W 1957 roku Górnik Zabrze po raz pierwszy w historii wywalczył tytuł mistrza Polski. Bardzo mocno przyczynił się do tego… Lech Poznań, który zdegradowany już do niższej ligi w końcówce sezonu ograł na wyjeździe murowanego kandydata do tytułu, czyli Gwardię Warszawa. Warto przypomnieć tę historię dziś - w 64. Rocznicę Poznańskiego Czerwca, bo okazuje się, że te tragiczne wydarzenia były wkrótce w tle sportowej rywalizacji.
28 czerwca 1956 roku rano robotnicy z zakładów Hipolita Cegielskiego, wówczas noszących imię Józefa Stalina, wyszli na ulice. Chcieli w ten sposób wyrazić sprzeciw wobec działań komunistycznej władzy. Poznański Czerwiec był pierwszym generalnym strajkiem robotniczym w czasach PRL, a demonstranci żądali chleba, wolności i sprawiedliwości. Strajk został krwawo stłumiony przez ponad 10 tysięcy żołnierzy i milicjantów. Pochłonął 58 ofiar.
Pamięć o wydarzeniach takich jak to, czy Powstanie Wielkopolskie jest szczególnie ważne także dla całej niebiesko-białej rodziny Lecha Poznań. Zarówno klub, jak i kibice pielęgnują pamięć o przeszłości regionu, troszcząc się o świadomość przyszłych pokoleń i zapobiegając zapomnieniu wydarzeń, których uczestnikami byli także ludzie związani z Kolejorzem. Wśród protestujących znaleźli się bowiem również piłkarze Lecha. Wówczas wszyscy zawodnicy pracowali przecież „na kolei”. Jak pisał niegdyś historyk dziejów klubu, śp. Jan Rędzioch, „Oni także odczuwali ciężkie warunki życia. Lechici mieli przerwę w rozgrywkach, dlatego wielu z nich ruszyło przez miasto z tłumem niezadowolonych. Rozpoznawani, byli witani okrzykami "Kolejorz z nami!”. Niektórzy z niebiesko-białych pod byle pretekstem - a władza ludowa miała na to sposoby - musieli pojawić się w miejscach pracy. Większość wybrała jednak wyjście na ulicę".
Dziś, w 64. rocznicę Poznańskiego Czerwca, chcemy przypomnieć historię sportową znajdującą się w tle. O co chodzi? Sezon 1957 był fatalny w wykonaniu lechitów, którzy spadli z najwyższej klasy rozgrywkowej po raz pierwszy od awansu do niej dekadę wcześniej. To rok ważny, bo wówczas przegłosowano do dziś obowiązującą nazwę Lech. Na boisku już jednak tak kolorowo nie było. A jednak poznaniacy rozdali karty w walce o mistrzostwo Polski. Pupilkiem władzy była wówczas Gwardia Warszawa, która zmierzała po swój pierwszy tytuł. Ale w trzeciej kolejce od końca przegrała zupełnie niespodziewanie na własnym stadionie ze zdegradowanym już Kolejorzem 0:1, co wywindowało na fotel lidera Górnika Zabrze. Ten klub nie zaprzepaścił nadarzającej się okazji i w dwóch ostatnich seriach przypieczętował mistrzostwo kraju.
Można podkreślać postawę fair Lecha, ale warto w tym momencie cofnąć się o nieco ponad rok. Na początku czerwca 1956 roku, jeszcze przed tragicznymi wydarzeniami związanymi ze strajkiem robotników, na poznańskim Dębcu doszło do starcia z gwardzistami. Padł remis 2:2, co jest najmniej istotne w tej opowieści. Przytoczmy fragment z encyklopedii piłkarskiej Fuji, a dokładniej z tomu kolekcji klubów poświęconemu Lechowi: "(…) zdarzyło się, że jeden z piłkarzy gości, co prawda sprowokowany przez gracza poznańskiego, oddał mu "hakiem” tak mocno, że ten padł na murawę. Sędzia usunął winowajcę z boiska, ale dla Gwardii znaczył on tak wiele, że użyto wszelkich wpływów, aby uniknąć kary”. Dalej czytamy, że Komisja PZPN wezwała na konfrontację sprawcę i poszkodowanego. Ten ostatni mocno się zdziwił, bo przecież „on tylko potknął się, nikt go nie uderzył, a zwłaszcza jakikolwiek gwardzista!".
"Członkowie komisji z czystym sumieniem mogli więc darować karę "pochopnie" usuniętemu z boiska zawodnikowi Gwardii… Lechici nie mieli żadnych szans, aby uratować się przed spadkiem, ale zapamiętali to zdarzenie i jesienią 1957 roku potrafili bezsprzecznie najsilniejszej w tym czasie polskiej drużynie sprzątnąć dwa punkty i tytuł" - napisano w książce wydanej przez zespół redaktora Andrzeja Gowarzewskiego.
Nie ma najmniejszych wątpliwości, że 6 października 1957 roku podczas rywalizacji na Stadionie Dziesięciolecia w tle było nie tylko niesportowe zachowanie piłkarza gospodarzy, ale również Poznański Czerwiec. Potwierdzali mi to przez lata w rozmowach poznańscy uczestnicy meczu. Nie tylko bowiem w dużej części sami przyłączyli się do strajku, ale wśród demonstrantów były ich rodziny, znajomi, przyjaciele. A Gwardia była wówczas klubem milicyjnym, więc rywalizacja z nią była czymś więcej niż tylko sportową rywalizacją - rany powstałe po brutalnej konfrontacji z aparatem władzy w ciągu nieco ponad 12 miesięcy nie miały bowiem prawa się zabliźnić.
I na boisku Lech okazał się lepszy, wygrał 1:0. Lechici pokazali na murawie niesamowity hart ducha. Śp. Jacek Hałasik, poznański dziennikarz, opowiadał mi kiedyś, że bramkarz Henryk Skromny w pierwszej połowie przy jednej z interwencji skręcił nogę. Dzielnie wytrwał jednak na boisku do końcowego gwizdka i zaliczył sporo kapitalnych interwencji. Ten poznaniak, dla którego Kolejorz był "jedynym i ukochanym klubem", choć w lidze zaliczył dla niego tylko jeden sezon (właśnie ten 1957), krótko po wojnie przeniósł się na kilka lat do stolicy. Poznał zatem całe tamtejsze środowisko piłkarskie. Legenda głosi, że asystent trenera Gwardii, z którym znał się z pobytu w Warszawie, w trakcie gry poszedł za bramkę, w której stał Skromny i namawiał go do tego, żeby wpuścił dwie piłki i dał w ten sposób zwycięstwo gospodarzom. Golkiper, który był powoływany do reprezentacji Polski, nie chciał jednak nawet o tym słyszeć i przegonił natręta myślącego o nieuczciwym rozstrzygnięciu rywalizacji.
Jedynego gola wbił - a jakże! - Teodor Anioła, czyli członek słynnego tercetu ABC, najskuteczniejszy piłkarz Kolejorza w całej jego historii. Na przełomie lat 40. i 50. poznaniaków nazywano "Bombardierami z Dębca", a prym w strzeleckich popisał wiódł właśnie Anioła, który w każdym kolejnym sezonie notował najwięcej bramek w drużynie. Nie inaczej było w nieudanym sezonie 1957, w którym uzbierał 13 trafień - o jeden więcej niż pozostali koledzy razem wzięci!
Wygrana w stolicy sprawiła, że na pierwsze miejsce wskoczył Górnik Zabrze, który w dwóch ostatnich kolejkach postawił kropkę nad "i". Wywalczył pierwszy w swojej historii tytuł mistrzowski i doskonale wiedział komu w dużej mierze to zawdzięcza. Do Poznania został wysłany prezent dla Anioły - była to… skórzana teczka. Historycy przypominają również, że postawę lechitów zapamiętano w Zabrzu przez długie lata. Kiedy w 1983 roku Kolejorz sięgał po pierwszego swojego "majstra", w ostatniej kolejce grał w Zabrzu i gospodarze nie zamierzali gościom utrudniać drogi do celu.
A Gwardia? Wicemistrzostwo z 1957 roku pozostaje obok wywalczonego kilka lat wcześniej Pucharu Polski największym sukcesem tego klubu. Potem jeszcze tylko dwa razy wdrapał się na ligowe podium. Szansa na złoto przeszła im koło nosa także dzięki dzielnej postawie lechitów.
Dziś 64. rocznica Poznańskiego Czerwca 1956. Cześć i chwała bohaterom!
Zapisz się do newslettera