Czesław Jakołcewicz w barwach Lecha Poznań wystąpił w 200 spotkaniach ligowych, sprawował także funkcję asystenta oraz głównego trenera Kolejorza, ale też Warty Poznań. W 2007 roku pracował również w drużynie niedzielnego rywala ekipy Nenada Bjelicy, Wiśle Płock.
Rolę drugiego trenera niebiesko-białych pełnił po raz pierwszy w sezonie 1998/99. Podobna sytuacja miała miejsce w latach 2000-2002; w tym okresie świętował z Kolejorzem powrót do najwyższej klasy rozgrywkowej. W 2002 roku był samodzielnym szkoleniowcem Lecha, prowadząc go przez niemal dwa miesiące. Kiedy w 2007 roku z propozycją współpracy zgłosiła się walcząca o ekstraklasowy byt Wisła, Jakołcewicz trenował ŁKS Łomża.
- Udało mi się wtedy wyciągnąć zespół ŁKS-u z dołu tabeli na zapleczu ekstraklasy. Podjąłem się misji ratowania ligi w Płocku, gdzie zespół pod względem kadrowym był w tamtych czasach mocny. Patrząc z zewnątrz, dziwiły mnie jego kiepskie wyniki. Kiedy jednak trafiłem do tego klubu, dostrzegłem kolejne jego problemy. W szatni było kilka grup: Polaków, Czechów oraz graczy z krajów bałkańskich. Na treningach dochodziło między nimi do scysji, utarczek słownych, wspólnego obwiniania się o złe wyniki drużyny. Udało się zażegnać wszystkie konflikty i mimo końcowego spadku z ekstraklasy, mieliśmy dobrą pozycję wyjściową na półmetku rozgrywek drugiej ligi. Wtedy zarząd zdecydował o zwolnieniu mojej osoby. W moim odczuciu nie do końca słusznie - opowiada o swojej trenerskiej przygodzie z ekipą z Mazowsza Jakołcewicz.
W zespole "Nafciarzy" prowadził on kilku piłkarzy, którzy w dalszym etapie swoich karier potrafili osiągać sukcesy. - Był między innymi Adrian Mierzejewski, który później grał w Polonii Warszawa, Turcji czy reprezentacji Polski. Pamiętam także Sławka Peszko, który był niesamowicie zadziorny, czy to na boisku, czy poza nim. Cieszyłem się, gdy trafił do Lecha, który w tamtym momencie potrzebował dynamicznego skrzydłowego. Zawsze ceniłem umiejętności Wahana Geworgyana, którego nawet później sprowadziłem do KSZO Ostrowca Świętokrzyskiego. Każde z ich mniejszych lub większych osiągnięć mnie cieszyło. W końcu sam też jakiś wkład w ich rozwój miałem. Świetną sprawą było ich trenować i dawać im szanse – zaznacza z uśmiechem 56-letni trener.
Według Jakołcewicza okresów pracy w stolicy Wielkopolski i Płocku nie sposób ze sobą zestawić. - W Lechu byłem u siebie i to czułem. Kolejorz to mój klub i zawsze będzie w moim sercu. W Poznaniu zawsze była świetna atmosfera, każdy z otoczenia zespołu chciał mu pomóc w trudnych momentach. Na Mazowszu natomiast… nie zawsze odczuwałem, że wszystkim piłkarzom w tym samym stopniu zależało na utrzymaniu w ekstraklasie. Część z nich miała zapisy w kontraktach, że będzie mogła opuścić Wisłę w przypadku spadku. Sytuacja tam panująca nie była do końca zdrowa - wspomina ze smutkiem szkoleniowiec.
- Po zakończeniu kariery piłkarskiej, większość czasu spędziłem w Lechu w roli asystenta. W Wiśle natomiast przez ponad pół roku byłem pierwszym trenerem. Gdybym jednak miał wybór między obiema tymi posadami, w dziesięciu przypadkach na dziesięć wybrałbym tę pierwszą posadę. Ona była dla mnie po prostu honorem - podkreśla z przekonaniem Jakołcewicz.
W przypadku byłego zawodnika Dumy Wielkopolski występuje ciekawa zależność. - W ostatnich latach, kiedy tylko pojawiam się przy Bułgarskiej, Lech notuje bardzo dobre wyniki - śmieje się trener, który obecnie pracuje w drużynie Victorii Września. - Jeśli pozwala na to czas i mecz Kolejorza nie koliduje ze spotkaniami i treningami mojej drużyny, staram się przyjeżdżać na jego stadion. Teraz bardzo potrzebujemy zwycięstwa, mam więc nadzieję, że będę mógł osobiście wspierać Lecha - nie ukrywa 56-latek, który zakładał koszulkę Dumy Wielkopolski w latach 1983-90.
Zapisz się do newslettera