Lech Poznań po raz ósmy wywalczył mistrzostwo Polski. Swój trzeci tytuł zapisał na koncie Rafał Janas, asystent trenera Macieja Skorży. Nam po zakończonym sezonie opowiada o emocjach związanych z walką o pierwsze miejsce, porównuje poprzednie sukcesy, ale też zdradza, jaka melodia towarzyszy mu od kilkunastu dni i gdzie odpoczywa po trudach niedawno zakończonych rozgrywek.
Wywalczył pan właśnie swój trzeci tytuł mistrza kraju. Czy ten smakuje wyjątkowo?
- Hat-trick zawsze smakuje fajnie i wyjątkowo. Zwłaszcza że to był bardzo, bardzo ciężki sezon i na pewno nie był to łatwo wywalczony tytuł. Tym razem rozgrywało się to nie między dwoma a trzema drużynami, które walczyły niemal do końca. Szliśmy łeb w łeb i nikt nie chciał odpuścić. Cieszę się przede wszystkim dlatego, że potrafiliśmy się w pewnym momencie przełamać i wywalczyć pierwsze miejsce, choć okoliczności nie sprzyjały. Bo przecież raz prowadziliśmy, innym razem musieliśmy gonić. Wytrzymaliśmy jednak to ciśnienie i uważam, że pod względem mentalnym daliśmy radę i dlatego na końcu możemy się cieszyć.
Wcześniej wygrał pan dwa razy z Wisłą Kraków - w 2008 oraz 2009 roku. Czy ten obecny tytuł było najtrudniej wywalczyć?
- Zdecydowanie, nie mam co do tego wątpliwości. Pierwsze mistrzostwo z Wisłą było słynne dlatego, że uzyskaliśmy na mecie aż czternaście punktów przewagi i właściwie złoto zapewniliśmy sobie kilka kolejek wcześniej. Zastanawialiśmy się tylko w pewnym momencie, kiedy przypieczętujemy ten tytuł. Rok później już było zdecydowanie trudniej.
Wtedy walczyliście z Legią oraz Lechem Franciszka Smudy.
- Tak, natomiast uważam, że nie było wtedy tak ciasno, jak teraz, jeśli chodzi o czołówkę. Owszem, Kolejorz wtedy prowadził jesienią, ale wiosną sporo remisował u siebie i gubił ważne punkty. Także mimo tego, że bój toczył się do ostatniej kolejki, to jednak uważam, że teraz było zdecydowanie trudniej triumfować. Ale przez to smak złota jest właśnie wyjątkowy.
Wróćmy na chwilę do finału Pucharu Polski, bo dziennikarze i eksperci mocno zastanawiali się, jak wynik wpłynie na Lecha i Raków w kontekście rywalizacji o mistrzostwo. Teraz już wiemy, że Kolejorz, mimo porażki, podniósł się i zdobył tytuł. Ale jak to wyglądało wewnątrz drużyny, jak do tego podchodziliście?
- Na pewno nas to mocno podrażniło, bo przecież od początku rozgrywaliśmy bardzo dobry sezon. W tych najważniejszych statystykach ligowych byliśmy na czele, tymczasem po finale Pucharu Polski jeszcze na gorąco zaczęliśmy sobie uświadamiać, że mimo dobrego roku możemy pozostać z pustymi rękami, bez trofeum. Jasne, mieliśmy ciężki tydzień, chodziliśmy jak zbite psy. Wiedzieliśmy jednak, że musimy pokazać złość sportową i na finiszu Ekstraklasy wykrzesać jeszcze rezerwy. Wiedzieliśmy, że choć nie wszystko w tamtym momencie było w naszych rękach, to jednak skupialiśmy się na tym, żeby jak najlepiej wykonać swoje zadanie. Nie wiem, czy wywalczenie pucharu nieco rozluźniło Raków, nie jestem w ich szatni, ale my mieliśmy jeszcze rezerwy.
Jasne, Raków musiał się gdzieś potknąć w trzech ostatnich kolejkach, ale ja uważam, że Lech sam wyrwał ten tytuł. Zaliczył niesamowitą serię na koniec, zdobył 25 na 27 możliwych punktów, wygrał sześć ostatnich kolejek, co nie zdarzyło się żadnemu mistrzowi w XXI wieku - pięć miał Kolejorz w 2010. Czy trener zgodzi się z tym stwierdzeniem?
- Tak, zgadzam się z tą tezą. Zresztą przewidziałem nasz finisz na długo przed. Byłem gościem na konferencji prasowej przed meczem ze Stalą Mielec i powiedziałem wtedy, że jestem przekonany, że wróci ten stary, dobry Lech z rundy jesiennej. Opowiadałem wtedy o kłopotach, które dopadły nas w pierwszych miesiącach roku, feralne były dla nas styczeń, luty i marzec. Wtedy wszystko sypało się niczym domek z kart - nieszczęsne kontuzje, do tego sprawy związane z koronawirusem. Wiedzieliśmy jednak, że w końcu uporządkujemy wszystko i wrócimy na dobre, mistrzowskie tory. Mieliśmy bowiem bardzo silny zespół, z którym pracowaliśmy jesienią i robiliśmy postępy. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że potrafimy świetnie grać, tylko musieliśmy to wszystko poukładać po problemach i przede wszystkim dojść do odpowiedniej dyspozycji. To się udało, co pokazuje ta przytoczona statystyka. Dlatego na końcu się cieszymy.
Trener był pytany kilka razy o momenty zwątpienia, czy najtrudniejszy czas tego sezonu. Wskazał wiosenne remis 1:1 z Legią Warszawa. A pan co by wskazał?
- Dla mnie te pierwsze mecze po przerwie zimowej - remis 3:3 z Cracovią i potem porażka 0:1 w Gdańsku z Lechią. Widać było, że mamy problemy, które zaczęły się nawarstwiać. To był trudny moment, ale wiedzieliśmy, że wyrobiliśmy przewagę w rundzie jesiennej i rywale nam nie uciekną. Choć ta różnica stopniała do zera i wyścig rozpoczął się od nowa. Natomiast to my po pokonaniu kłopotów byliśmy gotowi, żeby wrzucić wyższy bieg i na końcu odjechać konkurentom.
Ma pan trzy tytuły i może chyba żałować, że w roku 2015 nie towarzyszył w sztabie swojemu wiernemu druhowi, Maciejowi Skorży, który właśnie zdobył czwarte mistrzostwo i stał się najbardziej utytułowanym trenerem w polskiej lidze?
- Jasne, że żałuję. Ma z Maćkiem mamy to samo sportowe DNA, czyli wygrywanie, to nas niesamowicie napędza. Jak zdobyłem trzecie złoto, to już myślę o wywalczeniu czwartego, i piątego, i szóstego. Jak mam dwa puchary, to chciałbym trzeci itd. To jest dla mnie najważniejsze w piłce nożnej. Nie zostałem trenerem dla pieniędzy, tylko właśnie dla satysfakcji i żeby zostać zapamiętany jako ten najlepszy. Dlatego gdziekolwiek pracujemy, to chcemy z Maćkiem sukcesów, to nas napędza.
Potwierdza się to, co pan powiedział, kiedy rozmawialiśmy po raz pierwszy po waszym przyjściu do Poznania. Wtedy jasno pan deklarował chęć walki o trofea.
- No tak, cieszę się, że nie były to słowa rzucane na wiatr. Od początku powtarzaliśmy, co chcemy osiągnąć. Otwarcie mówiliśmy na początku sezonu, że celujemy w dublet. Nie udało się go wywalczyć ostatecznie, ale mamy ten ważniejszy puchar - czyli za mistrzostwo. Jesteśmy zadowoleni, bo to był zażarty wyścig. Nie jesteśmy w stu procentach zaspokojeni, jeśli chodzi o nasze ambicje, ale patrząc na rozwój wypadków na pewno złoto smakuje szczególnie.
Teraz jest pora na zasłużony odpoczynek. Gdzie pan się wybrał?
- Jestem z rodziną na Malcie. Córka chodzi jeszcze do szkoły, ale udało się ją wyrwać na tydzień. No i wreszcie się wysypiam dobrze, bo ze względu na różne wydarzenia w ostatnim czasie połowę nocy zarwałem (śmiech). Ale humor mam doskonały, chodzę i nucę cały czas "Milić on fire". Ta melodia cały czas siedzi w głowie.
Rozmawiał Maciej Henszel
Zapisz się do newslettera