10 maja 1995 r. Jacek Dembiński, po zagraniu Piotra Reissa, pokonał Macieja Szczęsnego i Lech wygrał w Warszawie z kroczącą po mistrzostwo Polski Legią 1:0. W sobotę "Kolejorz" też zdobył gola w końcówce meczu, wygrał 1:0 i ostatecznie pozbawił Legię szans na tytuł. Sam za to jest coraz bliżej drugiego miejsca i gry w Pucharze UEFA. A Reiss był jedynym piłkarzem łączącym te dwa mecze.
Lech nie zamierzał iść z Legią na wymianę ciosów. Poznaniacy od samego początku grali rozważnie w obronie - daleko przed swoim polem karnym rozbijali ataki gospodarzy. Dość powiedzieć, że przed przerwą Legia oddała jeden strzał, po którym piłka przeleciała obok bramki. Strzałów celnych nie było jednak z obu stron. Lech bowiem także nie potrafił zagrozić bramce Jana Muchy. Hernan Rengifo z Marcinem Zającem często nie mieli wsparcia z drugiej linii. I kto wie, jak potoczyłaby się gra, gdyby nie sytuacja z 41. min. Tuż za połową boiska Dawid Kucharski zrobił zwód, zagrał sobie piłką na lewą stronę i w tym momencie został zaatakowany wślizgiem przez Marcina Smolińskiego. Sędzia Robert Małek pozwolił lechitom skończyć akcję, a następnie pokazał legioniście drugą żółtą kartkę. Pierwszą dostał on już w 11. min za faul na Rafale Murawskim przy linii bocznej boiska, jeszcze na połowie Lecha. - Czerwona kartka zasłużona, bo nie można z taką nonszalancją robić wślizgów na środku boiska, gdzie nie ma żadnego zagrożenia - mówił trener Legii Jan Urban.
Ta kartka odmieniła jednak spotkanie. Po przerwie to Lech zdecydowanie dominował, miał okazje bramkowe. Już w 48. min Mucha obronił strzał Quinterosa z 15 m - później okazje bramkowe mieli jeszcze Rengifo i Zając. Temu ostatniemu brakowało spokoju i precyzji, czasem zdecydowania. Jak choćby w 66. min, gdy zbyt długo zwlekał ze strzałem głową, aż piłkę wybili mu obrońcy Legii. Po chwili Zająca już nie było na boisku - zastąpił go Przemysław Pitry.
W tym sezonie Pitry długo nie mógł strzelić bramki, aż w końcu mu się to udało przed tygodniem w meczu z Odrą Wodzisław. W meczu z Legią znowu strzelił gola. W 85. min Ivan Djurdjević fantastycznie dośrodkował w pole karne - piłka prawie zawisła w powietrzu, bramkarz Legii zrobił dwa kroki w stronę miejsca, gdzie miała opaść, po czym się cofnął. Tam jednak był Pitry - uderzył głową, a piłka między nogami Muchy wpadła do bramki. - Nie było łatwo, ale widziałam, co robi Mucha. Najważniejsze, że wpadła - mówił Pitry. - Przez te 20 min nabiegałem się, że zdrowo - dodał. A piłkarz odpłaca się Smudzie za cierpliwość, z jaką znosił jego słabsze występy. - Cierpliwość trzeba mieć i do żony, i do piłkarza - mówił Smuda.
Legia, choć grała osłabiona, też miała sytuacje bramkowe. Lech dostał od niej ostrzeżenie już w 69. min - wtedy po rzucie rożnym rezerwowy Maciej Rybus strzelał z kilku metrów w krótki róg - Krzysztof Kotorowski instynktownie odbił piłkę na słupek.
Tuż przed golem dla Lecha Rafał Murawski stracił piłkę na środku boiska, ale kontrę Rogera i Rybusa zatrzymał faulem Dawid Kucharski - kosztowało to obrońcę "Kolejorza" żółtą kartkę, a zespół - rzut wolny zza narożnika pola karnego. Wreszcie w 89. min piłkę meczową miał Takesure Chinyama. Pięć metrów przed bramką poznaniaków napastnik Legii zdołał przechytrzyć obrońców Lecha, ale gdy już miał strzelać, lechitów wślizgiem uratował Dawid Kucharski.
Po chwili na boisku pojawił się Piotr Reiss - dla niego był to trzysetny mecz w ekstraklasie. Kibice Lecha przypominali o tym Smudzie już wcześniej. W 82. min, gdy trener dokonał już dwóch zmian, z sektora kibiców Lecha zagrzmiało: "Piotrek Reiss". Reiss, który rozgrzewał się, tylko im pomachał. Smuda wpuścił go na boisko - w 89. min i 52. s meczu. Kapitan "Kolejorza" raz dotknął piłkę. - Lubię grać takie mecze, szkoda, że dziś nie było mi dane. Pretensje? O co mam mieć pretensje? Trener jest szefem, on decyduje. A pięciu czy sześciu zawodników, którzy ze mną siedzieli na ławie, pewnie też by chciało pograć - mówił Reiss.
Lech wygrał także rywalizację na widowni. Kibice Legii wciąż protestują przeciwko władzom klubu i nie prowadzą zorganizowanego dopingu. Półtora roku temu, podczas poprzedniej wizyty Lecha przy Łazienkowskiej, "Żyleta", czyli trybuna najzagorzalszych kibiców Legii, była pełna już godzinę przed meczem. Teraz o tym czasie świeciła pustkami. Dopiero po kwadransie kibice Legii zaczęli zbiorowo skandować - były to przyśpiewki wyłącznie przeciwko władzom klubu. - Bardzo przykre jest to, że cały mecz słychać fanów drużyny przeciwnej, którzy stanowią jedną piątą czy jedną dziesiątą wszystkich ludzi na trybunach. My musimy grać w takich warunkach, iż wydaje mi się, że w pewnym sensie jesteśmy masochistami - stwierdził tylko trener Legii Jan Urban.
Za to kibice Lecha wcale nie skandowali "Franciszek Smuda" - mimo że to trener, pod którego wodzą Lech przerywa kolejne czarne serie: wygrywa po latach w Chorzowie czy na Legii. - Że mnie kibice nie kochają? Najważniejsze, że mnie żona kocha. To co kibice myślą, to jest ich decyzja. Może jakiś lifting zrobię i się im spodobam? - żartował Smuda, wywołując śmiech u dziennikarzy.
Legia Warszawa 0
Lech Poznań 1
Bramka: Pitry (84., po podaniu Djurdjevicia)
LEGIA: Mucha - Rzeźniczak Ż, Astiz Ż, Szala, Kiełbowicz - Radović, Vuković (46. Rybus), Roger (87. Szałachowski), Giza (74. Borysiuk, Smoliński Ż, Ż-Cz (41.) - Chinyama.
LECH: Kotorowski - Kucharski Ż, Wojtkowiak, Bosacki, Djurdjević - Kikut Ż, Bandrowski, Murawski, Quinteros Ż (81. Wilk) - Zając Ż (69. Pitry), Rengifo (90. Reiss).
Sędziował: Robert Małek z Zabrza.
Widzów: 9 tys. (1,2 tys. kibiców Lecha).
Źródło: Gazeta Wyborcza Poznań
Zapisz się do newslettera