W najbliższą niedzielę Lech Poznań rozegra wyjazdowe spotkanie z Cracovią. W ramach cyklu "Jeden Klub Tysiąc Historii" zapraszamy na wspomnienia Ivana Djurdjevicia, który w sezonie 2008/2009 dał Kolejorzowi jednobramkowe zwycięstwo na stadionie przy ulicy Kałuży.
Tamten sezon był dla nas bardzo wyjątkowy. Sukces w pucharach, walka do końca o mistrzostwo i wygranie Pucharu Polski. A już w ogóle bardzo dobra była dla nas końcówka 2008 roku. Przed wyjazdem do Krakowa mieliśmy u siebie arcytrudny mecz z Polonią Warszawa i po dwóch szybkich golach Hernana Rengifo udało nam się wygrać spotkanie na szczycie. Po tygodniu graliśmy z Cracovią i teoretycznie jechaliśmy na łatwy mecz do zespołu z dołu tabeli, ale w tym czasie na południu Polski nasypało tyle śniegu, że tak naprawdę warunki na boisku zupełnie zniwelowały różnicę poziomów między naszymi zespołami. Przypominam, że był to listopad, a więc aż niemożliwe przy obecnej pogodzie.
Zajeżdżamy na stary stadion przy Kałuży, który stał w tym samym miejscu, w którym możemy znaleźć obecny obiekt "Pasów", a tam na płycie boiska leży mnóstwo śniegu. Było tyle do zrobienia przed meczem, że pamiętam nawet trenera Franciszka Smudę pomagającego miejscowym pracownikom i odśnieżającego plac gry. Mecz ostatecznie się odbył i z tego co pamiętam był bardzo wyrównany. Starcie miało miejsce w okresie, kiedy naprawdę byliśmy w gazie, a warunki nie pozwalały nam na rozwinięcie skrzydeł. Jednak równocześnie wiedzieliśmy, że nie możemy stracić punktów w takim starciu. Mieliśmy problem z kreowaniem ataków, Cracovia również próbowała nas dopaść, a w drugiej połowie było jeszcze gorzej, bo na dodatek zaczął sypać bardzo gęsty śnieg. Jednak ostatecznie w samej końcówce spotkania najlepiej odnalazłem się w zamieszaniu pod bramką i uderzyłem skutecznie.
Każdy, kto pamięta stare trybuny stadionu Cracovii wie jak specyficznie one wyglądały. Po zdobyciu bramki skierowałem się w stronę sektora z naszymi kibicami i wbiegłem po schodach na górę pod płot. Śniegu było tam mnóstwo, a więc większość kolegów nie zdecydowało się na to samo, ale ja tak rzadko strzelałem gole, że musiałem to uczcić w odpowiedni sposób. Dobiegłem pod ten płot i zdziwiłem się, bo żaden z kibiców nie podszedł do mnie i nie cieszył się razem ze mną. Wtedy byłem bardzo zaskoczony, ale po jakimś czasie rozmawiałem z osobami, które były wtedy na sektorze i okazało się, że dolna część była tak oblodzona, że wszyscy bali się zejść w moją stronę. Dzięki mojemu golowi wygraliśmy bardzo trudny mecz i mogliśmy w dobrych humorach lecieć do Moskwy, gdzie ostatecznie przegraliśmy z CSKA. Jednak zwycięstwo z Cracovią było kontynuacją bardzo dobrej serii w ekstraklasie. Pamiętam, że po powrocie jechaliśmy autokarem w bardzo długą podróż do Wodzisławia Śląskiego, ale tam też udało nam się wygrać.
Jak już wspomniałem niewiele tych trafień miałem w czasie pobytu w Kolejorzu, a więc każdą anegdotę związaną z nimi bardzo dobrze pamiętam. To w ogóle był bardzo dobry okres dla mnie, bo w przeciągu dwóch miesięcy dałem Kolejorzowi trzy zwycięstwa 1:0. W Pucharze Polski z Odrą, tu z Cracovią i oczywiście na koniec fazy grupowej z Feyenoordem Rotterdam. Byliśmy wtedy naprawdę mocni. Nasz zespół był budowany przez kilka lat i nie było dużych zmian, tylko sukcesywnie dokładano do tego składu wartościowych piłkarzy, takich jak np. Robert Lewandowski. Dlatego powoli dojrzewaliśmy do większych sukcesów. Wydawało się, że już w tamtym sezonie uda nam się wygrać mistrzostwo, ale jak widać pomimo tego, że bardzo długo dawaliśmy radę grać na trzech frontach to ostatecznie nie udało nam się wygrać ligi. Jednak jak dobrze wiemy, zupełnie inaczej było rok później.
Zredagował Mateusz Jarmusz
Zapisz się do newslettera