- Te ostatnie tygodnie pokazały, że piłkarze rezerw są wyrachowani, pewni siebie, nie przejmują się presją, że po prostu należy przed nimi chylić czoła za kawał dobrej roboty - mówi trener Lecha Poznań, Dariusz Żuraw. W ubiegłych rozgrywkach szkoleniowiec miał swój niepodważalny wkład w awans rezerw Kolejorza do drugiej ligi, będą ich opiekunem aż do początku kwietnia.
Czy trenera Dariusza Żurawia można określić już mianem specjalisty od awansów?
- (śmiech) To fakt, to już czwarta taka sytuacja dla mnie w roli szkoleniowca. Pamiętam, kiedy przychodziłem przed tym sezonem na pierwsze rozmowy z dyrektorami Rząsą, Wróblem i Ulatowskim. Od początku nie ukrywałem, że mnie interesuje wyłącznie gra o pierwsze miejsce. Przychodziłem do drużyny występującej w trzeciej lidze, a dla trenera mającego swoje aspiracje nie był to nie wiadomo jak wymarzony szczebel.
Co w takim razie przekonało pana do pracy w trzecioligowych rezerwach?
- Przeanalizowałem sobie wszystko i doszedłem do wniosku, że to bardzo ciekawy projekt. Dzisiaj mogę to jedynie potwierdzić. Wiele się działo, miałem okazję współpracować z bardzo fajnymi ludźmi, myślę tutaj o trenerach czy innych członkach sztabu. Ponadto przyszło mi się spotkać ze świetną grupą młodych, zdolnych piłkarzy, którzy chcieli się uczyć. Ta chęć powodowała, że ich progres był widoczny dosłownie z tygodnia na tydzień, a nawet z treningu na trening. Z czasem uwierzyli, że można wygrać dosłownie z każdym, niezależnie od wsparcia ze strony pierwszej drużyny. Ta końcówka tej ligi – kiedy trenerem rezerw był już Rafał (Ulatowski – przyp. red.) – pokazała, że ci chłopcy urośli do tego stopnia, że radzili sobie pod dużą presją z mocnymi rywalami, takimi jak Kotwica Kołobrzeg czy Radunia Stężyca. Odbywało się to praktycznie bez udziału graczy pierwszego zespołu. To jasno pokazuje, że pracą z tymi zawodnikami możemy wiele osiągnąć.
Cel "awans do drugiej ligi" musiał brzmieć dobrze przed startem rozgrywek, ale przecież żadne rezerwy w Polsce nie występowały na tym szczeblu w XXI wieku. Nie wydawała się ta misja trenerowi trochę nierealna?
- To było właśnie najważniejszym aspektem tej sprawy dla mnie. Skoro nikt tego nie zrobił, to ja z ochotą spróbuję. Oczywiście, później wiele czynników musiało się złożyć na to, żeby to wszystko zaczęło dobrze funkcjonować. Początki nie były łatwe, część z graczy usiadła na ławce, bo nie pokazywali należytego podejścia i zaangażowania. Z czasem znaleźliśmy wspólny język ze wszystkimi zawodnikami, którzy zrozumieli, czego jako sztab od nich wymagamy. Efekt finalny jest taki, że każdy z nich znajduje się teraz na wyższym poziomie, niż przed rokiem.
Tak po ludzku nie było trochę szkoda zostawiać tej drużyny na samym początku kwietnia, po jakże ważnej wygranej 3:2 w Kleczewie z Sokołem?
- Jasne, że było. Udało się stworzyć nam wszystkim taką fajną, pozytywną bandę. Byłem jednak przekonany, że zaszło to tak daleko, że przy swojej znajomości tych chłopaków, sztabu i metod treningowych Rafał spokojnie poprowadzi to dalej. Przecież jest bardziej doświadczonym trenerem ode mnie, wie jak to poukładać i pociągnąć, dlatego należy mu się chwała za jego wkład w ten awans. Bezsprzecznie przyczynił się do tego, że ci piłkarze będą mogli rozwijać się jeszcze lepiej w wyższej lidze.
Nie pojawił się wtedy u pana niepokój o końcówkę tych rozgrywek? Zespół nie znajdował się na czele tabeli.
- Czułem, że czeka go trudny okres. Mam porównanie, pracowałem w poprzednim sezonie w Zniczu Pruszków w drugiej lidze i wiem jedno: różnica między drużynami z czołówki naszej grupy i średnimi z tego wyższego szczebla jest minimalna. Wiedzieliśmy też, że nie będzie pomocy zawodników z pierwszego zespołu. Te ostatnie tygodnie pokazały, że piłkarze rezerw są wyrachowani, pewni siebie, nie przejmują się presją, że po prostu należy przed nimi chylić czoła za kawał dobrej roboty.
Druga liga będzie dla nich czymś nowym, ale ta sama sytuacja miała miejsce w wielu przypadkach także w tym sezonie. Bartek Bartkowiak, Mateusz Skrzypczak, Eryk Kryg, Jakub Kamiński, Paweł Tupaj, Filip Szymczak – oni wszyscy albo debiutowali w tych rozgrywkach, albo dopiero w ich trakcie zaczęli regularnie występować w seniorskiej piłce. Tymczasem od pewnego momentu to między innymi oni stanowili o sile tego zespołu, ze szkoleniowego punktu widzenia to cieszy najbardziej?
- Zdecydowanie. Nie mam wątpliwości, że taki stan rzeczy będzie miał miejsce w dalszym ciągu, bo dynamika ruchów w Akademii jest bardzo duża. Czasem jest tak, że ktoś zaczyna od wyższego pułapu, a kończy na niższym, a w jego miejsce wchodzi następny zawodnik. Pojawia się kwestia jego reakcji na obciążenia czy kontakt z dorosłą piłką, z czym zresztą wszyscy wymienieni gracze poradzili sobie bardzo dobrze. Teraz będziemy planować, co dla tych wszystkich chłopaków jest najlepsze. Część z nich przeszło do pierwszej drużyny na stałe, część będzie występować w drugiej lidze, a dla jeszcze innych będziemy mieli pewnie propozycje gry na wypożyczeniu na zapleczu ekstraklasy. Przy tych ostatnich ruchach trzeba być ostrożnym, unikać błędów i poprowadzić te ścieżki tak, żeby zawodnicy wracali z innych klubów gotowi do wyzwań w pierwszym zespole.
Trener Ulatowski poprowadził ten zespół w ostatnich trzynastu kolejkach, pan z małą przerwą czynił to wcześniej, a w minionych latach podwaliny pod jego obecny kształt położył szkoleniowiec Djurdjević. Kto jest więc głównym architektem tego awansu?
- Każdy dołożył swoją cegiełkę. Wiemy dobrze, że wcześniej przez długi czas z drużyną pracował Ivan, później przejąłem to ja i nie od początku wyglądało to kolorowo. Nie było tak, że od startu znajdowaliśmy się na czele tabeli i tylko powiększaliśmy swoją przewagę. Długo czekaliśmy na to pierwsze miejsce, ciężko na nie zapracowaliśmy. To jest proces, w którym każdy z nas miał swój udział.
Na ile blisko pozostał pan ze swoją poprzednią drużyną po objęciu w kwietniu Kolejorza po raz drugi? Wysyłał trener zawodnikom rezerw sygnały: "graj tak dalej, pokazuj się z dobrej strony, a pomyślimy o pierwszym zespole"?
- Ten kontakt był z tymi zawodnikami podtrzymywałem przede wszystkim przez obecność na ich meczach. Nie mogłem pojawiać się na treningach, ale wiedziałem, że pewien zarys pracy wykonywanej wcześniej jest wykonywany w dalszym ciągu. Oczywiście, rozmawialiśmy też, zresztą ci gracze przyjeżdżali na treningi przy Bułgarskiej w końcówce sezonu, dołączył do nas Krzysiek Kołodziej, który zupełnie się tego nie spodziewał. Regularnie widywałem się również z Darkiem Dudką, który coraz częściej pojawiał się w Poznaniu.
Czuł trener duże zaufania do umiejętności graczy występujących wcześniej u pana w rezerwach? Świadczą o tym debiuty w ekstraklasie chociażby Mateusza Skrzypczaka czy właśnie Kołodzieja.
- Przez te kilka miesięcy zdążyłem nabrać dużego przekonania do ich możliwości. Poznaliśmy się na tyle w tym niedługim okresie, że wiedziałem o nich bardzo dużo, np. czego spodziewać się na nich na boisku czy jak wygląda ich sytuacja poza nim. Informacje, które miałem pozwalały dotrzeć do nich. Zapraszając na treningi w kwietniu Kubę Kamińskiego, Filipa Szymczaka czy Krzyśka byłem spokojny, że będę mógł na nich liczyć.
Kamiński i Szymczak dołączają zresztą teraz do pierwszego zespołu Lecha na stałe. To tylko dwóch czy aż dwóch piłkarzy wzmacniających Kolejorza prosto z jego zaplecza?
- Staramy się zawsze wspólnie z trenerami i dyrektorami planować ścieżki tych chłopaków. Wiemy, kto jest na odpowiednim etapie i kto w pełni zasługuje na to, by dołączyć do pierwszej drużyny. Wcale nie jest powiedziane, że za jakiś czas nie dołączą następni, nawet starsi od tych wyróżnionych teraz, tacy jak Eryk Kryg, Bartosz Bartkowiak, Łukasz Norkowski czy ktokolwiek inny z tej grupy. Takie podjęliśmy decyzje na dziś, ale drogi zamkniętej do tego zespołu nie ma nikt.
Rozmawiał Adrian Gałuszka
Zapisz się do newslettera