”, żąda pieniędzy. Widoki nie z tej ziemi.
Trener chwytał się różnych argumentów. – Straszył, że nie odda nam kilkudziesięciu zimowych kurtek, które sprowadził z Jako dla zawodników. Tłumaczyliśmy, że to jest nasz sprzęt. Kiedy ktoś z klubu pojechał po odzież sportową do niego do domu, każdą pojedynczą rzecz wyrzucał przez okno z trzeciego piętra – śmieje się były prezes.
Pinter złożył skargę w PZPN, że klub nie chce mu wypłacić należnych pieniędzy. Polubownie otrzymał wynagrodzenie do końca rundy jesiennej. Uszczerbek finansowy dla Lecha nie było duży, bo - jak pamięta Radosław Majchrzak - pan Adolf zarabiał kilka tysięcy marek miesięcznie.
Człowiek po przejściach
Zarząd Lecha przygodę tę potraktował jako życiowe doświadczenie. – Ludzie z Jako, a więc z poważnej firmy, zapewniali nas, że to osoba solidna i sprawdzona, ale chyba zapomnieli, że Adi po złych doświadczeniach życiowych wpadł w psychiczne tarapaty i nie jest już sobą – twierdzi Radosław Majchrzak.
Rozstanie klubu z niekonwencjonalnym trenerem kibice przyjęli z ulgą. Najbardziej ulżyło piłkarzom. Lokalna prasa informowała: „Adi Pinter usłyszał <>”.
Co teraz dzieje się z Pinterem? Podobno mieszka w Niemczech. Ktoś słyszał, że prowadzi gdzieś zajęcia motywacyjne. Z Internetu można się dowiedzieć, że zaczął malować, nawet miał gdzieś wystawę. – Niektórzy Austriacy próbują sił w malarstwie – śmieje się były prezes Lecha.
* Artykuł po raz pierwszy opublikowano w Magazyn Kolejorz, oficjalnym czasopiśmie Lecha Poznań, w 2009 roku. Wszystkie informacje aktualne na dzień publikacji tekstu. Adolf Pinter zmarł w maju 2016.
Zapisz się do newslettera