Łukasz Trałka to piłkarz, który ma na swoim koncie dwa Superpuchary wygrane z Lechem Poznań. Było to w 2015 oraz 2016 roku. Ówczesny kapitan zespołu opowiada nam o tych spotkaniach.
Paradoks jest taki, że bardziej pamiętam to spotkanie z 2016 roku, kiedy pojechaliśmy na stadion przy Łazienkowskiej w Warszawie i graliśmy przeciwko Legii. Wtedy debiutował tam trener Besnik Hasi, u nas natomiast pracował Jan Urban. Co tu dużo mówić, może Darek Formella gole na 3:1 i 4:1 strzelił gole w doliczonym czasie gry, ale ani przez moment z boiska nie czułem, żeby wynik był zagrożony. Prowadziliśmy 1:0, potem niby gospodarze wyrównali, ale cały czas była z naszej strony kontrola. Co tu dużo mówić, oni też potraktowali to starcie mocno łagodnie, nie wyszli podstawowym składem, było sporo roszad, poradziliśmy sobie bez wielkich problemów. Cóż, wyszedł nam nieźle ten mecz, poukładał się dla nas tak jak chcieliśmy. Nie odczuwałem, że możemy przegrać.
Ale akurat przy tej okazji warto porozmawiać o terminie Superpucharu. Legia wtedy zaczynała sezon, a kilka dni później grała w eliminacjach Ligi Mistrzów z klubem Zrinjski Mostar. My rok wcześniej niby graliśmy SP, ale w głowie było, że zaczynamy walkę o Champions League, też zresztą z zespołem bośniackim - FK Sarajewo. Sytuacja niemal wypisz-wymaluj jak teraz, kiedy rozmawiam z kibicami i każdy nie jest myślami przy tym, co jutro przy Bułgarskiej, tylko przy wtorku i rewanżu z Karabachem Agdam. Nawet ja sam nie czuję tego ciśnienia przed jutrem. Bo wszyscy doskonale zdają sobie sprawę z tego, że najważniejsze spotkania dopiero przed Kolejorzem. Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby Superpuchar był wydarzeniem. Jeśli ma się zrównać rangą np. z Pucharem Polski, to trzeba sobie jasno powiedzieć, że trzeba znaleźć nowy termin. Nic kompletnie by się nie stało, gdyby np. oba zespoły zagrały po czwartej kolejce. Byłyby wtedy rozpędzone. Przecież to kwestia podejścia. Owszem, zawsze możesz wystawić najmocniejszą bandę, ale zawsze gdzieś z tyłu głowy będzie, że są za chwilę kolejne, ważniejsze mecze do rozegrania. Proszę spojrzeć choćby na Raków. Trener Marek Papszun ma komfort. Gra tydzień przed rozpoczęciem Ekstraklasy, dopiero po pierwszej kolejce przystępuje do europejskich pucharów, więc może tę rywalizację w sobotni wieczór potraktować jako próbę generalną i walkę o trofeum. Żeby nie było wątpliwości, niezależnie od tego kto wyjdzie w Lechu, też będzie chciał wygrać. Ale jednak priorytety obu klubów w tym momencie są inne.
Jeśli chodzi o rok 2015, to byliśmy mistrzem Polski, szykowaliśmy się do bojów europejskich, a na Superpuchar przyszło 40 tysięcy kibiców. To było święto wtedy, fajerwerki leciały, a my na boisku wygraliśmy 3:1, choć też przez wzgląd na to, że zaraz lecimy do Sarajewa nie byliśmy w optymalnym składzie. Zagrałem w obu tych meczach o trofeum po 90 minut. Sam chciałem, nikt mnie nie musiał zmuszać, bo taki już byłem - zawsze chciałem występować i sprawdzać się na murawie. Ja nawet wolałem grać co trzy dni, to mnie napędzało, problemów nie miałem. Wolę wychodzić i rąbać, jak to się śmiałem czasami. Wiem, że w sezonie 2015/2016 rozegrałem aż 49 meczów, co jest sporą dawką. W kolejnym - niewiele mniej. Taki już byłem, rywalizacja z przeciwnikami mnie napędzała.
Notował Maciej Henszel
Zapisz się do newslettera