Lech Poznań zremisował w wyjazdowym meczu ze Śląskiem Wrocław 2:2 i na pewno wśród sztabu szkoleniowego oraz piłkarzy ponownie pozostał duży niedosyt, ponieważ to właśnie lechici dwukrotnie prowadzili w tym spotkaniu. – Strasznie szkoda, mieliśmy ich na patelni, a mamy tylko jeden punkt – mówi pomocnik Kolejorza, Tymoteusz Puchacz.
Do Wrocławia niebiesko-biali jechali po domowym remisie z Pogonią Szczecin (0:0), który był traktowany bardziej jak strata punktów, niż dopisanie jednego. W związku z tym waga spotkania ze Śląskiem wzrosła, tym bardziej, że wrocławianie są bezpośrednim konkurentem poznaniaków do czołowych miejsc w PKO Ekstraklasie i każdy taki mecz może w ostatecznym rozrachunku być decydującym. Przed meczem wiadomym było, że na byłej arenie Euro 2012 na pewno możemy spodziewać się goli, ponieważ zawodnicy trenera Vítězslava Lavički na własnym obiekcie strzelają ich dużo, ale równocześnie również dużo tracą (przed tą kolejką jedynie ŁKS miał ich więcej). Z drugiej strony do Wrocławia przyjeżdżał Kolejorz, który w lidze zdobywa zdecydowanie najwięcej bramek na obcym terenie.
Jednak wszystkie te założenia mogły się nie spełnić, ponieważ przed meczem nad stolicą Dolnego Śląska przeszła burza, a wręcz byliśmy świadkami oberwania chmury. Efekt? Woda stojąca na murawie, ogromne kałuże oraz zatrzymująca się w nich piłka. Pomimo tego spotkanie rozpoczęło się o planowanej godzinie i pierwsze minuty, a właściwie cała pierwsza połowa, wyglądały dosyć specyficznie. Zawodnicy bardziej walczyli z trudnymi warunkami i przede wszystkim chcieli utrzymać równowagę oraz nie zakończyć spotkania z kontuzją, niż myśleli o konstruowaniu ataków. Jednak mimo wszystko lechitom udało się objąć prowadzenie. - Pierwsza połowa to była loteria, bo praktycznie zalało nas na tym stadionie. Wszystko zależało od tego, komu i kiedy piłka stanie w wodzie. Wyszło na to, że to my lepiej walczyliśmy przed przerwą i to nam dało bramkę – komentuje Puchacz.
Bramka ta była efektem ładnej dwójkowej akcji Kamila Jóźwiaka oraz Jakuba Kamińskiego, a następnie ten drugi zagrał piłkę w obręb pola bramkowego, jednak ponownie w głównej roli wystąpiła kałuża. Prawdopodobnie w normalnych warunkach obrońca Śląska wybiłby to zagranie, a tak zrobił to niedokładnie, skiksował i dzięki temu Christian Gytkjaer mógł strzelić swojego dwudziestego pierwszego gola w tym sezonie PKO Ekstraklasy. - Józek bardzo fajnie podał mi piłkę, a ja w swoim stylu balansem minąłem jednego z obrońców, zagrałem i wiedziałem, że Chris tam będzie, żeby dołożyć nogę – opisuje to trafienie Kamiński.
Gra po przerwie zaczęła się od mocnego ciosu dla drużyny trenera Dariusza Żurawia, ponieważ na samym początku żółtą kartką ukarany został właśnie Gytkjaer, przez co nie będzie on mógł wystąpić w kolejnym spotkaniu ligowym, kiedy przeciwnikiem lechitów będzie Legia Warszawa. Po końcowym gwizdku Duńczyk, pomimo kolejnego trafienia, nie był zadowolony ze swojej postawy.
- Myślę, że nie zagrałem dobrego meczu i jestem bardzo rozczarowany swoją żółtą kartką. Czuję się po spotkaniu jakbyśmy bardziej stracili dwa punkty, niż zyskali jeden. Byliśmy na prowadzeniu dwa razy, ale nie udało nam się tego utrzymać. Powinniśmy to spotkanie wygrać – podsumowuje Gytkjaer.
No właśnie, prowadzenie z pierwszej połowy długo się utrzymywało i wręcz wydawało się, że nic groźnego nie może się stać lechitom, którzy raczej kontrolowali wydarzenia na boisku, rzadko dopuszczając gospodarzy pod swoją bramkę. Piłkarze Śląska najgroźniejsi byli po stałych fragmentach gry i to właśnie w taki sposób doprowadzili do wyrównania. Jednak nie podłamało to niebiesko-białych, którzy od razu ruszyli do ataku i po rzucie rożnym piłka ostatecznie trafiła do „Kamyka”, który poszukał swojej szansy w dosyć ekwilibrystyczny sposób. - Przyjąłem ją na klatkę i spróbowałem uderzenia z przewrotki. Nie widziałem w ogóle, że zawodnik Śląska to zablokował, a tym bardziej, że zrobił to ręką. Szczerze to nie spodziewałem się, że będzie ten rzut karny. Udało się odzyskać prowadzenie i szkoda, że nie zachowaliśmy do końca koncentracji – dalej opisuje Kamiński.
Konsultacja VAR pomogła sędziemu głównemu, ale niestety gol Jakuba Modera nie dał trzech punktów i należy się zgodzić z młodym skrzydłowym, że zabrakło niewiele do dowiezienia korzystnego wyniku do końca. Drugi gol dla Śląska również padł po stałym fragmencie gry. Trener Żuraw oraz jego piłkarze nie kryli poczucia niedosytu. – Z tym karnym dostaliśmy od losu drugą szansę… Strasznie szkoda, mieliśmy ich na patelni, a mamy tylko jeden punkt – podsumowuje Puchacz.
Trzy mecze, pięć „oczek” i cały czas walka o jak najwyższą pozycję w lidze. Tak wygląda bilans zawodników Kolejorza, którzy na ten moment mają tyle samo punktów, co drugi w tabeli Piast Gliwice. W następnej kolejce poznaniacy podejmą na stadionie przy ulicy Bułgarskiej, Legię Warszawa, która obecnie zajmuje pozycję lidera tabeli i już bardzo niewiele potrzeba im do odzyskania tytułu mistrzowskiego. - Za tydzień mamy arcyważny mecz, zostały łącznie cztery do końca i musimy zrobić wszystko, żeby później nie brakowało tych punktów straconych we Wrocławiu. Jednak to już jest za nami, patrzymy przed siebie i czekamy na Legię – kończy Jakub Kamiński.
Zapisz się do newslettera