Gdyby spotkanie zakończyło się w 80. min, można byłoby słusznie mówić, że jeden punkt zdobyty na stadionie lidera pozostawia niedosyt. Do tego momentu "Kolejorz" mógł bowiem realnie myśleć o wygranej. Wtedy jednak piłkarze GKS zepchnęli lechitów do głębokiej defensywy i w ciągu kilku minut powinni zdobyć przynajmniej jednego gola. Nie zdobyli, bo cudów w bramce dokonywał Krzysztof Kotorowski.
A poznański bramkarz nie najlepiej rozpoczął mecz. W 3. min interweniował dość rozpaczliwie, gdy oślepiło go ostre słońce. Na dodatek Kotorowski zaliczył bliższe spotkanie ze słupkiem. Cała sytuacja mocno zdenerwowała trenera Franciszka Smudę, który pieklił się, dlaczego jego bramkarz nie założył czapeczki. Wkrótce jednak słońce zaszło za trybunę i - już w cieniu - Kotorowski mógł spokojnie bronić. Pracy nie miał zbyt wiele, bo dobrze ustawieni poznaniacy nie pozwalali bełchatowianom stworzyć groźnych okazji. Przed przerwą "Kotor" popisał się jeszcze odważnym wyjściem z bramki, gdy wraz z piłką zmiótł z boiska Dawida Nowaka. Powstało gigantyczne zamieszanie, które gwizdkiem przerwał arbiter.
Na kolejne emocje pod bramką Lecha czekaliśmy aż do wspomnianej 80. min. Poznańscy piłkarze zaczęli się zachowywać tak, jakby ktoś odciął im energię. Zachował ją tylko Kotorowski, który dwa razy obronił w sytuacji sam na sam, a raz asekurował piłkę, która trafiła w poprzeczkę. Jako pierwszy pojedynek z bramkarzem Lecha przegrał Nowak. Strzelił z pierwszej piłki, ale "Kotor" odbił ją nogą. Dobitki bełchatowian trafiały jeszcze w stojących w polu karnym Marcina Kikuta i Marcina Zająca.
Dwie minuty później najlepszą okazję na gola miał Tomasz Wróbel. Kotorowski już usiadł na murawie, ale zdołał ręką wybić piłkę. Gdyby pomocnik Bełchatowa nie strzelił w środek bramki, bramkarz Lecha pewnie byłby bez szans. Tak jak chwilę później precyzji zabrakło Dariuszowi Pietrasiakowi. Kotorowski zawahał się, czy wybiec do piłki, został przed linią i po chwili pofrunął pod poprzeczkę, w którą trafił obrońca GKS. Pięć minut wcześniej z kolei Pietrasiak trafił w bramkę, ale golkiper Lecha popisał się efektowną paradą.
Oblężenie bramki przerwała dopiero pierwsza (!) zmiana piłkarza w "Kolejorzu" w 85. min. Pozwoliło to lechitom złapać trochę powietrza i w końcówce, w ich polu karnym nie działo się już nic groźnego.
Bohaterem meczu został więc Kotorowski, choć nic nie wskazywało, że do tak dramatycznych zdarzeń w ogóle dojdzie. Lech grał bowiem dobry mecz przeciwko rywalowi, który u siebie wygrywał dotychczas regularnie (sześć razy z rzędu) i efektownie (po 3:1 z Zagłębiem Lubin i Legią Warszawa czy 6:0 z Górnikiem Łęczna). Poznaniacy byli dobrze ustawieni, a nowością okazał się występ Bartosza Bosackiego w roli defensywnego pomocnika. Pomysł tyle niespodziewany, co skuteczny. Stoper Lecha w nowej roli błysnął nie tylko wieloma skutecznymi akcjami w obronie, ale też szarżami w ofensywie. Między 29. a 31. min Bosacki: był autorem pierwszego celnego strzału w meczu, co poprzedził kilkudziesięciometrowym rajdem; po chwili popisał się dokładnym przerzutem piłki na skrzydło, a na dodatek jeszcze uderzeniem z dystansu, choć bardzo niecelnym. - Grałem już kiedyś na tej pozycji. Kiedy trener Smuda chciał mnie do Legii i Wisły, to właśnie na tą pozycję - powiedział "Bosy" w rozmowie z dziennikarzem Canal +.
Bosacki mógł hasać z przodu, bo na środku obrony dzielnie zastąpił go Marcin Drzymont. Jego popisowa akcja (18. min) to zablokowanie w ciągu kilku sekund Nowaka i Mariusza Ujka, a następnie wybicie piłki spod nóg obu bełchatowskich napastników. Tuż po zmianie stron Drzymonta poniosła nieco fantazja i pod bramką GKS próbował zabawić się w Diego Maradonę. Zagranie ręką było, delikatnie mówiąc, mało dyskretne i poznaniak dostał żółtą kartkę.
W dobrej grze Lecha w destrukcji nie przeszkodził też fakt, że po lewej stronie defensywy pojawił się Jakub Wilk, który - tak jak Marcin Kikut - powędrował do obrony z pomocy. Kikut w sobotę znów zagrał bardzo dobrze, no może z minusem, bo jego licznym i odważnym rajdom brakowało wykończenia, czyli dokładnego podania w okolicach pola karnego. To było jednak bolączką niemal wszystkich lechitów, bo choć gra prowadzona w środku pola przez Rafała Murawskiego wreszcie wyglądała momentami jak należy, to "Kolejorz" nie stworzył sobie ani jednej idealnej okazji strzeleckiej.
Reiss nie zbliżył się tym razem do setnej bramki w ekstraklasie, bo był zbyt osamotniony w ataku. Poznaniacy mogą też żałować, że nie wykorzystali ani jednej z efektownych akcji Przemysława Pitrego. Najlepszy zawodnik Lecha w tym meczu przynajmniej kilka razy zakpił sobie z obrony lidera i przedzierał się przez nią na skrzydle. Pitry zagrywał wówczas pod bramkę Piotra Lecha, co w wypadku precyzyjnych podań do Kikuta i Zająca mogło dać poznaniakom gola. Zatem kiedy zanosiło się, że "Kolejorz" odniesie pierwsze wyjazdowe zwycięstwo w tej rundzie, nadeszła 80. min... - Obiektywnie remis jest sprawiedliwy - musiał po niej ocenić Kotorowski.
Zapisz się do newslettera