Znów Żalgiris staje na drodze Lecha Poznań. Tyle że tym razem nie z Wilna, tylko z Kowna. Przy tej okazji wolelibyśmy nie wspominać jedynego do tej pory dwumeczu z Litwinami, ale z kronikarskiego obowiązku to zrobimy.
To była trzecia runda kwalifikacji Ligi Europy w sezonie 2013/2014. Zresztą właśnie ten próg był dla Kolejorza niemal jak zaklęty i nie do przeskoczenia przez kilka kolejnych sezonów. Owszem, zagrali w fazie grupowej 2010/2011, ale wówczas przedzierali się jako mistrzowie Polski, podobnie zresztą w rozgrywkach 2015/2016. Kiedy jednak poznaniacy walczyli od początku w LE, to do fazy play-off nie mogli niestety długo doskoczyć.
Latem 2013 niebiesko-biali byli rozstawieni. Pokonali wtedy fiński zespół Honka Espoo i to bez większych kłopotów - na wyjeździe zwyciężyli 3:1, u siebie 2:1. Spodziewano się, że z Żalgirisem Wilno pójdzie podobnie. Nie był to teoretycznie przeciwnik specjalnie silniejszy od Finów. Miał jednak dobrze znającego polski futbol trenera Marka Zuba - byłego szkoleniowca Widzewa Łódź i asystenta w reprezentacji Polski. Ten już przed rywalizacją powiedział, że daje Lechowi… 30 procent szans na awans. - Dlatego, że my jesteśmy w pełni sezonu, a w Poznaniu trwa jeszcze budowanie drużyny i wkomponowywanie nowych zawodników - argumentował, a większość odebrała to jako żart i pewną prowokację.
A jednak, awansowali Litwini, a poznaniaków rozbił zwłaszcza mecz w Wilnie, gdzie zagrali fatalnie i przegrali 0:1. Koszmarny występ Lecha skutkował porażką, ale ona jeszcze była do odrobienia. Okazało się jednak, że straty psychiczne, jakie spowodowała nieoczekiwana porażka na Litwie, były większe niż myślano. W końcu piłkarze Żalgirisu byli półamatorami z poborami na poziomie 1,5 tys. euro miesięcznie!
Lech grał rewanż przed swoją widownią, na naturalniej trawie, a nie sztucznej nawierzchni jak na Litwie i mimo tego sobie nie poradził. Żalgiris okazał się drużyną dojrzałą, a Lech był częściej w posiadaniu piłki, ale nie stwarzał praktycznie żadnych sytuacji bramkowych. Dużo groźniejsze były kontry litewskich piłkarzy, którzy pierwsi wbili gola. Z każdą minutą robiło się coraz bardziej nerwowo, Poznaniacy coraz bardziej okazywali się bezradni i zwycięskie dwa gole strzelił dopiero pod koniec - ich autorami byli Łukasz Teodorczyk i jeden z rywali, który wbił samobój. Za późno, by dołożyć do tego trzeciego i wywalczyć awans.
- Jestem rozerwany. Z jednej strony cieszę się, że moja drużyna przeszła dalej, ale szkoda, że zrobiliśmy to kosztem polskiego zespołu. Dla nas pokonanie Lecha ma wręcz ogromne znaczenie. Mogliśmy zagrać na takim stadionie, przy takiej publiczności i w dodatku wychodzimy z tej batalii zwycięsko - komentował szczęśliwy Zub. Przybity był za natomiast szkoleniowiec gospodarzy Mariusz Rumak. - Żeby wygrywać trzeba wykorzystywać swoje sytuacje. Moim piłkarzom nie zabrakło ambicji, woli walki czy zespołowości. Zabrakło jakości. Być może jest to kwestia nerwów, presji czy umiejętności. Gdybyśmy wykorzystali co czwartą okazję, to pewnie gralibyśmy dalej - podsumował.
Zapisz się do newslettera